- Generale - powiedział jakiś pingwin, który podszedł do Cen'a
- Tak? - zapytał pingwin.
- Generale... mamy... mamy braki... - powiedział poważnie.
- No to pójdźcie do sklepu - powiedział żartem, jednak zwiadujący nie miał ani trochę łagodniejszej miny.
-
Szefie... Nasz wróg... Straciliśmy Jimmi'ego... - powiedział sucho, a
Cen natychmiast spoważniał i poszedł w stronę reszty szefów...
*
-
Zaraz wrócę - powiedziała Kornelia i poszła w stronę pozostałych
dziewczyn, musiała coś z nimi uzgodnić i ta sprawa nie mogła zbyt długo
czekać.
Pingwinka przeszła bokiem sali w stronę grupki dziewczyn, z
którymi tu przyszła. Kilka kroków przed dziewczynami usłyszała swoje
imię. Stanęła i wyłapała kilka słów. Skrzydła zaczęły się jej lekko
trząść i łzy zaczęły jej napływać do oczu. Zacisnęła skrzydła w pięści i
pobiegła w stronę korytarzy.
*
- Nieco drętwo... -
skomentował Skipper, gdy dotarli na imprezę. - Już lepiej bywało... -
zaczął i przebiegła koło nich Kolik. - Hej, a ona gdzie idzie? Już
koniec? - zdziwił się.
- Skipper...? - usłyszał lider z daleka.
-
Już idę - odparł i jeszcze zwrócił się do swoich żołnierzy. - Może
spróbujcie to wyjaśnić... - powiedział i poszedł w stronę wołających.
Rico
i Kowalski poszli w ślad za pingwinką, a Teodor został ponieważ
zauważył, że w skład poczęstunku wchodzą masło-orzechowe cuksy...
*
Kornelia
zdjęła sukienkę, starła z twarzy make-up i zaczęła wrzucać swoje rzeczy
do plecaka. Rzuciła klucz na biurko, strącając przy okazji kilka
kosmetyków Abany, wyszła i trzasnęła drzwiami. Szybkim krokiem szła
przez korytarz. Z daleka usłyszała wołanie Rico i Kowalskiego, ale szła
dalej z zaciętą miną. Stanęła przed drzwiami do pustego schowka, weszła
do środka i zamknęła drzwi.
- ...Gdzie ona poszła? - zapytał Kowalski Rico.
- Wheklmjcoi - wybełkotał psychopata.
- Co? ...Może... Kornelio jesteś tam? - zapytał naukowiec.
- Nie! - zawołała.
- To co tam robisz?
- Mieszkam - odparła. - To mój nowy dom...
- Chcesz tu zostać? - ze zdziwieniem wybełkotał Rico.
- A już wracamy? - zapytała, a jej głos był trochę głośniejszy, ponieważ podeszła do drzwi i lekko je otworzyła.
- Nie... - odparł strateg.
Pingwinka wystawiła głowę na zewnątrz i zawołała:
- To tu zostaje! - i zatrzasnęła drzwi.
- no to faktycznie tu zostaniesz... - westchnął Kowalski. - Zwłaszcza, że drzwi się otwiera od zewnątrz...
- Co? - zapytała i drzwi się otworzyły.
- No tak, bo tu jest zatrzask... - wyjaśnił naukowiec i wskazał coś obok klamki.
Dziewczyna wstała i przeniosła się w najdalszy kąt schowka.
- Chodź, jeszcze się nie skończyło - powiedział Kowalski podchodząc.
- Dla mnie owszem - burknęła.
- O patrzcie na to! - zawołał Rico i podszedł do skrzyni z napisem TNT.
- Trochę to... - zaczął Kowalski.
- Rico nie! - wrzasnęła Kolik i rzuciła się w stronę drzwi. Niestety w ostatniej sekundzie... zamknęły się...
- Dzięki... - mruknęła.
- Zaraz ktoś otworzy... - wybełkotał bez większego przejęcia.
- Tak... Tyle, że wszystkie ktosie są na imprezie, która się jeszcze nie skończyła... - odparła.
*
- Kiedy to było? - zapytała Lisa.
- Dzisiaj około drugiej rano - odparł Cen.
- To może oznaczać... - zaczęła Lisa.
- Że dzisiaj zaatakuje - zakończył Skipper.
- Może to być dziś w nocy - dodał Benjamin.
- Albo nawet teraz - dodał Skipper.
- Skipper myśl poważnie... - zaczął Cen, ale pingwin mu przerwał.
