sobota, 10 października 2015

Ciao~
Już połowa października, a ja nie dałam żadnego posta od trzech miesięcy...
Nie wiem jak długo tak jeszcze będzie...
ale to nie znaczy, że blog już umarł...
o Nie!


Po prostu na to zwlekanie nałożyło się kilka spraw...

1. szkoła - nie to, że siedzę i tylko się uczę, ale i tak trochę to zabiera... (a zwłaszcza pojęcie zadań z trzema kropkami z fizyki... .---.) oraz postanowiłam się na poważnie* uczyć angielskiego [na ŚDM i inne przyszłe okoliczności np. praca za granica xD]
2. nie mam za bardzo weny - czasem coś wymyślę, ale albo zostaje w głowie, albo to jest coś co się nada na późnieeej... [i też nieco zajmuje mnie pomysł na inne opowiadanie], albo mam sporo pomysłów i wybieram czy lepsze tu, czy tu...

anyway...

Post się jeszcze kiedyś pojawi, i to nie jeden, obiecuję
lub chociażby informacja, że działalność bloga zakończona

Meteorolodzy na całym świecie przewidują, że kolejna część ff pojawi się przed końcem roku tj. w przrwie grudniowej.

Mam nadzieję, że zostanę zrozumiana... (przez tego kto czyta, a wiem, że ktoś czyta - sama sobie tych wyświetleń nie wbijam xD)

Tak więc do zobaczenia w kolejnym poście ;)
Julka



________________________________
*poważnie oznacza, że zamierzam zacząć się bardziej udzielać np. w szkole. Wiecie, można sobie znać słówka i regułki gramatyczne, ale co ci po tym, jak nie umiesz mówić/czytać.


PS wyrównałam tekst do prawej, patrze i mam wrażenie, że wszystko napisane w odbiciu lustrzanym xD

poniedziałek, 20 lipca 2015

4. Przeszłość

Równo o siedemnastej, pod kawiarnią pojawił się Teodor. Miał ze sobą torbę z dwiema książkami, które kupił w niedalekiej księgarni. Zrobił wszystko co chciał i zostało mu jeszcze pół godziny, a nie chcąc marnować czasu udał się właśnie do "królestwa książek". Nie jest to słowo w żadnym razie przesadne, ponieważ była to największa biblioteka jaką w życiu widział.
Niecałe dziesięć minut po nim, u progu kawiarni pojawiła się Kornelia. Uśmiechnęła się w stronę Teodora i podeszłą do niego.
- Cieszę się, że znów się widzimy - powiedziała z wyraźną ulgą.
- Etam... Przecież obiecałem, że przyjdę - odparł chłopak z uśmiechem. Na krótką chwilę znowu spoważniał. - To gdzie idziemy?
- Jak wolisz, ja tu jestem od trzech lat, a ty przyjechałeś wczoraj.
- Skoro tak, to chciałbym zobaczyć teatr w parku. Jeszcze nie miałem okazji tam być.
Oboje zaczęli iść w obraną stronę.
*
- Emm... Kornelio? - zaczął nagle Teodor.
- Tak?
- Co robiłaś po tym jak rozwiązali naszą jednostkę...?
- Hmm... - zastanowiła się i spojrzała w niebo. - Najpierw wyjechałam do jakiejś wioski w Karolinie Północnej... Ale stwierdziłam, że to nie dla mnie... Później mieszkałam w kilku większych miastach, ale w dalszym ciągu nie mogłam się odnaleźć... I znowu tu trafiłam. Najpierw kazali nam się stąd wynieść, ale od tego czasu chyba już zbytnio się nami nie przejmują... A ty? - zapytała uśmiechając się na koniec.
- Wróciłem do Anglii, do wujka. Mam tam naprawdę sporo krewnych - powiedział wspominając miłe chwile.
- To super. - odparła Kornelia.
- A ty? - ciągnął dalej chłopak. Kornelia z początku nie wiedziała o co chodzi, więc dodał: - Czemu ty nie wróciłaś do swojej rodziny? Nie chciałaś się z nimi spotkać?
Kobieta się zatrzymała na środku alejki z pochyloną głową. Do teatru zostało im kilkanaście metrów.
Teodor dalej nie spuszczał wzroku z Kornelii. Ona znowu spojrzała w górę, a po jej policzkach płynęły łzy. Odwróciła się w jego stronę.
- Oczywiście, że chciałam... W końcu nie widziałam ich już dziesięć lat...
- Dlaczego...? - zapytał cicho Teodor, wyciągając chusteczki z kieszeni bluzy.
- Wiesz... Przed moim przyjazdem do Ameryki, w kraju gdzie mieszkałam, wybuchła wojna domowa... Rodzice wysłali mnie i moją siostrę do rodziny w Irlandii. Było to wszystko zorganizowane przez państwo... usiałam się pomylić i wsiadłam do innego pociągu przez co mnie tu przywieźli... Resztę już znasz... - uśmiechnęła się do siebie. - Brzmi jak z jakiejś telenoweli, nie? - zaśmiała się krótko. - Pisałam kilka razy na nasz stary adres, ale nikt nie odpowiedział...
- Przykro mi... - powiedział cicho.
Kornelia położyła mu dłoń na ramieniu i lekko go poklepała.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu w najwyższym rzędzie w teatrze i obserwowali grupkę znajomych, którzy postanowili się napić alkoholu...
W końcu Kornelia wstała.
- Dobra - przeciągnęła się. - Co powiesz na pizze? Dawno nie jadłam.
- Ja w sumie też - odparł.
Wstali i poszli alejką.

piątek, 19 czerwca 2015

3. o piątej

- Teodor...?
Powtórzyła kobieta, bo chłopak jej nie odpowiedział. Siedział i patrzył z otwartymi ustami.
A jednak... Musiał ją znać... Tylko skąd...?
W dalszym ciągu nie mógł wykrztusić z siebie słowa, ale najwidoczniej kobieta potraktowała to jako potwierdzenie jej przypuszczań. Powoli wyciągnęła rękę w jego stronę i lekko dotknęła jego twarzy.
Teodor poczuł się nieswojo... O co chodzi?
- Czy... Czy ja cię znam...? - zapytał, kiedy zdał sobie sprawę, że wstrzymał oddech.
Zobaczył, że w oczach kelnerki pojawiają się łzy. Uśmiechnęła się tak znajomo do chłopaka i objęła go ramionami.
- To ty... - powiedziała cicho.
- Ja...? - szepnął.
Kobieta się zaśmiała, położyła mu dłonie na ramionach, na długość jej ręki i powiedziała z poważną miną.
- Ostatni raz widzieliśmy się tu sześć lat temu - chłopak znowu wstrzymał oddech. - To ja, Kornelia.
Kornelia...?
W jednej chwili jak grom z nieba, powróciły do niego wszystkie wspomnienia, które dokładnie schował w swoim sercu, aby już nigdy nie ujrzały światła dziennego. Teraz przez te kilka słów, całe starania poszły na marne.
Odzyskał jednak nadzieję...
- Czy oni... ktoś jeszcze...? - zaczął, ale Kornelia potrząsnęła głową.
- Nie... tylko ja... Ostatnio słyszałam tylko o dwóch nagrodach Nobla za zarejestrowanie czarnej materii i bozonu Higgs'a... Dla jednej osoby - powiedziała porozumiewawczo.
- A... No tak... Zawsze o tym marzył - stwierdził.
Przez chwilę stali tak w milczeniu, jakby nie wieli co mają powiedzieć po sześciu latach. W końcu Kornelia nie wytrzymała i zawołała:
- Nie no, nie wierzę!! Znów ciebie widzę!
Klient wychylił się znad gazety i spojrzał na kelnerkę karcąco. Spojrzała w dół na znak skruchy, ale nie mogła powstrzymać uśmiechu.
- Już myślałam, że się nigdy nie spotkamy.
Teodor stał tylko i się uśmiechał - nigdy nie wiedział co powiedzieć, a teraz to jeszcze bardziej go to przytłaczało.
- Też tak myślałem - powiedział tylko.
Pomówili jeszcze o kilku mało istotnych sprawach, a w tym czasie z kuchni wychylił się szef kawiarni.
- Kor, co ty robisz? - zapytał zdziwiony, nie często miał okazję widzieć ją taką radosną.
- Przepraszam, już idę! - powiedziała Kornelia i odwróciła się w stronę Teodora. - Jak widzisz, muszę dalej pracować. Mógłbyś tu przyjść o piątej? W tedy kończę. Pójdziemy gdzieś...
- Jasne - zgodził się.
- Dzięki - ucieszyła się. - Tak się cieszę! Mam tyle do powiedzenia! - zawołała odchodząc.
- Do zobaczenia - odparł chłopak.
Kornelia zniknęła za drzwiami, a uśmiech jeszcze długo nie zniknął jej z twarzy.

sobota, 6 czerwca 2015

2. znowu

Mieszkanie nie było zbyt duże. Był w nim salon z aneksem kuchennym, mały pokoik oraz łazienka. I tak więcej nie potrzebował. To mieszkanie ma mu służyć tylko na czas studiów... Chyba, że postanowi zostać w Ameryce.
Wziął swoją torbę i postawił ją na środku pokoju. Rozejrzał się. Miał od właścicieli łóżko, kanapę i wyposażenie kuchni. Pod ścianą stał również niski stolik, za niski, żeby mógł być używany przy kanapie.
Pozostało mu już tylko kupować jedzenie...
Sprawę związaną z pościelą zajął się już jego wujek - dwa tygodnie temu wysłał tu paczkę z kocami i częścią jego garderoby. Na dniach powinna dojść.
Tymczasem wyciągnął z torby komplet ubrań. Starym nawykiem udał się do łazienki. Ucieszył się, że ma również pralkę.
Po krótkim namyśle wziął krótki prysznic.
Po "odżyciu" wziął swój plecak, który służył mu za bagaż podręczny i wysypał jego zawartość na podłogę. Spośród dużej ilości rzeczy wziął tylko swój portfel, a następnie ponownie wsadził go do plecaka.
Wyszedł.
Nowy York tak niewiele się zmienił od czasu kiedy był tu ostatnio...
Tylko ci ludzie... Jest ich wielu... Ciągle się zmieniają...
Poszedł do sklepu na pieszo.
Postanowił sobie, że będzie się zdrowo odżywiał, więc kupił siatkę jabłek, brokuły, ryby... no i ostatecznie może też wziąć tabliczkę czekolady...
Wracając szedł okrężna drogą. Przez Manhattan...
Ostatni raz tu był sześć lat temu. To ten widok ujrzał ostatni raz... Później wsiedli do samochodu z zaciemnionymi szybami i zawieźli ich prosto na lotnisko...
To wtedy widział ich po raz ostatni...
Był już na terenie Central Parku.
W ciszy poszedł w stronę jeziora. Usiadł na wolnej ławce.
Tu też zawsze chodzili w niedzielne popołudnia... Puszczali "kaczki" jednak jemu zwykle się nie udawało. A szef siedział na ławce w okularach przeciw słonecznych i udawał, że się opala, chociaż zawsze siedział w cieniu...
Nigdy nie spodziewał się, że jeszcze kiedyś będzie siedział tu sam...
Spojrzał na zegarek. Dochodziła siedemnasta... Niebo było jasne, ale on czuł się już zmęczony... Pięć godzin różnicy w końcu robi swoje... W dodatku cała ta podróż... To wszystko wyprało go z sił jakie miał każdego dnia.

