piątek, 19 czerwca 2015

3. o piątej

- Teodor...?
Powtórzyła kobieta, bo chłopak jej nie odpowiedział. Siedział i patrzył z otwartymi ustami.
A jednak... Musiał ją znać... Tylko skąd...?
W dalszym ciągu nie mógł wykrztusić z siebie słowa, ale najwidoczniej kobieta potraktowała to jako potwierdzenie jej przypuszczań. Powoli wyciągnęła rękę w jego stronę i lekko dotknęła jego twarzy.
Teodor poczuł się nieswojo... O co chodzi?
- Czy... Czy ja cię znam...? - zapytał, kiedy zdał sobie sprawę, że wstrzymał oddech.
Zobaczył, że w oczach kelnerki pojawiają się łzy. Uśmiechnęła się tak znajomo do chłopaka i objęła go ramionami.
- To ty... - powiedziała cicho.
- Ja...? - szepnął.
Kobieta się zaśmiała, położyła mu dłonie na ramionach, na długość jej ręki i powiedziała z poważną miną.
- Ostatni raz widzieliśmy się tu sześć lat temu - chłopak znowu wstrzymał oddech. - To ja, Kornelia.
Kornelia...?
W jednej chwili jak grom z nieba, powróciły do niego wszystkie wspomnienia, które dokładnie schował w swoim sercu, aby już nigdy nie ujrzały światła dziennego. Teraz przez te kilka słów, całe starania poszły na marne.
Odzyskał jednak nadzieję...
- Czy oni... ktoś jeszcze...? - zaczął, ale Kornelia potrząsnęła głową.
- Nie... tylko ja... Ostatnio słyszałam tylko o dwóch nagrodach Nobla za zarejestrowanie czarnej materii i bozonu Higgs'a... Dla jednej osoby - powiedziała porozumiewawczo.
- A... No tak... Zawsze o tym marzył - stwierdził.
Przez chwilę stali tak w milczeniu, jakby nie wieli co mają powiedzieć po sześciu latach. W końcu Kornelia nie wytrzymała i zawołała:
- Nie no, nie wierzę!! Znów ciebie widzę!
Klient wychylił się znad gazety i spojrzał na kelnerkę karcąco. Spojrzała w dół na znak skruchy, ale nie mogła powstrzymać uśmiechu.
- Już myślałam, że się nigdy nie spotkamy.
Teodor stał tylko i się uśmiechał - nigdy nie wiedział co powiedzieć, a teraz to jeszcze bardziej go to przytłaczało.
- Też tak myślałem - powiedział tylko.
Pomówili jeszcze o kilku mało istotnych sprawach, a w tym czasie z kuchni wychylił się szef kawiarni.
- Kor, co ty robisz? - zapytał zdziwiony, nie często miał okazję widzieć ją taką radosną.
- Przepraszam, już idę! - powiedziała Kornelia i odwróciła się w stronę Teodora. - Jak widzisz, muszę dalej pracować. Mógłbyś tu przyjść o piątej? W tedy kończę. Pójdziemy gdzieś...
- Jasne - zgodził się.
- Dzięki - ucieszyła się. - Tak się cieszę! Mam tyle do powiedzenia! - zawołała odchodząc.
- Do zobaczenia - odparł chłopak.
Kornelia zniknęła za drzwiami, a uśmiech jeszcze długo nie zniknął jej z twarzy.

sobota, 6 czerwca 2015

2. znowu

Mieszkanie nie było zbyt duże. Był w nim salon z aneksem kuchennym, mały pokoik oraz łazienka. I tak więcej nie potrzebował. To mieszkanie ma mu służyć tylko na czas studiów... Chyba, że postanowi zostać w Ameryce.
Wziął swoją torbę i postawił ją na środku pokoju. Rozejrzał się. Miał od właścicieli łóżko, kanapę i wyposażenie kuchni. Pod ścianą stał również niski stolik, za niski, żeby mógł być używany przy kanapie.
Pozostało mu już tylko kupować jedzenie...
Sprawę związaną z pościelą zajął się już jego wujek - dwa tygodnie temu wysłał tu paczkę z kocami i częścią jego garderoby. Na dniach powinna dojść.
Tymczasem wyciągnął z torby komplet ubrań. Starym nawykiem udał się do łazienki. Ucieszył się, że ma również pralkę.
Po krótkim namyśle wziął krótki prysznic.
Po "odżyciu" wziął swój plecak, który służył mu za bagaż podręczny i wysypał jego zawartość na podłogę. Spośród dużej ilości rzeczy wziął tylko swój portfel, a następnie ponownie wsadził go do plecaka.
Wyszedł.
Nowy York tak niewiele się zmienił od czasu kiedy był tu ostatnio...
Tylko ci ludzie... Jest ich wielu... Ciągle się zmieniają...
Poszedł do sklepu na pieszo.
Postanowił sobie, że będzie się zdrowo odżywiał, więc kupił siatkę jabłek, brokuły, ryby... no i ostatecznie może też wziąć tabliczkę czekolady...
Wracając szedł okrężna drogą. Przez Manhattan...
Ostatni raz tu był sześć lat temu. To ten widok ujrzał ostatni raz... Później wsiedli do samochodu z zaciemnionymi szybami i zawieźli ich prosto na lotnisko...
To wtedy widział ich po raz ostatni...
Był już na terenie Central Parku.
W ciszy poszedł w stronę jeziora. Usiadł na wolnej ławce.
Tu też zawsze chodzili w niedzielne popołudnia... Puszczali "kaczki" jednak jemu zwykle się nie udawało. A szef siedział na ławce w okularach przeciw słonecznych i udawał, że się opala, chociaż zawsze siedział w cieniu...
Nigdy nie spodziewał się, że jeszcze kiedyś będzie siedział tu sam...
Spojrzał na zegarek. Dochodziła siedemnasta... Niebo było jasne, ale on czuł się już zmęczony... Pięć godzin różnicy w końcu robi swoje... W dodatku cała ta podróż... To wszystko wyprało go z sił jakie miał każdego dnia.