- Cen, nie jeden raz atakowano mój oddział i wierz mi...
Do sali wpadła pingwinka i zaczęła krzyczeć:
- Pożar! Pali się skrzydło północne!!
- A nie mówiłem? - zapytał Skipper.
- Ewakuacja! - zawołał Cen. - Ruszcie kupry i bierzcie gaśnice!! - krzyczał.
Komandosi
zaczęli biec w stronę węży strażackich, koców i gaśnic. Skipper jeszcze
rozejrzał się po sali i zobaczył Szeregowego ledwo posuwającego się
naprzód.
- Szeregowy, co się dzieje?
- Chyba za dużo zjadłem... - jęknął.
- Gdzie reszta? - zapytał Jack, który tu dopiero przybiegł.
- Poszli szukać Kolik - odparł Teodor.
- Jack, ty idź wyprowadź młodego, a ja ich zacznę szukać - rozkazał lider.
- Tak jest! - odparł pingwin.
*
Podczas gdy Rico bawił się dynamitem, Kowalski i Kolik siedzieli oparci o ścianę...
- Ile to miało trwać? - zapytała już któryś raz Kornelia.
- Może nawet do północy - odparł Kowalski.
- Mam dość! - zawołał psychopata i podszedł do drzwi z laską dynamitu.
- Nie, Rico - zaprzeczył naukowiec. - I tak już musimy płacić za twój pokój.
Pingwin ze smutkiem odszedł od drzwi.
- Może w coś zagramy? - zaproponował strateg.
Kolik i Rico przytaknęli głowami i Kowalski zaczął.
- Ulubiony kolor?
- Niebieski - odparła dziewczyna. - A twój? - zapytała psychopatę.
- Czerwony. Ryba?
- Najbardziej lubię śledzie - odparł naukowiec. - Co robisz w wolnym czasie?
- Śpiewam - odparła Kornelia.
- Nigdy nie śpiewałaś - stwierdził Kowalski.
- Bo nie mówiliście - stwierdziła i wzięła głęboki wdech. - Czy mi się zdaje, czy wyczuwam panikę związaną z ucieczką?
Wszyscy nadstawili uszu i usłyszeli tupot kroków.
- Gaśnice są w tamtym pomieszczeniu - zawołał jakiś pingwin.
-
Gaśnice? - powiedział do siebie naukowiec. - Gaśnice, panika... -
otworzył dziób ze zdziwienia. - Chyba mamy duży problem... - stwierdził.
- No raczej - odparła Kolik. - Jest pożar, a my siedzimy, zamknięci w schowku pełnym dynamitu...
Przez chwilę trawili te informacje, a po minucie zaczęli biegać w kółko i wrzeszczeć.
- Pomocy! Pomocy!
- Zaraz! Mam pomysł! - powiedziała Kornelia i stanęła, tak że pozostali na nią wpadli.
- Inny, lepszy pomysł jak zginąć? - zapytał z sarkazmem Kowalski, a Rico zrobił przerażoną minę.
- Niee - odparła. - Rico mógłby to... - powiedziała i za gestykulowała połykanie czegoś.
- Ehe - powiedział psychopata i energicznie potrząsnął głową.
Zaczął
"połykać" dynamit, a pozostali zaczęli walić w drzwi. Za nimi
przebiegało kilka zwierząt, ale nie zwracali uwagi na pukanie, a pożar
był coraz bliżej...
- Jak się czujesz, skoro wiesz, że zaraz
możesz spłonąć lub wyy...kabumować? - spytała Kolik Kowalskiego, a ten
spojrzał z przerażeniem na nią, a chwil uśmiechnął się słabo.
- A teraz to masz poczucie humoru? - zapytał.
- Trzeba brać z życia co dają, a nie chciałabym tak skończyć - odparła wzruszając ramionami.
Mówiła to ukrywając emocje, ale wewnątrz niej był wielki wulkan, który lada chwila może wybuchnąć potokiem łez.
- Nie skończy się tak... - powiedział z uśmiechem naukowiec.
Pingwinka nie wytrzymałą i zaczęła płakać, po chwili powiedziała cicho:
- To moja wina...
- Wcale nie, siedziałaś tu cały czas i nie mogłaś podłożyć ognia - odparł naukowiec po zanalizowaniu sytuacji.
- Ale przeze mnie tu siedzimy... - powiedziała i usiadła w koncie.
- Już! - zawołał psychopata klepiąc się po brzuchu.