Poszedł do najbliższej stacji metra.
Przejechał kilkanaście stacji i wysiadł na najbliższej swemu mieszkaniu.
Gdy tylko wszedł do lokalu, pół przytomnie umieścił nabytą żywność w lodówce, którą swoją drogą zapomniał podłączyć do prądu i poczłapał do najbliższego mebla z materacem, i rzucił się nań, by następnie zasnąć twardym snem.
***
Następnego ranka obudził się o zaskakująco wczesnej porze - piątej trzydzieści.
Poszedł do łazienki i wziął prysznic. Przy okazji włączył pralkę, oddzielając wcześniej ciemne ubrania od jasnych (już poznał, że warto to robić, bo raz wyprał białą koszulę z zielonym swetrem, co prawda nie wyglądało to najgorzej, ale nie było zbyt odpowiednie na szkolną uroczystość).
Powoli udał się do kuchni. Otworzył lodówkę i zamiast przyjemnego chłodu poczuł... W sumie nic... Nawet światełko się nie zapaliło... Może się zepsuła? Zaczął "przeglądać" w myślach katalog przyczyn niedziałania lodówek, ale nie znalazł wystarczającej odpowiedzi...
Postanowił zrobić sobie na śniadanie rybę z jajkiem - nigdy nie próbował takiego połączenia, ale kiedyś przecież musi być pierwszy raz...
W czasie kiedy ryba skwierczała na patelni, chłopak przeglądał jedyną angielską gazetę, którą ze sobą zabrał. Pierwsza strona była "zajęta" przez szlaczki, które na niej umieścił o dwunastej czasu zachodnio Europejskiego...
Nagle poczuł jakiś ciężki do zidentyfikowania zapach. Odwrócił się w stronę kuchenki. Nic jeszcze nie zaczęło dymić, ale jednak wyłączył gaz...
"Potrawka" nie smakowała za dobrze... Zrezygnował z jedzenia tego, ale jednak zostawił - może musi do tego dojrzeć... Wziął jednak jabłko.
***
Dochodziła dziesiąta. Chłopak od kilku godzin wędrował po ulicach Nowego Yorku. Przypominał sobie to jak kiedyś tędy chodził ze swoją... rodziną... Przybraną, ale rodziną.
Tylko po co... o tym teraz myśli...? Przecież... to... oni już nie wrócą...
*
Znów poczuł głód... Ileż przecież mógł przetrwać na jednym jabłku...?
Przeszedł jeszcze kilka przecznic. Zobaczył małą kawiarnię. Była prawie całkiem pusta, więc postanowił coś w niej zjeść.
Usiadł na krześle i po chwili podeszłą do niego kelnerka. Zamówił sałatkę [którą mieli pomimo, że to kawiarnia...], herbatę oraz kawałek ciasta.
Gdy tylko dostał zamówienie od razu zaczął jeść... Co prawda nie była to najlepsza sałatka jaką w życiu jadł, ale zjadł całą i mało brakowało, a poprosiłby o dokładkę...
Ciasto było sernikiem. To jego ulubione i jak zawsze było pyszne.
Gdy wypił również herbatę, poprosił o rachunek.
Podeszła i podała rachunek. Jej głos wydawał mu się znajomy, ale było to mało prawdopodobne... Kogo miałby poznać w tak wielkim mieście dwunastolatek...?
Podał swoją kartę kredytową.
- Zbliżeniowo? - zapytała.
- Tak - odparł. Przynajmniej nie będzie musiał wprowadzać swojego pinu. Znów miał wrażenie, że zna skądś tą kobietę...
Już chciał iść, ale doszło do niego, że wciąż nie dostał z powrotem karty.
Spojrzał na kelnerkę. Kobieta wpatrywała się w jego kartę.
- Przepraszam...?
Kelnerka spojrzała na niego ze zdziwieniem, radością jednocześnie.
- Teodor...

sobota, 9 maja 2015

LBA

Co to LBA? Nominacja do Libester Blog Aword otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie ty nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.

Zostałam nominowana przez Nanami i Kingę


Pytania od Nanami:

1. Czy jakieś piosenki inspirują cię do pisania? Jak tak to jakie?
Chyba nie ma takich... :/

2. Wolisz pić herbatę, czy wodę?
Herbata. Zielona herbata

3. Jakie cechy charakteru najczęściej przypisujesz swoim bohaterom/terkom?
Nie wiem czy to cechy, ale lubię stworzyć postać, która jest podobna do mnie :D

4. Masz rodzeństwo?
hai, dwie siostry :{ młodsze siostry

5. Lubisz książki/filmy science-fiction?

Taaak :D

6. Jakie jest Twoje ulubione warzywo?
waarzywooo??! :O
Nie wiem.. ogórek...?

7. Jaka jest Twoja ulubiona książka?
Nie mam ulubionej książki... jest ich kilka... teraz nie pamiętam...

8. Jaką porę roku lubisz najbardziej?
jesień, wiosna

9. Lubisz oglądać anime albo czytać mangę?
hai!! :D Fullmetal Alchemist, Ouran, Hetalia... <-- ulubione

10. Jaki sport najbardziej lubisz?
;___; jak mam wybierać ze sportów to wybieram "uni hokej" [czy jakoś tak...]

11. Kim chcesz zostać w przyszłości (lub jesteś, czy Twoje marzenie się spełniło)?
....  (°◇°;)



od Kingi:

1. Jaki gatunek powieści najbardziej lubisz czytać?
Przygodowe, SF

2. Jakiej muzyki słuchasz?

Klasyczna, jpop [z anime]

3. Piszesz wiersze?

Niby coś czasem piszę... ale nie

4. Lubisz rysować? Jak tak, to jaką technikę preferujesz?

LUBIĘ!! ヽ(*≧ω≦)ノ
analogową w(°o°)w

 5. Do jakiego kraju najbardziej chciałbyś/ałabyś wyjechać?
Nihon!
Albo...
Chiny - mieć domek w bajecznej dolinie i mieć pole ryżu. Codziennie będę wstawać przed świtem, zaparzać zieloną herbatę i patrzeć jak promienie słoneczne dosięgają mego domku sponad gór...

6. O czym lubisz pisać opowiadania?

Zależy czy i jaki mam pomysł... różnie...

7. Lubisz czytać lektury szkolne?

Chyba jedyna z moich ulubionych lektur.... było... "buszujący w zbożu"

8. Wolisz spać w dzień i żyć w nocy? Czy na odwrót?

Jestem stworzeniem dziennym więc żyję w dzień. Lubię jak widzę świat w świetle...
[?]

9. Jakie jest twoje hobby?

Czy ja mam hobby...?
(ಥ﹏ಥ)
(ノಠ益ಠ)ノ

10. Lubisz historie fantastyczne o mitycznych i legendarnych stworach?
myślę, że tak. :)

11. Jaki styl lubisz? (W sensie barok, gotyk, renesans, średniowiecze itd:.)

nigdy się nad tym głębiej nie zastanawiałam.... ale to pytanie jest chyba mało skłądne, albowiem podajesz różne style i epoki...



Moi nominowani:
http://oursunshine.blog.pl/
http://penguins-by-alexmcpenguin.blog.pl/ 
http://pingwinkikeliiodcinki.blog.pl/ 
http://0zuzol0.blogspot.com/ 
http://pzm-stories.blogspot.com/ 
http://ostoja-wiatru.blogspot.com


Moje pytania:D
1. Lubisz fizykę?
2. Lubisz czytać książki, których fabuła odbywa się w nieokreślonej przyszłości?
3. Co myślisz o "Porze na przygodę"?
4. Lubisz czytać mangi? Jeśli tak to wolisz shojo czy shounen?
5. Gdybyś mógł to jaką super moc moc chciałbyś posiąść?
6. Lubisz ser?
7. Jak się nazywa Twoje zwierzę domowo-hodowlane?
8. WYZWANIE! Narysuj długopisem swoją ulubioną postać z [filmu/czegoś tam] i umieść tu to co powstało :D
9. Co chciałbyś zjeść?
10. Czemu prowadzisz bloga?
11. Krąg transmutacyjny?

1. Powrót

Wydarzenia, miejsca i postacie powstaną na potrzeby opisywanej historii. Główne postacie są na podstawie "Pingwinów z Madagascaru".
arigatou~



1. Powrót

5.43 czwartek, Nowy Jork*
Samolot z Londynu właśnie wylądował. Ludzie szybko wstają ze swoich miejsc i kierują się w stronę wyjścia. Tylko jedna osoba została na swoim miejscu i tęsknym wzrokiem spoglądała na widok, który rozciągał się za małym okienkiem.
Tak na prawdę już nie ma za czym tęsknić. Chłopak, już mężczyzna, mimo, ze to nie jest jego ojczyzna, to właśnie w tym kraju spędził większość swego życia. I właśnie w tym mieście, sześć lat temu zostawił wszystko co miał. Wspomnienia, dom, przyjaciół - rodzinę.
Tutaj przed parunastoma laty, przybył ze swoim ojcem w celach służbowych. I właśnie ta służba zabrała mu jego... Ojca, który go chronił, ale jednocześnie poświęcił własne życie, by teraz, ten młody człowiek mógł żyć...
Zrozumiał to... Jednak o dziesięć lat za późno... Gdyby pojął to wcześniej wrócił by do wujka, który czekał w Anglii... I wiódł dalej normalne życie... I nie przeżył tych wszystkich wspaniałych chwil...
Już nie mia tego za złe, pogodził się z tym... Ale cieszył się, że jednak poszedł w ślady ojca... Chciał go jakoś pomścić.
Dopiero kiedy poznał swojego nauczyciela zaniechał chęci zemsty, on go nauczył wszystkiego co powinien wiedzieć. Stał się dla niego przywódcą, ojcem...
Stewardesa podeszła do chłopaka.
- Przepraszam, musi pan już iść - powiedziała uprzejmie. Chłopak powoli spojrzał w jej stronę. - Czy wszystko w porządku? - zapytała.
- Tak, dziękuję - odpowiedział szybko.
Wstał i wziął swój bagaż podręczny.
Trochę się zamyśliłem. Pomyślał pocierając dłonią czoło.
Kiedy znalazł się na lotnisku skierował się w stronę odbioru bagaży. Nie śpieszył się. Szedł powoli i chociaż doskonale znał drogę czytał każdą mijaną tabliczkę informacyjną. Tak bardzo za tym tęsknił...
Na taśmie z bagażami zostało już tylko kilka walizek, a w śród nich i jego. Wziął swoją wysłużoną już walizkę, a kiedy poczuł jej ciężar znów przypomniał sobie wszystkie miłe chwile związane z tym miejscem.
Oczywiście były też i te złe, ale w tym momencie ogarnęła go radość.
Nie wiedział jednak czemu...
Wybiła szósta.
Pewnym krokiem poszedł w stronę wyjścia. Jego serce biło coraz mocniej.
Wiedział, że to bez sensu, ale cieszył się.
Kiedy tylko zrobił krok na Amerykańskiej ziemi, prawie zaparło mu dech.
- Wróciłem.
Powiedział chociaż wiedział, że nie spotka tu tych, których tu zostawił.
Został sam.




(*) przepraszam, że spolszczone, ale wydaje mi się, że tak trochę lepiej wygląda.

środa, 15 kwietnia 2015

Pierwszy wpis

Z tym postem skończyłam kopiować wpisy z mojego poprzedniego bloga.


W związku z tym, że tu się przywitam, to właśnie ten wpis powinien być pierwszy, ale postanowiłam dodać najpierw to co ważniejsze ;)

Nazywam się Julianna. Początkujący matfiz, który wybrał fizykę świadomie. Interesuję się kulturą Japonii [nie jest to jednoznaczne, ale lubię czytać mangę i oglądać anime]. Lubię rysować, czytać i pisać... Nie wiem czy umiem gotować, bo nigdy tak naprawdę tego nie robiłam, ale ryż do sushi ugotuję ;)

Jak już wiecie, prowadzę bloga, którego głównym tematem jest fanfiction o Pingwinach z Madagaskaru.
Chcę jeszcze przeprosić za wszystkie niejasności jakie się pojawiły w dotychczasowych wpisach... Pisałam je już jakiś czas temu, a ponieważ zmieniłam bloga na którym będę pisać, chciałam, żeby to wszytko też było [niestety nie mogłam eksportować z blog.pl, albo przynajmniej nie wiem, gdzie jest owa opcja...].
Myślę, że na początek tyle o mnie starczy ^^

Pragnę jednak zapowiedzieć, że na jakiś czas nie będzie tu typowych wpisów...
Z następną notką mam zamiar zacząć pisać humanizację [oczywiście o pingwinach].

Mam nadzieję, że Wam się spodoba :)
Zapraszam do czytania i komentowania.



wtorek, 14 kwietnia 2015

37. na pewno wróg?