Poszedł do najbliższej stacji metra.
Przejechał kilkanaście stacji i wysiadł na najbliższej swemu mieszkaniu.
Gdy tylko wszedł do lokalu, pół przytomnie umieścił nabytą żywność w lodówce, którą swoją drogą zapomniał podłączyć do prądu i poczłapał do najbliższego mebla z materacem, i rzucił się nań, by następnie zasnąć twardym snem.
***
Następnego ranka obudził się o zaskakująco wczesnej porze - piątej trzydzieści.
Poszedł do łazienki i wziął prysznic. Przy okazji włączył pralkę, oddzielając wcześniej ciemne ubrania od jasnych (już poznał, że warto to robić, bo raz wyprał białą koszulę z zielonym swetrem, co prawda nie wyglądało to najgorzej, ale nie było zbyt odpowiednie na szkolną uroczystość).
Powoli udał się do kuchni. Otworzył lodówkę i zamiast przyjemnego chłodu poczuł... W sumie nic... Nawet światełko się nie zapaliło... Może się zepsuła? Zaczął "przeglądać" w myślach katalog przyczyn niedziałania lodówek, ale nie znalazł wystarczającej odpowiedzi...
Postanowił zrobić sobie na śniadanie rybę z jajkiem - nigdy nie próbował takiego połączenia, ale kiedyś przecież musi być pierwszy raz...
W czasie kiedy ryba skwierczała na patelni, chłopak przeglądał jedyną angielską gazetę, którą ze sobą zabrał. Pierwsza strona była "zajęta" przez szlaczki, które na niej umieścił o dwunastej czasu zachodnio Europejskiego...
Nagle poczuł jakiś ciężki do zidentyfikowania zapach. Odwrócił się w stronę kuchenki. Nic jeszcze nie zaczęło dymić, ale jednak wyłączył gaz...
"Potrawka" nie smakowała za dobrze... Zrezygnował z jedzenia tego, ale jednak zostawił - może musi do tego dojrzeć... Wziął jednak jabłko.
***
Dochodziła dziesiąta. Chłopak od kilku godzin wędrował po ulicach Nowego Yorku. Przypominał sobie to jak kiedyś tędy chodził ze swoją... rodziną... Przybraną, ale rodziną.
Tylko po co... o tym teraz myśli...? Przecież... to... oni już nie wrócą...
*
Znów poczuł głód... Ileż przecież mógł przetrwać na jednym jabłku...?
Przeszedł jeszcze kilka przecznic. Zobaczył małą kawiarnię. Była prawie całkiem pusta, więc postanowił coś w niej zjeść.
Usiadł na krześle i po chwili podeszłą do niego kelnerka. Zamówił sałatkę [którą mieli pomimo, że to kawiarnia...], herbatę oraz kawałek ciasta.
Gdy tylko dostał zamówienie od razu zaczął jeść... Co prawda nie była to najlepsza sałatka jaką w życiu jadł, ale zjadł całą i mało brakowało, a poprosiłby o dokładkę...
Ciasto było sernikiem. To jego ulubione i jak zawsze było pyszne.
Gdy wypił również herbatę, poprosił o rachunek.
Podeszła i podała rachunek. Jej głos wydawał mu się znajomy, ale było to mało prawdopodobne... Kogo miałby poznać w tak wielkim mieście dwunastolatek...?
Podał swoją kartę kredytową.
- Zbliżeniowo? - zapytała.
- Tak - odparł. Przynajmniej nie będzie musiał wprowadzać swojego pinu. Znów miał wrażenie, że zna skądś tą kobietę...
Już chciał iść, ale doszło do niego, że wciąż nie dostał z powrotem karty.
Spojrzał na kelnerkę. Kobieta wpatrywała się w jego kartę.
- Przepraszam...?
Kelnerka spojrzała na niego ze zdziwieniem, radością jednocześnie.
- Teodor...