-
Dobrze... - mruknął Kowalski. - To teraz jeśli się nie mylę i wszystko
pójdzie dobrze to... - zaczął mówić i pobiegł w stronę drzwi, aby je
spróbować wyważyć.
W ostatniej chwili klamka została przez kogoś
naciśnięta i drzwi otworzyły się z impetem, uderzając przy okazji
biegnącego pingwina. Na progu stał... Skipper, a zaraz za nim wiły się
kłęby dymu i po lewej ogień.
- Szefie! - zawołali uradowani.
- To nie czas i miejsce na przywitania - upomniał lider. - Zaraz wszystko leci!
Komandosi
opuścili pokój i ślizgiem pędzili ku wyjściu. Gdy tylko opuścili
budynek rozległ się wybuch i jakaś część budynku się zawaliła, wznosząc
tumany kurzu, pyłu i tynku, a wszystko mieszało się z czarnym dymem i
parą od gaszenia. Od razu rozpoczęto sprawdzanie "obecności" i na
szczęście nikogo nie zabrakło, a ogień powoli dogasał. Zwierzęta zaczęły
odnajdywać swoje grupy i powoli zabierać się za "ogarnięcie" miejsca
zdarzenia.
- Nic się wam nie stało? - zapytał Jack, który podszedł do oddział z Nowego Yorku.
- Nie - odparł Rico.
- Ale było bardzo blisko... - dodał Skipper.
Wymienili
jeszcze kilka zdań nim zorientowali się, że cały ruch ustaje i
zaczynają się zbierać bliżej budynku, albo koło tego co z niego zostało.
- Co się dzieje? - zapytała szeptem Kornelia.
Skipper zapytał kogoś co się dzieje i po chwili z czujną miną przekazał wiadomość Rico i Jack'owi.
- Jesteśmy otoczeni - szepnął Jack do Teodora, Kowalskiego i Kolik.
- Ja tu umrę?! - zawołała przerażona Kornelia, a kilka pingwinów i pingwinek się na nią spojrzało z wyraźnym zdziwieniem.
- Nic ci się nie stanie - zaprzeczył strateg kładąc jej skrzydło na ramię w celu pocieszenia.
- A kto nas atakuje? - zapytała dziewczyna.
- Jakieś... koty... - mruknął Jack i wbił wzrok w ciemność przed sobą.
- Koty...? - jęknęła Kolik. - Spadam stąd... Pozdrówcie Krzyśka... - powiedziała z lekkim żartem i zaczęła się wycofywać.
-
Nie ma mowy, oni są wszędzie - zaprzeczył Skipper łapiąc skrzydło
Korneli. - To tylko kilka kotów - powiedział z lekkim uśmiechem.
- Szefie - wtrącił Szeregowy. - Ale z tego co wiem to koty... jedzą ptaki... - powiedział głośno przełykając ślinę.
- A Kornelia jest po części ssakiem więc nie wiem skąd w niej tyle lęku - dodał lider.
- A na lemury polują fossy, a to są takie kotki - dodała pingwinka.
-
Nie możemy czekać na ich ruch! - zawołał Cen, który stanął bardziej z
przodu. - Musimy wziąć sprawę we własne skrzydła! - mówił dalej. -
Drużyna 1, 2, 3, 4, 5 - atakuje od północy, od 6 do 10 - zachód. 11 - 16
od wschodu, reszta wspomaga!
Wszyscy mniej więcej, ze swoimi oddziałami ruszyli na swoje stanowiska. Prawie wszyscy...
- Rico, dwa łuki, pistolety, co kolwiek! - zawołała Kornelia.
Psychopata wyrzygał łuki, strzały i rzucił pingwince. Kolik złapała za skrzydło Teodora i zaczęli iść w stronę drzew.
- Gdzie idziecie? - zapytał Skipper.
- Będziemy was osłaniać - odparła dziewczyna i razem z fanem słodko-rożców poszli ku drzewom.
- Do ataku! - wrzasnął Cen, gdy na ciemnym horyzoncie pojawiły się sylwetki ssaków.
-
Umiesz tym strzelać? - zapytała Kolik, podając Teodorowi łuk. Pingwinek
wzruszył ramionami. - No to nauczysz się w trakcie... - mruknęła.
*
Wrodzy
wojownicy zaczęli bezszelestnie przesuwać się w stronę walącego się
budynku... Ich plan był posty: Zagonić nieloty do budynku, a resztę
złapać i... Właściwie niektórzy nie mieli najmniejszego zamiaru na
wykonywanie zadania... Większość przyszła tu, bo mieli nie pozamykane
sprawy z pingwinami, dla zabawy, byli głodni, lub musieli... Black,
główny przywódca "powstania" kotów biegł z zaciętą miną obok swojej
"dziewczyny".