Pięcioosobowa grupa pingwinich komandosów właśnie miała pobudkę, urządzoną przez ich szefa, Skippera. Ptaki, przed otwarciem zoo, cicho opuściły teren parku [zoologicznego] i udały się nad staw do… Parku… Na początek był jeszcze nie spotykany w tej jednostce berek. Taki najzwyklejszy berek w jaki bawią się dzieci na podwórkach [a przynajmniej bawiły, bo weszliśmy w epokę komputerów]. Ale nie ganiali się jak dzieci – przez lata treningów żołnierze nabrali dobrej wprawy w bieganiu i wszystko szło dwa razy szybciej… no prawie… na początku… Kornelia, mimo niedługiej pracy jako komandos też radziła sobie nie najgorzej, dzięki „poprzedniemu życiu” w ciele lemura. Pierwotna „zabawa” zaczęła przybierać kształt wymuszonej gry na zmęczonych dzieciach, a gdy już wszyscy padali, lider zarządził kolejny bieg i pływanie. Po krótkim odpoczynku zaczęła się prawdziwa rozgrzewka. Płaskogłowy nielot coraz to wymyślała nowe, trudniejsze ćwiczenia. Po półgodzinnym treningu…
- Koniec panowie! – obwieściła wesoło Skipper, choć i tak był strasznie zmęczony. Zaczął głęboko oddychać.
Kolik podniosła trochę drżące skrzydło, by o sobie przypomnieć [żeby po pięciu miesiącach nie pamiętać, że do oddziału dołączyła dziewczyna?], ale zrezygnowała i poczłapała w stronę jeziora.
- A która to godzina? – zapytał (po odpoczynku) Szeregowy.
Rico jak na zawołanie wyrzygał zegarek o wyglądzie czasomierza i ochrypłym głosem odparł:
- Siódma.
- No to idealnie! – powiedział szef składając lotki. – Wracamy drużyno! – oznajmił i po chwili dodał: - I Kornelio.
- Już by się obeszło... - mruknęła i pomaszerowała za szefem.
- No to jakie plany mamy na teraz w planach? Co Kowalski? - zapytał Skipper gdy dochodzili do zoo.
- Sprawdzamy nowego lokatora - odparł pingwin.
- A co szef taki wesoły? - wtrąciła Kolik.
Skipper zatrzymał się i odwrócił do dziewczyny.
- A dlatego, Kornelio, że zaczął się piękny dzień i dobrze go zaczęliśmy - odparł.
- Zimo jest... - dodała pingwinka wzruszając ramionami i lekko się uśmiechając.
- Lekki mrozik nie przeszkodzi pingwinowi - powiedział Skipper i znowu ruszył do przodu.
*[w zoo]
- Kowalski, analiza tej tablicy! - zarządził Skipper wskazując skrzydłem tabliczkę przy wybiegu.
- To jest maskonur, szefie - odparł pytany.
- Dobrze, teraz trzeba powoli, zaplanować plan działania - oznajmił lider. - Rico, idziecie z prawej strony i sprawdzacie teren! Szeregowy, pilnujecie czy Alice nie nadchodzi. Kowalski...!
- Szefie proszę... - jęknęła Kolik. - Jak się tak boicie to sama ją odwiedzę... - powiedziała i wskoczyła na mur wybiegu.
- Kornelio! - zawołał Skipper. - Tu trzeba planu i głowy!
- Niech szef się nie martwi, jak coś to będę krzyczeć - powiedziała z uśmiechem i wskoczyła na wybieg.
Nie było to miejsce za bardzo zagospodarowane, ale przy wejściu do jaskini [która bardzo przypominała tą u Marleny] stało kartonowe pudło. Pingwinka powoli podeszła do "drzwi". W środku był zakręt, więc nic nie było widać, poza poświatą na ścianie. Kolik weszła do środka i przyłożyła do ściany skrzydło z zamiarem zapukania, ale zdała sobie sprawę, że to nie drzwi i zawołała:
- Halo!? Jest tu ktoś może...?
Kontem oka ujrzała swoich kolegów z "pracy", którzy wyglądali zza ogrodzenia i pokręciła tylko głową.
- Tak... tak.. - usłyszała i aż podskoczyła. - proszę...
Mimo wyraźnych zakazów ze strony Skippera, Kowalskiego i Teodora, Kolik weszła, a jej oczom ukazał się przestronny, przytulny pokoik.
- Cześć, jestem Katrin - przedstawiła się.
Katrin była trochę wyższa od Kolik. Miała zielone oczy i długie włosy [?] związane w koński ogon.
- Ja Kornelia... - odparła pingwinka.
- Długo tu jesteś? - zapytała Katrin. - W zoo... - dodała.
- Pół roku... A ty skąd jesteś?
- Z Kanady - odparła. - Chciałabyś może herbaty? Wczoraj rano przyjechałam, ale dopiero wypakowałam kilka rzeczy... - powiedziała Katrin.
- Nie, dziękuję... chciałam się tylko przywitać, to znaczy chcieliśmy, ale...
- Jest ktoś jeszcze? - zapytała ucieszona Katrin.
- Tak, moi znajomi... Rico, Teodor, Kowalski i Ski... - zaczęła Kornelia, ale do pokoju wszedł szef.
- Kornelio - powiedział zakładając skrzydła.
- A oto i oni -powiedziała szybko Kolik i podeszła wyciągając skrzydło w stronę Katrin, tamta też podała swoje i pingwinka zaczęła nim energicznie potrząsać. - Bardzo miło było cię poznać Katrin. Niestety ja już muszę iść. Zobaczymy się później.
W końcu puściła skrzydło dziewczyny, odwróciła się i szybkim krokiem poszła przed siebie po drodze wpadając na naukowca.
- Przepraszam, za kłopot - powiedział Skipper i też wyszedł.
- Szeregowy - oznajmił Teodor podając skrzydło Katnin, a ta niepewnie je uścisnęła obawiając się, że wszyscy mają podobny zwyczaj jak Kornelia.
- Katrin - odparła z uśmiechem.
- Lubisz słodko-rożce? - zapytał.
- Te kucyki w serialu? - upewniła się, a gdy dostała potwierdzenie z uśmiechem rzekła: - No pewnie! Jak tylko mogę to to oglądam! I zbieram ten magazyn.

- Naprawdę?! - Szeregowy był w niebo wzięty.

- Tak, następnym razem ci wszystkie pokarzę - obiecała Katrin i odprowadziła pingwinka do wyjścia.
Na zewnątrz, na Teodora czekał Rico, w razie gdyby potrzebował pomocy, bo przecież nowy mieszkaniec może być szpiegiem Bulgota lub kogoś jeszcze innego...
Gdy zobaczył Katrin, która lekko do niego pomachała znieruchomiał patrząc w jej stronę. Maskonurka [?] jeszcze rozmawiała zTeodorem na temat ostatniego odcinka [więc nie ma sensu więcej pisać jak wyglądał nasz psychopata ;) ]. W końcu wróciła do siebie, a Szeregowy sprawił, że Rico 'wrócił'. A następnie oboje wrócili na swój wybieg, bo zaczęła dochodzić pora otwarcia...

36 Nie ma jak w domu

Pociąg przyjechał z pięciominutowym opóźnieniem, przez co komandosi spóźnili się na metro i mieli dwa wyjścia: czekać lub iść.
- No to spacerkiem do zoo oddziale - oznajmił Skipper.
- Szef mówi poważnie? - zdziwiła się Kornelia. - Przecież Teodor jest ranny - pokazała ruchem skrzydeł na pinginka.
- To nic takiego - odparł młody.
- No to Kowalski... - nalegała dziewczyna.
- No to co teraz? - westchnął lider.
- Proponuję poczekać - oznajmiła i usiadła na ławce w kącie sali.
- Na co? - zapytał szef. - Następne metro będzie za godzinę...
- Tu? Takie odstępy czasowe? - zdziwiła się.
Komandos wzruszył ramionami.
- O mam pomysł! - pisnęła Kolik i szepnęła coś Rico na ucho.
Psychopata wyrzygał krótkofalówkę. Pingwinka odebrała radyjko i zaczęła wciskać przyciski.
- Przecież tylko my mamy dostęp na te fale - przypomniał Kowalski.
- Wiem - mruknęła Kolik i zaczęła słuchać.
- To może zagramy w jakąś grę w międzyczasie? - zaproponował Szeregowy z uśmiechem.
Skipper popatrzył przez chwilę na niego i się zamyślił. Po chwili działania rozbrajającej miny komandosa zgodzili się na znaną grę dla wszystkich... makao.
- Kornelio, grasz z nami? - zapytał naukowiec, kiedy Rico już rozdał karty.
Pingwinka zaprzeczyła ruchem głowy i na jej dziobie zagościł uśmiech.
- Halo? - powiedziała do urządzenia. Najwidoczniej nic się nie stało, bo zaczęła się wspinać na oparcie ławki. - Halo...? Haaloo! - zawołała.
- To bez znaczenia, Kornelio, i tak już czekamy... - przypomniał Skipper.
- Marlenka? - zapytała pingwinka do słuchawki.
Ze słuchawki doszły jakieś szumy i czyjś oddech. Kornelia otworzyła szerzej oczy i cicho powtórzyła pytanie halo. Odsunęła od ucha krótkofalówkę i powoli wróciła do przyjaciół.
- I jak twoja rozmowa? - zapytał zaciekawiony lider.
- Roo-rozmowa... - powtórzyła łamiącym się głosem dziewczyna.
- Wszystko dobrze? - zapytał przejęty Teodor.
Pingwinka lekko pokręciła głową.
- Słyszałam czyjś oddech... - szepnęła.
- To był najprawdopodobniej twój oddech, który przeszedł przez słuchawkę - powiedział Kowalski.
- Nie... - szepnęła Kolik. - Ktoś u nas jest...
- To niedorzeczne - powiedział Skipper.
- Na pewno? - zapytała samiczka.
- Yhym... - mruknął szef. - Makao.
Dochodziła godzina dwudziesta druga i na stacji zasnęły światła, co poskutkowało krzykiem Korneli. Została tylko jedna lampka i fotokomórka. Po dziesięciu minutach w tunelu pojawiło się światło. Nadjeżdżało metro.
Pingwiny wstały i pozbierały karty. Gdy drzwi się otworzyły, komandosi weszli do środka i usiedli.
Zaciemniony przedział sprawiał wrażenie opuszczonego lub goszczącego jakieś duchy...
- Czy dla dwóch różnych planet - zaczęła cicho śpiewać pingwinka. - Co kręcą się wciąż...
- Co robisz? - zdziwił się Skipper.
- Próbuję zapomnieć, że jest noc i jedziemy sami metrem - odparła.
- Tak... - zgodził się lider. - W sumie to dobry pomysł...
- Jest przewidziane... Spotkanie... - zaczęła ponownie, ale tym razem ciszej, przez co piosenka zdawała się bardziej mroczna. - Czy sięgną... swych rąk...
- Ja już chyba wolałbym iść pieszo, niż jechać opuszczonym metrem ze śpiewającą Kolik - jęknął Szeregowy.
- Okej... - szepnęła pingwinka i wyjrzała w stronę przejścia pomiędzy przedziałami.
Powoli wszyscy zaczęli zasypiać i cisze przerywało już tylko pochrapywanie Rico. Metro trochę podskoczyło i rozniósł się wrzask Korneli.
- Matko, tam ktoś jest!!! - wrzasnęła i uczepiła się skrzydłami siedzącego obok Kowalskiego.
- Co?! - zapytał panicznie Teodor i zakrył oczy skrzydłami.
Skipper i Rico wyjrzeli na przejście. Psychopata wyraźnie się zasmucił, niczego nie zauważając.
- Kornelio, czemu wprowadzacie zamęt w jednostce? - zapytał Skipper i spojrzawszy na pingwinke dodał. - I przestańcie mi dusić żołnierza.
Kolik rozluźniła uścisk i cicho przeprosiła zipiącego pingwina. Wstała i ponownie wyjrzała. Znowu pisnęła, ale tym razem powstrzymała się od "przytulania".
- Szefie, ale tam naprawdę ktoś jest... - powiedziała cicho.
- A mało to człowieków jeździ metrem? - zapytał retorycznie lider, a pingwinka w zamyśleniu pokiwała główką.
- Szefie - wtrącił Szeregowy. - Za chwilę nasz przystanek.
- Dzięki za informacje - odparł sarkastycznie Skipper. - No bo gdyby nie to, całą noc byśmy słuchali krzyków...
Kolik uśmiechnęła się słabo i zeskoczyła z siedzenia. Ponownie zrobiła reszta oddziału.Po chwili drzwi się otworzyły. Komandosi wyskoczyli z metra.
- Widzicie, Kornelio, nikt tu oprócz nas nie jechał - rzekł Skipper.
- Całe szczęście... - ucieszyła się pingwinka i spojrzała w stronę fana kucyków. - Teodor?
Pingwinek stał odwrócony i machał z uśmiechem do wychodzącego z pojazdu mężczyzny. Wszyscy spojrzeli w jego stronę i zamarli. Człowiek odmachał, ale na jego twarzy nie pojawił się uśmiech, jak to bywa w reakcji na Szeregowego. Miał bladą twarz, a na niej nie widniały ani usta, ani nos, ani oczy. Mężczyzna wyszedł ze stacji.
- To... to... - zaczęła się jąkać Kolik i zemdlała.
***
- Co tu się dzieje? - zapytał Skipper gdy razem z Rico weszli do bazy i potknęli się o jakiś karton.
Światło się zapaliło.
- Niespo... - zaczęła Marlenka, ale Julian wyskoczył i przewracając ją zawołał.
- Niespodziankaa!!
- Ogoniasty?! - zapytał szef.
- Hahaha! - zaśmiał się lemur. - Sonsiedzie jak jam ciem dawno nie widział! - powiedział i objął komandosa.
- Co? - zapytał lider wysunąwszy się z uścisku, a Julian usiadł pod ścianą.
- Julian postanowił wam zrobić przyjęcie niespodziankę - wyjaśniła wydra.
- Ee... dzięki, Ogoniasty - powiedział Skipper.
- Niema sprawy - odparł lemur i dopadła go czkawka.
- A temu co? - zapytał Skipper i do bazy weszli Szeregowy, Kowalski.
- O przyjęcie! - ucieszył się Teodorl.
- Witajcie w domu! - zawołała jeszcze raz Marlenka i przytuliła wszystkich po kolei.
- DOM!! - zawołała Kolik gdy weszła i "przytuliła" ścianę.
- Kornelia! - ucieszyła się Marlena.
Julian wstał i zaczął mówić:
- W zwianzku z tym, iż ja - wasz król Julian, jestem tak wspaniałomyślny i przygotowałem byłem to przyjencie witalne w domu... Sondzem iż przydałoby siem jakieś podzsienkowanko dla szefa - powiedział lemur.
- Dziękujemy Julianie - powiedział Teodor z uśmiechem.
- No dobrzem na razie starczy... - odparł monarcha. - Maurice! Polej mnie jeszcze tego soku!
Palczak podszedł do Juliana.
- Ale królu drogi, to nie jest sok...
- Jak nie jak smakuje winogronem? - oburzył się. - A teraz Maurice...
Maurice westchnął i nalał trochę Julkowi. Skipper poszedł za Maurice'm i przywołał Kowalskiego ruchem skrzydła.
- Kowalski, analiza.
- To jest... chyba... tak... wino, szefie - odparł naukowiec.
- Maurice, skąd ty na orke, masz wino? - zawołał lekko zdenerwowany szef.
- Ehhh.. Julian już wspominał, że przygotował to przyjęcie, nie? - Skipper przytaknął ruchem głowy. - No właśnie, wiem tyle co tyt...
- Marlenko - zaczęła niepewnie pingwinka. - Byłaś może dzisiaj w garażu?
Wydra spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Nie...
Kornelia pobladła.
- Co się stało? - zapytała wydra.
- Wcześniej próbowałam się połączyć, krótkofalówką, z odbiornikiem w samochodzie... Słyszałam kogoś... - dodała szeptem.
- Na pewno to było ten... powietrze - powiedziała uspokajająco Marlenka.
Kornelia zaprzeczyła ruchem głowy.
- Wiesz, chyba widziałam kogoś jak tam przechodził... - powiedziała zamyślona wydra.
Nagle obok pojawił się Skipper.
- Kto chodził? - wtrącił.
- No mówię, że kogoś do nas dowieźli - zaczęła tłumaczyć Marlenka. - Chyba wczoraj... Chciałam ją przywitać, ale schowała się gdzieś na wybiegu... Przez jakiś czas myślałam, że to pingwin, ale...
- Czarno-biały, tak? - dziewczyna kiwnęła głową. - Hans!!
- Ale szef wie, że gdyby to był on to już by dawno nas zaatakował... - dodał Kowalski.
- A skąd wiesz? - zapytał podejrzliwie lider. - Może się chowa? Może chciał nam zabrać nasz pojazd? Może nas zaatakuje w nocy?!
- W sumie... w sumie to jest bardzo prawdopodobne... - zastanowił się strateg.
- Marlenko, gdzie jest cel? - zapytał szef.
Dziewczyna założyła ręce i spojrzała ze złością na komandosa.
- Marlenko, gdzie jest nasz nowy mieszkaniec zoo? - poprawiła się głębokim głosem.
Wydra przez chwilę się w niego wpatrywała rozmarzonym wzrokiem i po chwili wróciła i łapkami zaczęła wskazywać jakiś kierunek. Skipper i Kowalski, a za nimi Kolik, wyszli z bazy na wysepkę. Lider "skanował" otoczenie przez lornetkę. Ze środka dało się słychać (bardzo) wysokie:
- Mooooort!! Niee tykaj stopyyy!!!! - zawołał Julian.
- Kowalski - rzekł Skipper i podał strategowi lornetkę.
Pingwin przez chwilę się przyglądał i w końcu zrezygnowany zapytał:
- Kornelio?
Pingwinka ze zdziwieniem odebrała lornetkę.
- Maskonur, szefie - przeczytała. - Jesteś krótkowidzem? - zapytała naukowca ze zdziwieniem?
Kowalski wzruszył ramionami.
- Dobrze, oddziale - zaczął Skipper. - Skoro ten ktoś jeszcze się nie wkradł to raczej nie zrobi tego i dzisiejszej nocy. Jutro z samego rana to sprawdzimy! - oznajmił i wskoczył do bazy.

