poniedziałek, 20 lipca 2015

4. Przeszłość

Równo o siedemnastej, pod kawiarnią pojawił się Teodor. Miał ze sobą torbę z dwiema książkami, które kupił w niedalekiej księgarni. Zrobił wszystko co chciał i zostało mu jeszcze pół godziny, a nie chcąc marnować czasu udał się właśnie do "królestwa książek". Nie jest to słowo w żadnym razie przesadne, ponieważ była to największa biblioteka jaką w życiu widział.
Niecałe dziesięć minut po nim, u progu kawiarni pojawiła się Kornelia. Uśmiechnęła się w stronę Teodora i podeszłą do niego.
- Cieszę się, że znów się widzimy - powiedziała z wyraźną ulgą.
- Etam... Przecież obiecałem, że przyjdę - odparł chłopak z uśmiechem. Na krótką chwilę znowu spoważniał. - To gdzie idziemy?
- Jak wolisz, ja tu jestem od trzech lat, a ty przyjechałeś wczoraj.
- Skoro tak, to chciałbym zobaczyć teatr w parku. Jeszcze nie miałem okazji tam być.
Oboje zaczęli iść w obraną stronę.
*
- Emm... Kornelio? - zaczął nagle Teodor.
- Tak?
- Co robiłaś po tym jak rozwiązali naszą jednostkę...?
- Hmm... - zastanowiła się i spojrzała w niebo. - Najpierw wyjechałam do jakiejś wioski w Karolinie Północnej... Ale stwierdziłam, że to nie dla mnie... Później mieszkałam w kilku większych miastach, ale w dalszym ciągu nie mogłam się odnaleźć... I znowu tu trafiłam. Najpierw kazali nam się stąd wynieść, ale od tego czasu chyba już zbytnio się nami nie przejmują... A ty? - zapytała uśmiechając się na koniec.
- Wróciłem do Anglii, do wujka. Mam tam naprawdę sporo krewnych - powiedział wspominając miłe chwile.
- To super. - odparła Kornelia.
- A ty? - ciągnął dalej chłopak. Kornelia z początku nie wiedziała o co chodzi, więc dodał: - Czemu ty nie wróciłaś do swojej rodziny? Nie chciałaś się z nimi spotkać?
Kobieta się zatrzymała na środku alejki z pochyloną głową. Do teatru zostało im kilkanaście metrów.
Teodor dalej nie spuszczał wzroku z Kornelii. Ona znowu spojrzała w górę, a po jej policzkach płynęły łzy. Odwróciła się w jego stronę.
- Oczywiście, że chciałam... W końcu nie widziałam ich już dziesięć lat...
- Dlaczego...? - zapytał cicho Teodor, wyciągając chusteczki z kieszeni bluzy.
- Wiesz... Przed moim przyjazdem do Ameryki, w kraju gdzie mieszkałam, wybuchła wojna domowa... Rodzice wysłali mnie i moją siostrę do rodziny w Irlandii. Było to wszystko zorganizowane przez państwo... usiałam się pomylić i wsiadłam do innego pociągu przez co mnie tu przywieźli... Resztę już znasz... - uśmiechnęła się do siebie. - Brzmi jak z jakiejś telenoweli, nie? - zaśmiała się krótko. - Pisałam kilka razy na nasz stary adres, ale nikt nie odpowiedział...
- Przykro mi... - powiedział cicho.
Kornelia położyła mu dłoń na ramieniu i lekko go poklepała.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu w najwyższym rzędzie w teatrze i obserwowali grupkę znajomych, którzy postanowili się napić alkoholu...
W końcu Kornelia wstała.
- Dobra - przeciągnęła się. - Co powiesz na pizze? Dawno nie jadłam.
- Ja w sumie też - odparł.
Wstali i poszli alejką.