- Ty naprawdę jesteś tak myślący inaczej, że uważasz iż wygrasz mając przy sobie tych dachowców? - zawołała, dysząc Pamela.
Kotka,
w normalnych warunkach byłaby teraz w ciepłym domu, otoczona miłością
właścicieli, ale pół roku temu poznała Black'a i dla niego zrezygnowała z
własnego kąta. W tedy jeszcze nie wiedziała o jego obsesji do
pingwinów... Gdy był mały, podobno jakiś nielot zabił jego rodziców,
teraz musi się zemścić.
- Skarbie, nie mam tylko ich... mam też ciebie - mruknął. - A dzięki twoim łapkom sprawdzimy, czy mi pomogłaś.
Pamela
miała wszystkie łapy białe, jak i pyszczek, a poza tym była czarna...
Black zmusił ją do udziału w bitwie, a ona nie sprzeciwiała się - mogła
to zrobić, ale on był od niej trzy razy silniejszy...
Zaczęło się
pierwsze starcie. Pierwsze ofiary tego nonsensu... Po kilku nieudanych
próbach Teodor poddał się dalszym "strzałom" i dołączył do walki wręcz.
Kornelia już zdążyła uratować kilka osób, poprzez poszkodowanie
innych... Strzały leciały niezauważone i zazwyczaj trafiały dokładnie w
cel.
Pingwiny miały znaczną przewagę liczebną, a koty albo odchodziły z łupem, wycofywały się lub ponosiły klęskę na miejscu.
Pamela
trzymała się z boku i nigdzie jej się nie śpieszyło, ale musiała coś
zrobić, bo nie wiedziała co może ją czekać ze strony Black'a. Na razie
jej wymówką było to, że ktoś ją wyprzedził.
Nieoczekiwanie Teodor
został zraniony w skrzydło i wylądował na drzewie - bezpieczniejszym
miejscu... Na domiar złego i jak to zwykle w filmach bywa, zaczął padać
deszcz... Powstawało wówczas, gdzieniegdzie czerwone błoto...
Pole
powoli opustoszało. Zostały poszczególne grupki i jedna trochę większa,
z walczącymi pingwinami przeciw jednemu futrzakowi. Kolik rozejrzała
się, przy okazji sprawdzając, czy Szeregowy siedzi bezpiecznie.
Rico
radził sobie całkiem nie źle - w końcu nie każdy może wyrzygiwać sobie
dynamit, czy miotacz ognia... Gorzej natomiast miał się strateg, bo
właśnie został zaatakowany. Na szczęście Skipper ruszył mu z pomocą i
kot zaczął się wycofywać, ale jednak strateg zaczął tracić krew. Zaczął
podchodzić do niego powoli czarny kot - nie wyglądał na zadowolonego...
Kornelia chwyciła swoją broń i zeskoczyła z drzewa. Stanęła przed
przyjacielem i wycelowała.
- Radzę ci się już poddać - zawołała. - Wasz przywódca i tak już nikogo nie zaatakuje!
Ssak spojrzał w stronę ostatniej walki i uśmiechnął się lekko.
- Przegrywacie! Z czego się cieszysz? - zapytała zdenerwowana Kolik.
-
Bo to moje małe zwycięstwo - mruknęła i Kolik naciągnęła łuk. -
Spokojnie... Możesz pomóc swojemu koledze - powiedziała ze śmiechem. -
Mam czyste łapki... - odparła i zniknęła w ciemności.
Kornelia podeszła do naukowca i sprawdziła czy nic strasznego mu nie dolega. Wróci tu... - pomyślała.
- Szefie... Rico.. - ucieszyła się pingwinka na widok całych pingwinów. Nie byli weseli... - Co się stało?
- Jack... - wybełkotał psychopata i wyciągnął chusteczkę.
Czas się zatrzymał... Kornelia zniknęła z rzeczywistości... Po raz kolejny kolejny tego dnia chciało jej się płakać...
*
Deszcz
uderzał o kafelki chodnika. Pamela szła ulicą w stronę stacji
kolejowej. Teraz, mimo że powinna płakać po stracie, czuła się wolna.
Mogła nareszcie zostawić za sobą Black'a, dom który straciła i to
miasto... Zbyt dużo smutku tu zaznała... Czas na znalezienie nowego
domu... Czas na odjazd...