35. odrzucona propozycja

Następny dzień ***
Poranek bardzo wyjątkowo się dłużył. Bitwa skończyła się po północy i reszta żołnierzy musiała się jeszcze przenieść do oddalonego o pięćdziesiąt kilometrów budynku awaryjnego. Kilku z nich umarło podczas drogi, z powodu zbyt poważnych uszkodzeń. A inni już ledwo się trzymali...
Dzień przyniósł jeszcze kolejne nowości...
- Uczcijmy minutą ciszy, pamięć o naszych poległych, wspaniałych żołnierzach... - powiedziała Lisa i wszyscy zamarli bez słowa.
Nawet wiatr zdawał się ustać. Słychać było tylko uderzenia serc...
- Przegrało wielu z waszych drużyn, a dla naszej jednostki najpoważniejszą stratą będzie śmierć generała Cena... - ciągnęła Lisa. - Dzięki wam mieliśmy jednak szansę to wygrać, za co niezmiernie, z całego serca wam dziękujemy. Mamy nadzieję, że choć w niewielkim stopniu wynagrodzą to wam nasze podarunki, które będą na was czekać w waszych domach...
Wszyscy zaczęli się powoli rozchodzić, a Lisa podeszłą jeszcze do Skippera.
- Przykro mi... - powiedział.
Pingwinka milczała, a po chwili podszedł do nich Kowalski. Naukowiec był przepasany jeszcze nie dawno, białym bandażem, który zaczął już zmieniać barwę.
- Szefie, nie długo będziemy musieli już się zbierać.. - oznajmił.
- Tak, Kowalski - przytaknął lider.
- Ja właśnie w tej sprawie chciałam - powiedziała Lisa. - Pamiętasz jeszcze swój wynik? - zapytała i dostała odpowiedź potaknięciem. - W imieniu jednostki centralnej, chciałam się spytać czy nie zechciałbyś zostać w naszej jednostce i przenieść się do Londynu?
Skipper otworzył szerzej oczy.
- Ja? Teraz?
- Tak - odparła pingwinka z uśmiechem.
- Szef chce zostać?! - zapytał ze smutkiem Teodor..
- Sze-Szeregowy... - zaczął szef. - Liso, gdybym dostał taką propozycję dziesięć lat temu, bez zwłoki bym się zgodził... Ale po tym co przeżyłem z nimi - spojrzał na swój oddział. - Za nic bym tego nie zmienił...
Po jego słowach Szeregowy podszedł do niego i go przytulił. Potem, żeby był 'grupowy przytulas' dołączyli do pozostali... Tylko Kolik stałą dalej z boku. Lider spojrzał na nią i rzekł.
- Ty też już należysz do naszej drużyny.
Pingwinka uśmiechnęła się promiennie i przytuliła przełożonego.
- Dobrze... - powiedziała cicho Lisa. - Za półgodziny macie pociąg jadący do Nowego Jorku.
Skipper skinął głową i poszli w stronę wyjścia.
***
- Mauriiiiceeeeee!!! - wrzasnął Julian.
- Tak wasza wysokość? - zapytał palczak.
- Gdzie som te głupie ptaki, nieloty? - westchnął władca.
- Przecież wyjechali jakiś czas temu - odparł.
- No alem nie ma ich już sześc miesiency i ma osoba zaczyna siem już nudzić, bom nie mogem kogo odwiedzać... - żalił się.
- Ale wyjechali zaledwie dwa tygodnie temu - odparł Maurice. - A z tego co słyszałem od Marleny mają niedługo wracać.
- Na serio? - zdziwił się. - Maurice, to trzeba im urządzić przyjęcie!! - zawołał wesoło.

- Królu, nie jestem pewien, czy oni się z tego ucieszą...
- Ależ Maurice, ty nierozumny, oczywiście, ze siem ucieszom z mej imprezki! - odparł i zeskoczył z tronu. - Mort! Znajdź mnie jakieś dekoorazje imprezkowo-przyjenciowo-niespodziankowe!
- Tak jest mój królu! - zawołał lemurek i pobiegł za chopsalnie.
Przed wybiegiem przeszłą Alice z klatką.
- Widzisz Maurice? Ta baba też chce im zrobić niespodzianke i będzie pierwsza!! - zawołał zezłoszczony.
- Raczej ona idzie w inną stronę... - powiedział Maurice drapiąc się w głowę. - I nie sądzę, żeby im ktoś robił niespodziankę...
- Co to za gusła koncepcjonuje twój mały móżdżek? - skrzywił się Julian. - My im zrobimy party! - zawołał i w tym momencie przyszedł Mort z dwoma pudłami. Król wziął jedno i zawołał: - Chodź Morteuszu, idziemy stworzyć niepodzianke tym gburom we frakach i tej kelnerce! - zawołał i wraz z Mortem wyskoczyli z wybiegu.
Maurice westchnął i poszedł za nimi.

34. Koniec niepewności - początek smutków i nowa droga

- Generale - powiedział jakiś pingwin, który podszedł do Cen'a
- Tak? - zapytał pingwin.
- Generale... mamy... mamy braki... - powiedział poważnie.
- No to pójdźcie do sklepu - powiedział żartem, jednak zwiadujący nie miał ani trochę łagodniejszej miny.
- Szefie... Nasz wróg... Straciliśmy Jimmi'ego... - powiedział sucho, a Cen natychmiast spoważniał i poszedł w stronę reszty szefów...
*
- Zaraz wrócę - powiedziała Kornelia i poszła w stronę pozostałych dziewczyn, musiała coś z nimi uzgodnić i ta sprawa nie mogła zbyt długo czekać.
Pingwinka przeszła bokiem sali w stronę grupki dziewczyn, z którymi tu przyszła. Kilka kroków przed dziewczynami usłyszała swoje imię. Stanęła i wyłapała kilka słów. Skrzydła zaczęły się jej lekko trząść i łzy zaczęły jej napływać do oczu. Zacisnęła skrzydła w pięści i pobiegła w stronę korytarzy.
*
- Nieco drętwo... - skomentował Skipper, gdy dotarli na imprezę. - Już lepiej bywało... - zaczął i przebiegła koło nich Kolik. - Hej, a ona gdzie idzie? Już koniec? - zdziwił się.
- Skipper...? - usłyszał lider z daleka.
- Już idę - odparł i jeszcze zwrócił się do swoich żołnierzy. - Może spróbujcie to wyjaśnić... - powiedział i poszedł w stronę wołających.
Rico i Kowalski poszli w ślad za pingwinką, a Teodor został ponieważ zauważył, że w skład poczęstunku wchodzą masło-orzechowe cuksy...
*
Kornelia zdjęła sukienkę, starła z twarzy make-up i zaczęła wrzucać swoje rzeczy do plecaka. Rzuciła klucz na biurko, strącając przy okazji kilka kosmetyków Abany, wyszła i trzasnęła drzwiami. Szybkim krokiem szła przez korytarz. Z daleka usłyszała wołanie Rico i Kowalskiego, ale szła dalej z zaciętą miną. Stanęła przed drzwiami do pustego schowka, weszła do środka i zamknęła drzwi.
- ...Gdzie ona poszła? - zapytał Kowalski Rico.
- Wheklmjcoi - wybełkotał psychopata.
- Co? ...Może... Kornelio jesteś tam? - zapytał naukowiec.
- Nie! - zawołała.
- To co tam robisz?
- Mieszkam - odparła. - To mój nowy dom...
- Chcesz tu zostać? - ze zdziwieniem wybełkotał Rico.
- A już wracamy? - zapytała, a jej głos był trochę głośniejszy, ponieważ podeszła do drzwi i lekko je otworzyła.
- Nie... - odparł strateg.
Pingwinka wystawiła głowę na zewnątrz i zawołała:
- To tu zostaje! - i zatrzasnęła drzwi.
- no to faktycznie tu zostaniesz... - westchnął Kowalski. - Zwłaszcza, że drzwi się otwiera od zewnątrz...
- Co? - zapytała i drzwi się otworzyły.
- No tak, bo tu jest zatrzask... - wyjaśnił naukowiec i wskazał coś obok klamki.
Dziewczyna wstała i przeniosła się w najdalszy kąt schowka.
- Chodź, jeszcze się nie skończyło - powiedział Kowalski podchodząc.
- Dla mnie owszem - burknęła.
- O patrzcie na to! - zawołał Rico i podszedł do skrzyni z napisem TNT.
- Trochę to... - zaczął Kowalski.
- Rico nie! - wrzasnęła Kolik i rzuciła się w stronę drzwi. Niestety w ostatniej sekundzie... zamknęły się...
- Dzięki... - mruknęła.
- Zaraz ktoś otworzy... - wybełkotał bez większego przejęcia.
- Tak... Tyle, że wszystkie ktosie są na imprezie, która się jeszcze nie skończyła... - odparła.
*
- Kiedy to było? - zapytała Lisa.
- Dzisiaj około drugiej rano - odparł Cen.
- To może oznaczać... - zaczęła Lisa.
- Że dzisiaj zaatakuje - zakończył Skipper.
- Może to być dziś w nocy - dodał Benjamin.
- Albo nawet teraz - dodał Skipper.
- Skipper myśl poważnie... - zaczął Cen, ale pingwin mu przerwał.
- Cen, nie jeden raz atakowano mój oddział i wierz mi...
Do sali wpadła pingwinka i zaczęła krzyczeć:
- Pożar! Pali się skrzydło północne!!
- A nie mówiłem? - zapytał Skipper.
- Ewakuacja! - zawołał Cen. - Ruszcie kupry i bierzcie gaśnice!! - krzyczał.
Komandosi zaczęli biec w stronę węży strażackich, koców i gaśnic. Skipper jeszcze rozejrzał się po sali i zobaczył Szeregowego ledwo posuwającego się naprzód.
- Szeregowy, co się dzieje?
- Chyba za dużo zjadłem... - jęknął.
- Gdzie reszta? - zapytał Jack, który tu dopiero przybiegł.
- Poszli szukać Kolik - odparł Teodor.
- Jack, ty idź wyprowadź młodego, a ja ich zacznę szukać - rozkazał lider.
- Tak jest! - odparł pingwin.
*
Podczas gdy Rico bawił się dynamitem, Kowalski i Kolik siedzieli oparci o ścianę...
- Ile to miało trwać? - zapytała już któryś raz Kornelia.
- Może nawet do północy - odparł Kowalski.
- Mam dość! - zawołał psychopata i podszedł do drzwi z laską dynamitu.
- Nie, Rico - zaprzeczył naukowiec. - I tak już musimy płacić za twój pokój.
Pingwin ze smutkiem odszedł od drzwi.
- Może w coś zagramy? - zaproponował strateg.
Kolik i Rico przytaknęli głowami i Kowalski zaczął.
- Ulubiony kolor?
- Niebieski - odparła dziewczyna. - A twój? - zapytała psychopatę.
- Czerwony. Ryba?
- Najbardziej lubię śledzie - odparł naukowiec. - Co robisz w wolnym czasie?
- Śpiewam - odparła Kornelia.
- Nigdy nie śpiewałaś - stwierdził Kowalski.
- Bo nie mówiliście - stwierdziła i wzięła głęboki wdech. - Czy mi się zdaje, czy wyczuwam panikę związaną z ucieczką?
Wszyscy nadstawili uszu i usłyszeli tupot kroków.
- Gaśnice są w tamtym pomieszczeniu - zawołał jakiś pingwin.
- Gaśnice? - powiedział do siebie naukowiec. - Gaśnice, panika... - otworzył dziób ze zdziwienia. - Chyba mamy duży problem... - stwierdził.
- No raczej - odparła Kolik. - Jest pożar, a my siedzimy, zamknięci w schowku pełnym dynamitu...
Przez chwilę trawili te informacje, a po minucie zaczęli biegać w kółko i wrzeszczeć.
- Pomocy! Pomocy!
- Zaraz! Mam pomysł! - powiedziała Kornelia i stanęła, tak że pozostali na nią wpadli.
- Inny, lepszy pomysł jak zginąć? - zapytał z sarkazmem Kowalski, a Rico zrobił przerażoną minę.
- Niee - odparła. - Rico mógłby to... - powiedziała i za gestykulowała połykanie czegoś.
- Ehe - powiedział psychopata i energicznie potrząsnął głową.
Zaczął "połykać" dynamit, a pozostali zaczęli walić w drzwi. Za nimi przebiegało kilka zwierząt, ale nie zwracali uwagi na pukanie, a pożar był coraz bliżej...
- Jak się czujesz, skoro wiesz, że zaraz możesz spłonąć lub wyy...kabumować? - spytała Kolik Kowalskiego, a ten spojrzał z przerażeniem na nią, a chwil uśmiechnął się słabo.
- A teraz to masz poczucie humoru? - zapytał.
- Trzeba brać z życia co dają, a nie chciałabym tak skończyć - odparła wzruszając ramionami.
Mówiła to ukrywając emocje, ale wewnątrz niej był wielki wulkan, który lada chwila może wybuchnąć potokiem łez.
- Nie skończy się tak... - powiedział z uśmiechem naukowiec.
Pingwinka nie wytrzymałą i zaczęła płakać, po chwili powiedziała cicho:
- To moja wina...
- Wcale nie, siedziałaś tu cały czas i nie mogłaś podłożyć ognia - odparł naukowiec po zanalizowaniu sytuacji.
- Ale przeze mnie tu siedzimy... - powiedziała i usiadła w koncie.
- Już! - zawołał psychopata klepiąc się po brzuchu.
- Dobrze... - mruknął Kowalski. - To teraz jeśli się nie mylę i wszystko pójdzie dobrze to... - zaczął mówić i pobiegł w stronę drzwi, aby je spróbować wyważyć.
W ostatniej chwili klamka została przez kogoś naciśnięta i drzwi otworzyły się z impetem, uderzając przy okazji biegnącego pingwina. Na progu stał... Skipper, a zaraz za nim wiły się kłęby dymu i po lewej ogień.
- Szefie! - zawołali uradowani.
- To nie czas i miejsce na przywitania - upomniał lider. - Zaraz wszystko leci!
Komandosi opuścili pokój i ślizgiem pędzili ku wyjściu. Gdy tylko opuścili budynek rozległ się wybuch i jakaś część budynku się zawaliła, wznosząc tumany kurzu, pyłu i tynku, a wszystko mieszało się z czarnym dymem i parą od gaszenia. Od razu rozpoczęto sprawdzanie "obecności" i na szczęście nikogo nie zabrakło, a ogień powoli dogasał. Zwierzęta zaczęły odnajdywać swoje grupy i powoli zabierać się za "ogarnięcie" miejsca zdarzenia.
- Nic się wam nie stało? - zapytał Jack, który podszedł do oddział z Nowego Yorku.
- Nie - odparł Rico.
- Ale było bardzo blisko... - dodał Skipper.
Wymienili jeszcze kilka zdań nim zorientowali się, że cały ruch ustaje i zaczynają się zbierać bliżej budynku, albo koło tego co z niego zostało.
- Co się dzieje? - zapytała szeptem Kornelia.
Skipper zapytał kogoś co się dzieje i po chwili z czujną miną przekazał wiadomość Rico i Jack'owi.

- Jesteśmy otoczeni - szepnął Jack do Teodora, Kowalskiego i Kolik.
- Ja tu umrę?! - zawołała przerażona Kornelia, a kilka pingwinów i pingwinek się na nią spojrzało z wyraźnym zdziwieniem.
- Nic ci się nie stanie - zaprzeczył strateg kładąc jej skrzydło na ramię w celu pocieszenia.

- A kto nas atakuje? - zapytała dziewczyna.
- Jakieś... koty... - mruknął Jack i wbił wzrok w ciemność przed sobą.
- Koty...? - jęknęła Kolik. - Spadam stąd... Pozdrówcie Krzyśka... - powiedziała z lekkim żartem i zaczęła się wycofywać.
- Nie ma mowy, oni są wszędzie - zaprzeczył Skipper łapiąc skrzydło Korneli. - To tylko kilka kotów - powiedział z lekkim uśmiechem.
- Szefie - wtrącił Szeregowy. - Ale z tego co wiem to koty... jedzą ptaki... - powiedział głośno przełykając ślinę.
- A Kornelia jest po części ssakiem więc nie wiem skąd w niej tyle lęku - dodał lider.
- A na lemury polują fossy, a to są takie kotki - dodała pingwinka.
- Nie możemy czekać na ich ruch! - zawołał Cen, który stanął bardziej z przodu. - Musimy wziąć sprawę we własne skrzydła! - mówił dalej. - Drużyna 1, 2, 3, 4, 5 - atakuje od północy, od 6 do 10 - zachód. 11 - 16 od wschodu, reszta wspomaga!
Wszyscy mniej więcej, ze swoimi oddziałami ruszyli na swoje stanowiska. Prawie wszyscy...
- Rico, dwa łuki, pistolety, co kolwiek! - zawołała Kornelia.
Psychopata wyrzygał łuki, strzały i rzucił pingwince. Kolik złapała za skrzydło Teodora i zaczęli iść w stronę drzew.
- Gdzie idziecie? - zapytał Skipper.
- Będziemy was osłaniać - odparła dziewczyna i razem z fanem słodko-rożców poszli ku drzewom.
- Do ataku! - wrzasnął Cen, gdy na ciemnym horyzoncie pojawiły się sylwetki ssaków.

- Umiesz tym strzelać? - zapytała Kolik, podając Teodorowi łuk. Pingwinek wzruszył ramionami. - No to nauczysz się w trakcie... - mruknęła.
*
Wrodzy wojownicy zaczęli bezszelestnie przesuwać się w stronę walącego się budynku... Ich plan był posty: Zagonić nieloty do budynku, a resztę złapać i... Właściwie niektórzy nie mieli najmniejszego zamiaru na wykonywanie zadania... Większość przyszła tu, bo mieli nie pozamykane sprawy z pingwinami, dla zabawy, byli głodni, lub musieli... Black, główny przywódca "powstania" kotów biegł z zaciętą miną obok swojej "dziewczyny".
- Ty naprawdę jesteś tak myślący inaczej, że uważasz iż wygrasz mając przy sobie tych dachowców? - zawołała, dysząc Pamela.
Kotka, w normalnych warunkach byłaby teraz w ciepłym domu, otoczona miłością właścicieli, ale pół roku temu poznała Black'a i dla niego zrezygnowała z własnego kąta. W tedy jeszcze nie wiedziała o jego obsesji do pingwinów... Gdy był mały, podobno jakiś nielot zabił jego rodziców, teraz musi się zemścić.
- Skarbie, nie mam tylko ich... mam też ciebie - mruknął. - A dzięki twoim łapkom sprawdzimy, czy mi pomogłaś.
Pamela miała wszystkie łapy białe, jak i pyszczek, a poza tym była czarna... Black zmusił ją do udziału w bitwie, a ona nie sprzeciwiała się - mogła to zrobić, ale on był od niej trzy razy silniejszy...
Zaczęło się pierwsze starcie. Pierwsze ofiary tego nonsensu... Po kilku nieudanych próbach Teodor poddał się dalszym "strzałom" i dołączył do walki wręcz. Kornelia już zdążyła uratować kilka osób, poprzez poszkodowanie innych... Strzały leciały niezauważone i zazwyczaj trafiały dokładnie w cel.
Pingwiny miały znaczną przewagę liczebną, a koty albo odchodziły z łupem, wycofywały się lub ponosiły klęskę na miejscu.
Pamela trzymała się z boku i  nigdzie jej się nie śpieszyło, ale musiała coś zrobić, bo nie wiedziała co może ją czekać ze strony Black'a. Na razie jej wymówką było to, że ktoś ją wyprzedził.
Nieoczekiwanie Teodor został zraniony w skrzydło i wylądował na drzewie - bezpieczniejszym miejscu... Na domiar złego i jak to zwykle w filmach bywa, zaczął padać deszcz... Powstawało wówczas, gdzieniegdzie czerwone błoto...
Pole powoli opustoszało. Zostały poszczególne grupki i jedna trochę większa, z walczącymi pingwinami przeciw jednemu futrzakowi. Kolik rozejrzała się, przy okazji sprawdzając, czy Szeregowy siedzi bezpiecznie.
Rico radził sobie całkiem nie źle - w końcu nie każdy może wyrzygiwać sobie dynamit, czy miotacz ognia... Gorzej natomiast miał się strateg, bo właśnie został zaatakowany. Na szczęście Skipper ruszył mu z pomocą i kot zaczął się wycofywać, ale jednak strateg zaczął tracić krew. Zaczął podchodzić do niego powoli czarny kot - nie wyglądał na zadowolonego... Kornelia chwyciła swoją broń i zeskoczyła z drzewa. Stanęła przed przyjacielem i wycelowała.
- Radzę ci się już poddać - zawołała. - Wasz przywódca i tak już nikogo nie zaatakuje!
Ssak spojrzał w stronę ostatniej walki i uśmiechnął się lekko.
- Przegrywacie! Z czego się cieszysz? - zapytała zdenerwowana Kolik.
- Bo to moje małe zwycięstwo - mruknęła i Kolik naciągnęła łuk. - Spokojnie... Możesz pomóc swojemu koledze - powiedziała ze śmiechem. - Mam czyste łapki... - odparła i zniknęła w ciemności.
Kornelia podeszła do naukowca i sprawdziła czy nic strasznego mu nie dolega. Wróci tu... - pomyślała.
- Szefie... Rico.. - ucieszyła się pingwinka na widok całych pingwinów. Nie byli weseli... - Co się stało?
- Jack... - wybełkotał psychopata i wyciągnął chusteczkę.
Czas się zatrzymał... Kornelia zniknęła z rzeczywistości... Po raz kolejny kolejny tego dnia chciało jej się płakać...
*
Deszcz uderzał o kafelki chodnika. Pamela szła ulicą w stronę stacji kolejowej. Teraz, mimo że powinna płakać po stracie, czuła się wolna. Mogła nareszcie zostawić za sobą Black'a, dom który straciła i to miasto... Zbyt dużo smutku tu zaznała... Czas na znalezienie nowego domu... Czas na odjazd...

33. magic party


- Ale wiecie... yy... ja nie byłam jeszcze na  t a k i e j  imprezie, więc to jest zbędne, bo i tak będę podpierać ścianę - powiedziała Kolik.
- No to będziesz ładnie podpierać ścianę - powiedziała Sabrina. - Ale teraz, złotko się nie ruszaj, bo makijaż nie wyjdzie.
Trzy pingwinie modelki właśnie robiły make-up Korneli. Po około godzinie malowania Kornelia przejrzała się w lustrze. Z cieniem, tuszem i lekkim pudrem wyglądała jak jakaś... ehh... też modelka... Chociaż miała wrażenie, że zielony niezbyt pasuje do niebieskiej sukienki i pomarańczy...
- Teraz to możesz nawet z nami czekać na taniec - powiedziała ze śmiechem Anna.
Kolik lekko się uśmiechnęła i spojrzała na wszystkie po kolei. Cała czwórka się uśmiechała, ale w Abanie było coś... jakiś podstęp...
- Jej... dzięki... - powiedziała Kornelia gdy przestała patrzeć w lustro.
- Uh, trzeba się już zbierać - westchnęła Abana. - Zostało jeszcze dwadzieścia minut.
*
- To ja już całkiem szefa nie rozumiem, szefie - drążył Kowalski.
- W jakim sensie żołnierzu? - zapytał Skipper.
- Że szef idzie na ta imprezę - mówił naukowiec.
- Też się nie rozumiem, ale "szefowie" mają iść - powiedział z niesmakiem, robiąc cudzysłów manualny. - I wy też macie iść! - rozkazał.
Strateg westchnął głęboko i całkiem głośno, a Skipper tylko wywrócił oczami. Zza ściany dało się słyszeć przytłumiony wybuch. Oczywiście będą musieli potem płacić za wszystkie straty... Skipper wyszedł z pokoju zostawiając Kowalskiego samego, pijącego herbatę. Zapukał do sąsiedniego pokoju i powiedział.
- Rico, ile ja wam mówiłem, żebyś się nie bawił tym dynamitem w miejscach publicznych? - drzwi się otworzyły i w progu stanął psychopata. Miał czerwoną muszkę. - Teraz wchodzi styl pana Talona? - zapytał lider. - Wyglądacie jak Szeregowy, gdy gra w minigolfa.
Z pokoju gdzie był Kowalski dało się słychać jak naukowiec wypluwa jakiś napój.
Stali tak przez chwilę, aż z pokoi wyszli Kowalski i Teodor.
- To jak, idziemy? - zapytał wesoło Szeregowy.
*
- Witajcie na imprezie integracyjnej - przywitał Cen, gdy Abana, Sabrina, Anna, kilka inych pingwinek i Kolik weszły do sali.
- Witaj, szefie - powiedziała chichocząc Anna.
- O, nie trzeba - powiedział z uśmiechem pingwin. - Na imprezie jestem po prostu Cen...
Pingwinki usiadły na jednej z ławek przy wejściu i zaczęły gadać. Kornelia usiadła na osobnej ławce, przez to, że zabrakło dla niej miejsca... Jednak nie siedziała na tyle daleko, by nie słyszeć "plotek".
Do pomieszczenia wszedł Jack z Peter'em. Pingwin rozejrzał się po pomieszczeniu, a gdy zobaczył Kolik uśmiechnął się i podszedł w jej kierunku. Grono Barbie ściszyło głosy i lekko wyjrzały w stronę komandosa.
- Witaj Kornelio - przywitał się. - Ślicznie dziś wyglądasz.
Pingwinka lekko się zarumieniła i kontem oka zobaczyła jak dziewczyny zaczynają chichotać i coś szeptać.
- Dzięki - mruknęła Kolik. - Ty też, znaczy wiesz... Nie ślicznie tylko...
Jack zaśmiał się przyjacielsko, a pingwinki ucichły.
- Może chciałabyś zatańczyć? - zaproponował, a dziewczyna szybko wstała.
- Tak - szybko przytaknęła, patrząc w bok. Jack uśmiechnął się. - Chodźmy może tam... - zaproponowała pingwinka wskazując prawie drugi koniec sali.
- Faza druga, planu załamanie Korneli, uważam za zakończoną - powiedziała Abana.

czwartek, 9 kwietnia 2015

32. Nowa... znajomość?

- Teraz! Sto pompek!! – krzyknął… prowadzący rozgrzewki.
- On… ma… jakieś… upodobania… do… liczby… sto… - westchnęła Kornelia między ćwiczeniami.
Jack uśmiechnął się słabo, a ćwiczący obok Alex zrobił „ciii” i oczywiście to usłyszał… prowadzący i wrzasnął.
- Rozumiem, że ktoś tu chce zrobić sto okrążeń wokół tamtego boiska?!
- Widzisz? – zapytała Kolik do Jack’a.
- I ktoś chce dołączyć do szeregowego Alex’a? I tym kimś jest szeregowa Kornelia – zawołał prowadzący.
- Ależ… proszę pana… - zaczęła pingwinka.
- Żadne ‘proszę pana’!! – wydarł się pingwin. – Nie przerywać, gdy przełożony mówi! – zawołał. Kolik się już nie odzywała tylko kontynuowała ćwiczenie. – Jeszcze jedno wcięcie i będziecie biegać! – zawołał, bez odpowiedzi. – Zrozumiano?! – bez odpowiedzi. – Pytam się czy zrozumiano!? Odpowiadaj jak przełożony pyta!
- Tak jest, szefie!! – zawołała Kolik, podskoczywszy i stanąwszy na baczność.
- Fajnie! – oznajmił pingwin i kontynuował rozgrzewkę.
*             *             *
- Nie obchodzi mnie, że masz lek wysokości! – do Teodora dobiegł głos z dołu. – Musisz po prostu przejść po tej linie! W rzeczywistości gałęzie są trochę szersze, ale nie szkodzi zaczynać trudniej!
Rozgrzewkę u Szeregowego prowadziła Natalia, z jakimś wyższym stopniem, dzięki czemu była prowadząca.
Fan słodko-rożców nadal stał jak wryty, więc poszła Kate – druga i ostatnia fanka kucyków. W czasie gdy Kate przebiegła po linie Młody stał przyklejony do drzewa, bo w końcu może spaść nawet gdy jest przyczepiony.
- Szeregowy idziesz, czy nie?! – zapytała Natalia, gdy już wszyscy przeszli.
- Nie… - szepnął pingwinek i energicznie pokręcił główką.
- Dobra… złaź… - westchnęła, a Szeregowy powoli wrócił w stronę drabiny.
Do Natalii podeszła Kate i szepnęła jej coś na ucho. Przełożona spojrzała na nią z powątpiewaniem i zawołała.
- Szeregowy! – młody się odwrócił. – Jak przejdziesz, to dostaniesz ten nowy magazyn o… słodko-rożcach…
Daniel z wielkim uśmiechem spojrzał ku instruktorce i pognał w stronę liny. Nie patrząc w duł przeszedł po linie i po chwili był z powrotem na ziemi.
- No… Szeregowa obiecała gazetę… - odparła i poszła w stronę budynku zostawiając teraz już przerażonego Teodora, że przeszedł i złą Kate.
- Ja zaproponowałam tylko, a ona powiedziała, że da – tłumaczyła się pingwinka.
- Co?! Zostałem oszukany i dałem przejść sobie i mym lękom przez linę zawieszoną tysiąc metrów nad ziemią… - zaczął jęczeć Szeregowy. – Mogłem zginąć…
- Yy… - jęknęła Kate. – Właściwie to ja mam ten nowy numer.
- Naprawdę? – zapytał z wielkim uśmiechem Teodor.
Kate się uśmiechnęła potakująco i poszli za Natalią.
*             *             *
- O Kornelia… - powiedziała Abana, gdy tamta weszła do pokoju.
Oprócz Abany w pokoju była jeszcze Eva, Sabrina i Anna. Na chwilę ucichły, a gdy Kolik wskoczyła na swoje łóżko i zaczęła czytać jakąś książkę, one ponownie zaczęły gadać.
- I w tedy on powiedział, że nic do niej nie ma – oznajmiła Eva i wszystkie zaczęły chichotać.
- John też ostatnio mi to mówił, ale wiadomo, że nasz związek nie potrwa długo – poskarżyła się Sabrina. – Chyba sama z nim zerwę…
- Ja już dawno bym to na twoim miejscu zrobiła – dodała Anna.
- Wszyscy widzą jak on z nią flirtuje – dodała Abana.
- No, to nie ma przyszłości –podsumowała Sabrina.
- Hej, Kornelio, a może poplotkujesz z nami – zaproponowała Abana.
Czyżby Abana chce się pogodzić? – pomyślała Kolik.
- E… a nie będę wam przeszkadzać? – zapytała z powątpiewaniem.
- Oczywiście, że nie, skarbie – powiedziała Eva.
- A. Dobra… tylko uprzedzam, że prawie nikogo tu nie znam… - odparła Kornelia z lekkim uśmiechem.
- Nic nie szkodzi – odparła z uśmiechem Anna. – Ty nie znasz nas, a my cię. Wymienimy się informacjami.
- Chyba mogłabym na to przystać – powiedziała z krzywym uśmiechem Kolik.
- Skąd jesteś? – zapytała Eva.
- Jestem z Mada… - zaczęła dziewczyna, ale przypomniała sobie, że przecież nie będzie mówić na prawo i lewo, że była lemurem. – Z Manchattanu… Wiecie, Nowy Jork.
- A… tak, piękne miasto… - rozmarzyła się Abana.
- Przyjechałaś z… - zachęciła ją do wypowiedzi Sabrina.
- Z… Kowalskim, Rico, Skipperem i Teodorem…
- No i przez Rico tak niefartownie rozpoczęłyśmy znajomość – powiedziała Abana takim głosem jakby chciała powiedzieć przepraszam… do małego dziecka…
- O! Rico to kuzyn Jack’a z naszej grupy? Co nie? – zapytała Anna.
- Tak, jest słodki – powiedziała Eva. – Sam, ale jakoś chyba nie chce nawiązywać znajomości…
- Nie, chyba po prostu go za mało znacie – odparła Kolik.
Przyjaciółeczki spojrzały na nią z dziwnym uśmieszkiem.
- Tak? – zapytała Abana.
- No… wiesz, jak siedzicie i chodzicie ciągle razem i tylko się rozglądacie to mało prawdopodobne, że się poznacie – odparła Kornelia.
- No, a propos siedzenia… - zaczęła Sabrina. – może byś siedziała z nami na posiłkach?
- Nie… - odparła Kolik. – Chyba zostanę, tam gdzie jestem… - powiedziała.
Dla Korneli ta cała rozmowa była dziwna… Właściwie nie miała przyjaciółek, oprócz Marlenki i nie wiedziała czy to jakiś podstęp… Z jednej strony chciała się z kimś zaprzyjaźnić… z kimś swojej płci, a z drugiej jednak nie chciała im wszystkiego mówić… W sumie nie wiedziała co ma robić…
- Szkoda… - mruknęła Anna. – Ale zastanów się jeszcze.
- Dobra… - odparła Kornelia i wstała. – Wiecie… Miałam pomóc jeszcze Kowalskiemu, więc muszę iść…
- Dobrze, dobrze, kochana – powiedziała Anna.
- O mam superaśny pomysł! – zawołała Eva. – Dziś jest impreza integracyjna, przyjdź już tu na dziewiętnastą! Przygotujemy się i będziemy gwiazdami!
- Hehe.. – zaśmiała się nerwowo Kornelia. –Jasne…
Pingwinka opuściła pokuj i poszła w stronę auli – była tam czytelnia. Nie miała za miłych wspomnień z imprez…
*             *             *
- Wybacz, Peter, ale muszę ci powiedzieć, że nie ogarniasz – powiedział Kowalski.
- Nie, raczej to ty – zaprzeczył Peter.
- Ale zrozum, że bez tamtego silnika się nie uda – wyjaśnił naukowiec.
- Właśnie, ze się uda – wystarczą baterie AA. Ze sto paluszków… - odparł drugi naukowiec.
Pierwotnie mówili szeptem, bo to w końcu biblioteka, ale teraz zaczęli krzyczeć.
- Bez! – zawołał Peter.
- Z! – Zawołał Kowalski.
- Bez!
- Z!
- Bez!
- Z!
- Spokojnie chłopcy – wtrąciła Kolik, która akurat przyszła.
- Nie! – krzyknęli oboje i wszyscy, którzy byli w pomieszczeniu zrobili „ciii!”.
- ej no, słuchajcie – zaczęła ponownie mówić Kornelia. – Chociaż w porównaniu do was dwóch, można powiedzieć, że jestem głupia, to z wiedzą jaką posiadam i podsumowując wszystko, to wiem, ze baterie nie starczą…
- Nie jesteś głupia – zaprzeczył Kowalski. – I dzięki, Kolik… - odwrócił się do Petera. – A nie mówiłem?!
- Ciiii! – usłyszał za sobą.
- No dobra… - mruknął.
- Ej dobra… - zgodził się Peter. – Po co tu przyszłaś?
- Chciałam… Znaczy.. Kowalski jeszcze się do końca nie nauczył czytać… - odparła.
- Tak, ale co powiesz, żeby jutro przyjąć lekcje? – zaproponował naukowiec. – Teraz próbujemy zrobić…
- Duochnoniszny miotacz świeżością 3009 – dokończył za niego Peter. – Robi, że…
- Taa… Wiem co robi… - westchnęła. – Dobra, kłóćcie się dalej, a ja idę… Nie wiem… Sprawdzę co robi szef, albo Teodor… albo Jack…
- Szeregowy jest po drugiej stronie biblioteki i czyta magazyn o słodko-rożcach – powiedział Kowalski.
- A Jack z Rico są na Sali treningowej – dodał Peter.
- Dzięki… - mruknęła Kornelia i poszła ku wyjściu. W związku z tym, że patrzyła na podłogę zderzyła się z jakąś pingwinką.
- Przepraszam… - powiedziała Kolik.
- Nic nie szkodzi –odparła tamta. – O hej, jestem Luna.
- Kolik… Znaczy Kornelia – przywitała się.
- To przeciw tobie jest Abana i jej spółka? – zapytała Luna.
- Nie… już… chyba… ale dzięki za szczerość… - odparła.
- Aha… miło nie być jedyną… samotną osobą – powiedziała sarkastycznie.
- Ja nie jestem sama… - zaprzeczyła Kolik. – Przyjechałam z…
- Tak się mówi – powiedziała nieco ze śmiechem Luna i dodała – w moich stronach…

31. jelly fish

Ciemna postać zwinnie wylądowała na ziemi. Kilka kroków przed nim stał ptak – pingwin. Wróg specjalnie podszedł bliżej robiąc hałas. Przerażony ptak szybko się odwrócił i zawołał.
- Odejdź!
Do obrony miał mały pistolet, ale i tak na nic się zdawał – jego skrzydła się tak trzęsły, że nie trafiłby w drzewo stojące dwa kroki przed nim.
Ciemny osobnik wyszedł z cienia. Był to kot, o równie czarnym futrze co cień. Jedyne widoczne były jego zielone ślepia, zarys sylwetki, miecz i pistolet stylizowany na kuszę.
- Spokojnie – powiedział niskim głosem.
- Czego chcesz kocie?! – zapytał pingwin drżącym głosem. Broń trzymał w obu wyprostowanych skrzydłach, a cały się trząsł jak galareta.
- Jestem na spacerze – zażartował i roześmiał się ze swojego dowcipu. – Ilu was jest? – zapytał ciszej.
Pingwin nic nie odpowiedział tylko cały czas stał wyprostowany. Kot obszedł go dookoła, smerając go ogonem po dziobie. Ptak po chwili znowu wycelował w ssaka. Ten jednak szybko doskoczył do niego wyciągając nóż i przyłożył my go do gardła.
- Może pójdziemy na mały układ – zaczął, a pingwinek prawie przestał oddychać. – Ja cię puszczę wolno, a ty powiesz swoim przyjaciołom, że przybyłem ma herbatkę. Zgoda? – zapytał.
Lekko rozluźnił uścisk, a ptak energicznie, bez słowa pokiwał głową.
- Pysznie… - mruknął obnażając białe kły.
Gdy tylko pingwin był wolny, rzucił się do ucieczki. W sumie… sami by się dowiedzieli… - pomyślał Kot.
Pingwin zbiegał z pagórka, przewracając się i oglądając za siebie. W końcu, na prostej drodze ruszył panicznym biegiem. Został przed nim jeszcze zakręt i zniknie z pola widzenia Kota.
Łowca uniósł broń i strzelił. Ptak nic nie poczuł – po prostu upadł.
- Zmieniłem zdanie – oznajmił Kot i dodał szeptem. – Jednak jestem głodny…
Ruszył przed siebie w stronę martwego komandosa.
*             *             *
- O! Witaj Kornelio – zawołał Jack.
Kolik prawie podskoczyła jak usłyszała jego głos. Odwróciła się i zobaczyła, że goło niego idzie jeszcze ktoś.
- O… hej… - odpowiedziała.
- Poznaj Petera. Można by rzec, że jest na takim stanowisku jak u was Kowalski. Tyleż, że w naszej jednostce – wyjaśnił. Podali sobie skrzydło. – Co tu robisz?
- Jaa… chciałam… iść na obiad, teraz… - odparła nieskładnie.
Jack uśmiechnął się promiennie.
- Idziesz w złym kierunku – wyjaśnił. – Chodź, zaprowadzimy cię.
Trzy pingwiny poszły w stronę stołówki. W związku z tym, że Peter i Jack już tu jakiś czas byli znali drogę w tym labiryncie. Mniej więcej opowiedzieli też Korneli plan dnia. Rozgrzewka o piatej trzydzieści. Śniadanie o siódmej – bez przerwy po treningu. Na wspomnienie wszyscy westchnęli smutno. Potem ćwiczenia… Trochę wolnego czasu, ćwiczenia, obiad, sjesta, znowu ćwiczenia i czas wolny powiązany z jakąś imprezą i kolacją. Mogło być gorzej…
Dotarli do stołówki.
- A każdy siada gdzie chce, czy jakiś grafik jest? – zapytała Kolik, gdy już weszli.
- Nie – odparł wesoło Jack.
Kornelia uśmiechnęła się do niego złośliwie. Ileż można się uśmiechać?
Usiedli przy stoliku i zaczęli się rozglądać, czy nie idzie reszta oddziału pingwinki. Stołówka powoli się zapełniała, a dyżurna grupa, zaczęła roznosić posiłek. Po kilku chwilach w wejściu pokazała się uśmiechnięty Kowalski. Zaraz po nim wyłonił się zdenerwowany Skipper, Rico… jak zwykle i Daniel. Pingwina pomachała w ich stronę, a Szeregowy z uśmiechem odmachał. Komandosi podeszli do stolika, do wolnych miejsc, o które Kolik dzielnie walczyła z przybywającymi komandosami.
- Po wielu nieudanych próbach pana K. dojścia tu… Jesteśmy – oznajmił Skipper i zajął miejsce obok Alex’a, który musiał się odsunąć.
- Ale jednak mój zmysł orientacji nas nie zawiódł – dodał zadowolony naukowiec.
- Taa… - mruknął w odpowiedzi Rico i usiadł koło Jack’a i Korneli.
- Co robiliście do końca czasu wolnego? – zapytał Szeregowy.
- Zwiedzałam korytarz – odparła poważnie Kolik. – A ty?
- Cóż… trzeba było coś zrobić z tym łóżkiem… - westchnął.
- Nie wiedziałem, że korytarze są takie fascynujące – rzekł lider.
- Ja też – odparła dziewczyna. – A wy? – zwróciła się do Jack’a i Peter’a, patrząc na przeciwny brzeg stołu.
Szła tam Abana z trzema innymi Barbie. Spojrzała w stronę Kolik i szepnęła coś do kumpel. Cała czwórka odeszła w stronę stolika zostawiając po sobie wysoki chichot. Kornelia zmrużyła oczy i wróciła do rozmowy.
- … No i wychodzi na to, że Szeregowy jest tu najmłodszy – powiedział strateg.
- Prawie – dodał młody.
- Taak? – zapytał z uśmiechem Rico.
- No – mówił dalej Kowalski. – Przez to nie jest sam ze swoimi słodko-rożcami.
- Nigdy nie byłem sam – fuknął Daniel zakładając skrzydła.
- Taa… - westchnął Skipper. No przecież… Wszyscy zapomnieli o jego znajomych z wyobraźni.
Zaczęli jeść na pierwsze danie był rosół. W czasie oczekiwania na następne danie Rico pochłonął kilka dokładek i porcję Kowalskiego – nie był do niego przekonany. Na drugie danie była ryba. Nie, to zbyt ogólne określenie. To była jakaś galareta.
- Fu… - jęknęła Kolik dotykając żelatyny widelcem.
- Co to jest? – zapytał Jack.
- Trudno zgadnąć… - mruknął Peter. – Wiecie, jest takie coś jak galaretka z nóżek… to wygląda na jakąś… taką galarete… tylko z rybą…
- Ja podziękuję… - powiedziała Kolik odsuwając talerz od siebie.
Reszta podobnie uczyniła i tylko Rico wyszedł ze stołówki najedzony.
Po obiedzie udali się do auli. Było około trzystu zwierząt. Mowę rozpoczął… generał Cen.
- Szanowni przyjaciele! – zaczął.- Jesteśmy tu wszyscy, ponieważ doszły nas słuchy o atakach na poszczególne jednostki. Nie osobne, ale to byli ci sami atakujący. Może to było ostrzeżenie, lub tylko zbieg okoliczności, że za każdym razem znaleziono kocie łapy. Ten sam rozmiar. Ktoś czyha na tą kryjówkę. Zebraliśmy więc was, najlepsze jednostki w Stanach i nie tylko.
Przez salę przeszedł szum i chichot – pewnie Abany.
- Podzielimy teraz was na mniejsze grupy, aby łatwiej było nam przygotować się na nagły atak.
Tym razem przemówiła Lisa. Wszyscy ustawili się w jako takie rzędy i zostali podzieleni na dziesięcioosobowe oddziały. Do oddziału Alfa – najlepszych komandosów – dołączył Skipper. Byli tam między innymi Lisa i Cen. Do oddziału Któregoś Tam z Kolei (KTK) należała Kornelia, Jack, Eva, Seth, Alex, Sabina, Anna, Stefan, Viktor… i Abana. Od razu było wiadomo, że dziewczyny nie będą miło nastawione do Kolik…
- Oddziały będą miały za zadanie: Przygotowywać i sprzątać po posiłkach, sprawować patrole, prowadzić poszczególne ćwiczenia i ewentualnie przygotować wieczorny czas wolny – oznajmiła Lisa. – Trzydzieści minut na przygotowanie się do treningu wstępnego w grupach.
Koniec. Wszyscy zaczęli opuszczać aulę. Cen podszedł do Skippera.
- Skipper, spotykamy się za dwadzieścia pięć minut w tym miejscu. Będziemy rozdzielać kto gdzie będzie prowadzić trening – powiedział Cen. Starał się brzmieć swobodnie, ale mu coś nie wyszło…
- Rozumiem, że znowu jesteśmy na tym samym poziomie – rzekł chłodno Skipper.
Cen kiwnął głową i odszedł.
- Ja lecę, bo znowu nie wejdę do pokoju – zawołała Kornelia i już jej nie było.
- Skąd ona jest? – zapytał Jack, gdy opuścili aulę.
- Kolik….? Zależy… - zaczął Teodor.
- Pierwotnie z… Polski… A bliżej z Madagaskaru – odpowiedział Skipper.
- A co pingwin robił by w Afryce? – zdziwił się Jack.
Komandosi spojrzeli na siebie.
- Właściwie to… Kornelia nie jest takim pingwinem od zawsze – zaczął strateg. – Ona była lemurem…
Jack i Peter patrzyli na niego ze zdziwieniem i aż im się dzioby otworzyły. Naukowiec skrótowo opowiedział historię od kąt spotkali Kolik w parku do wybuchu DNAprzekierowywatora.
- Ogólnie wina Kowalskiego – podsumował Skipper.
- To jest… - zaczął Peter, ale nie potrafił znaleźć odpowiednich słów.
- Dobrze, pogadacie sobie potem, a teraz musimy jeszcze ogarnąć pokój Szeregowego i waszego kuzyna po pobojowisku – przerwał lider.
- Do zobaczenia – wybełkotał Rico i odszedł za swoim oddziałem.

wtorek, 24 marca 2015

30. wpisz tutaj swój tekst

Cisza. Poza szumem opon prujących po asfalcie. Nikt się nie odzywał. Jechali wojskowym samochodem Lisy. Ich auto musiało zostać w zoo (pod opieką Marleny), było zbyt jaskrawe, a poza tym padał deszcz. Nie padało od początku lata. A to był wielki prezent nie tylko dla nich – zwierząt, ale też i dla ludzi. Ten dzień miał być spokojny: Rano rozgrzewka i trening, który miał im zająć ze dwie godziny. Potem śniadanie, machanie do ludzi… kolejny trening… Teraz jednak Teodor, zwany Szeregowym, jechał wojskową półciężarówką. Spał. Jego głowa bezwiednie uderzała o szybę pojazdu. To nie była najlepsza przejażdżka, a droga była długa. Aktualnie siedział obok Rico. Psychopata drzemał lekko, wydając przy tum dźwięk chrapania, ale nie taki jak w komiksach: ZZZZzzz, chrapał tak normalnie. Komandosi co jakiś czas się zmieniali przy kierownicy, oprócz Korneli – nie chcieli ryzykować uszkodzeniem auta. Dziewczyna nie była najlepszym kierowcom, o ile w ogóle kiedyś prowadziła… Wieczorem, inspektor, która przed chwila przybyła na inspekcje, dostała nakaz powrotu. Ale tym razem z większą ilością załogi. Skipper natychmiast rozdzielił zadania: On, Rico i Kowalski mieli zająć się poinformowaniem o „wyjeździe” pingwinów. Teodor i Kolik pakowali w tym czasie najpotrzebniejsze rzeczy. Teraz, jechali. Polną drogą, ale nie po jakiś polach. Drogami najbliższymi do autostrad. Było około drugiej nad ranem. Słońce jeszcze nie pokazało się na niebie. Jechali w nieznane, na zbliżającą się wojnę, o której nikt jeszcze nie wiedział… nikt. Ale czy na pewno? Zatrzymali się. Nadszedł czas zmiany. Teraz ster miał przejąć Szeregowy. Pingwinek obudził się ze snu. Obudził go Skipper – to on teraz prowadził. On prowadził, a Kowalski pilotował. W tym czasie naukowiec chciał obudzić Kornelię, ale ona nie spała. Czytała – chociaż wiedziała, że nie zda się tu mała latarka oświecająca biały papier. Zamienili się miejscami. Teodor usiadł na miejscu kierowcy, a Kolik na miejscu pasażera. Czekały ich dwie, trzy godziny jazdy. Szeregowy niepewnie włączył silnik, a Kolik ziewnęła. Za godzinę wyjrzy już słońce. Zostanie im około pięciuset mil do punktu docelowego. San Francisco. Tajna, największa baza pingwinów – komandosów. Tak tajna, że oddział Skippera nie miał o niej pojęcia. A nawet on sam. Podróż od razu zwolniła. Niepewny  niepewnie jechał. Coś się działo. Albo ktoś. Ktoś ich obserwował, Kornelia to czuła. Ale nie był to Teodor, czy też ktoś z pozostałych w samochodzie. Ktoś z zewnątrz, a tam ciemność. Zresztą za szybko jechali, aby ktoś mógł patrzeć. Nie to tylko… Co? Nic…
Trzy godziny później… Zmiana. Lisa i Rico objęli stery. Niedługo wjadą do Kalifornii. Piękna kraina – pomyślała Kolik. Zostało około trzystu pięćdziesięciu mil. Dojadą całkiem szybko. W końcu teraz Rico prowadzi…
* * *
Kalifornijskie słońce obudziło Kowalskiego. Strateg otworzył oczy. Wnioskując po znakach i wszystkich innych bilbordach, byli w San Francisco. Szybko… To przeczyło wszelkim prawom… Kowalski nie był w stanie jasno myśleć. Jeszcze nie. W końcu piętnaście minut po obudzeniu c z ł o w i e k zachowuje się jakby miał 1,5 promila we krwi… A może jechali dwa dni? Lub trzy? Podczas podróży świat zwalnia. A może przespał kilka dni? I nikt go nie obudził? Coś tu nie gra, ale nie było czasu na rozmyślanie i przemyślanie nad tym czy spał trzy dni czy nie. Dojeżdżali do bardzo tajnej bazy ABFS. Ku jego zaskoczeniu nie był to p u s t y teren. Kierowali się w stronę podziemnego wjazdu. Nad nim był, albo były budynki. Na pewno nie były one przeznaczone dla pingwinów, czy też jakichkolwiek innych zwierząt. Innych zwierząt – poza ludźmi. Tylko, czemu? Gdy słońce zniknęło nad dachem zapanował przyjemny chłód. Rozgrzana, ciemna blacha pojazdu stopniowo się ochładzała. Rico zwinnie zaparkował na wyznaczonym przez Lise miejscu. Wysiedli z pojazdu. Trzeba było jeszcze obudzić Teodora i Kornelię. Po kilku jękach i nawet uderzeniach od Kolik, wszyscy opuścili auto. Przeszli kilka metrów za Lisą i stanęli na baczność, ponieważ miał przyjść jej przełożony. Jakież zdziwienie ich nawiedziło, kiedy okazało się, że przyszedł… najpierw generał Cen [gdyby Skipper miał laser w oczach, ten już by nie żył], a zaraz po nim szedł… Człowiek… Rico już chciał rozpocząć atak, ale przelotnie spojrzał na Lise – stała zadowolona, nie zdziwiło ja wcale pojawienie się mężczyzny.
- Eee… Co? – wybełkotał wzruszając ramionami.
- Ta Max, nasz opiekun – odparła pingwina.
Opiekun? Komandosi mają opiekuna? Kowalski nie rozumiał ani trochę tej całej sytuacji, a sądząc po minach reszty załogi – oni także.
- Witam z powrotem – powiedział Max.
- Eee? Co to jakieś jaja? – zapytał ponownie psychopata.
- Rico, żołnierzu, mnie nie pytajcie… – odparł Skipper i wszyscy spojrzeli na Lise.
Pingwinica uśmiechnęła się przyjaźnie. Wszyscy spodziewali się wyjaśnień od niej, ale udzielił ich… ten facet.
- Znaleźliście się w tajnej tajnej bazie ABFS. Wszystko jest tu pod ścisłą kontrolą. Ten ośrodek jest przeznaczony dla… agentów rasy pingwin, jednakże możecie tu spotkać też kilka innych.
- To jest…? – zaczęła Kolik.
- Nie wiem… – dokończył Kowalski.
- Nie martwcie się wasze dane nie zostaną rozpowszechnione – dodał Max.
- Co tu się do diabła morskiego wyrabia? – zapytał Skipper.
- Nie unoś się mój przyjacielu – rzekł Max.
- Skąd ty możesz wiedzieć… rozumiesz nas?! – zawołał lider.
- Tak – odparł człowiek. – To zaczęło się trzydzieści lat temu… – powiedział i zaczął opowiadać swoja historię.
W tym momencie [tak jak jest w kreskówkach] można wstawić retrospekcję.Max zaczął opowiadać swoja, dłuuuuuuuuugą historię – swoje życie. Jak to w wieku dwudziestu lat znalazł w sobie chęć walki za złem i miłość do zwierząt. Jak to powstała Agencja Bez Fajnego Skrótu i czemu ma ona taki skrót. Opowiedział o swoim najlepszym agencie – jakiś zielony dziobak (Kowalski zaczał narzekać, że to nie możliwe, iż nastąpił taki paradoks – zielony ssak). I na koniec jak zaczął rozumieć mowę zwierząt. Całe jego życie. Tak, c a ł e. Jak poznał Carla. I jak został majorem. Przez jakiś czas był też w wojsku, ale po sześciu latach się wycofał. I założył agencję, ale nie chciał pomijać swojego stanowiska. A że przeważnie rozdawał zadania przez monitor – dostał przydomek Monogram. Major Monogram. To długie, prawie dwugodzinne opowiadanie i tak prawie nic nie dało – nikt nic nie zapamiętał. Kilka innych pingwinów i z dziewięć psów i kotów dołączyło się do słuchania, co zapewniło Im drzemkę. Nikt nie dotrwał do końca historii.
Skipper, Rico, Kowalski, Teodor i Kornelia spali na zmianę –gdy prawie jeden zasnął budził następnego, a gdy MM skończy, Rico szturchnął siedzących obok Skippera i Kolik, a tamci obudzili resztę. Ukrywając zmęczenie, nie tylko oni, przytakiwali interesującej historii. Major otarł łzę, która zakręciła mu się w oku i oznajmił, że czas wracać do pracy. Wszyscy się natychmiast podnieśli i wrócili do pracy.
- Chodźcie, zaprowadzę was do pokoi – oznajmiła Lisa i wszyscy ruszyli za nią.
Pokoje były dwuosobowe.Pomieszczenia były małe, z ciemno-kremowymi ścianami. Okno i dwupiętrowe łóżko, małe biurko z lampka, półka, szafa. Mało, ale zawsze coś. Skipper miał być z Kowalskim, a psychopata z fanem słodko-rożców. Kolik miała być w pokoju z inną pingwinką, którą miała dopiero poznać. Najpierw pokój dostali szef i naukowiec – od razu wiadomo kto zajmie biurko… Potem zostawili nieco smutnego Teodora w towarzystwie Rico, który od razu rzucił się na dolne łóżko. Na koniec Kolik podążyła za Lisą w stronę „damskiego skrzydła”. Pokój 104. Jej współlokatorką była Abana. Dziewczyna mogła mieć z dwadzieścia trzy lata.
- Kornelio, to jest Abana, twoja współlokatorka. Ab to jest Kornelia. O piętnastej będzie obiad. Teraz macie czas wolny – powiedziała Lisa i opuściła pokój.
- Słyszałam, że niedawno dołączyłaś do oddziału… – zaczęła Abana. Jej głos zdradzał, że ceniła sobie władzę.
- Owszem – odparła Kolik. – Niecały miesiąc temu…
- A twój oddział, a bardziej ten wariat, był tak zacofany i chciał zaatakować Majora – dodała.
Żeby w drugim zdaniu już zaczynać wojnę? – pomyślała Kolik.
- Nie jest zacofany, tylko nie był wystarczająco poinformowany – odparła Kornelia, starając się tłumić złość. Jeszcze nie, ale chwila i wybuchnie.
- A. No tak… Zapomniałam… – powiedziała niewinnie. – Ja śpię na dole, twoja może być ta wolna półka w szafie… –oznajmiła.
Kolik westchnęła. Zaciągnęła walizkę pod ścianę. Dopiero teraz zobaczyła, że całe biurko było zastawione i to nie książkami czy czymś podobnym – stały tam kosmetyki. Pudry, szminki, cienie, błyszczyki, tusze i jeszcze jakieś inne, które Kolik widziała po raz pierwszy. Otworzyła walizkę. Mało tam było rzeczy – głównie książki, szczotka do włosów, telefon, sukienka, która kupiła z Marlenką, kilka sweterków i inne drobiazgi. Gdy otworzyła szafę okazało się, że to co ona wzięła to nie było nawet jedną dziesiątą tego co Abana zabrała. Stos sukienek, jedwabne koszule, buty… Czego to pingwin nie wymyśli… Korneli przypadła półka na samej górze. Widocznie Abanusi było za wysoko… Wsadziła swoje ubrania i poukładała książki na półkach. Potem postanowił się rozejrzeć po agencji. Nie miała najmniejszego zamiaru zwiedzać z Abaną – według Kolik na kilometr było widać, że się rządzi i lubi mieć rację. Poszła w stronę pokojów chłopaków. Zastanawiała się czy w ogóle tam trafi. Szła korytarzami, wszystkie wyglądały prawie tak samo! Po dziesięciu minutach tułaczki i witaniu się każdej osobie, którą spotkała, dotarła chyba w odpowiednie miejsce, z kimś się zderzyła. Był to pingwin – ich akurat było najwięcej. Widziała go pierwszy raz, ale coś jej mówiło, że go zna.
- Przepraszam… – bąknęła.
- Nic się nie stało – odparł. – My się chyba jeszcze nie znamy. Jestem Jack.
- Ko… Kornelia… – odparła trochę zawstydzona.
- Co tu robisz? – zapytał.
- Ja, czekam na… – zaczęła Kolik i w tym momencie pokoju obok wyleciał Teodor.
Za pingwinkiem z pokoju wyłonił się dym.
- Co się stało? – zapytała Kornelia i pomogła Szeregowemu wstać. Ten odkaszlnął i wziął pare wdechów.
- Ri… Rico ma… Chyba ma jakąś… kolke czy coś… –powiedział Teodor.
- No i? – ciągnęła dziewczyna, wywracając oczami, miała niezbyt miłe wspomnienia co do „kolki”.
- No i chyba łóżko już nie stoi… – powiedział, a zaraz po tym psychopata opuścił pomieszczenie.
- Rico? – zapytał Jack. – Rico! Bracie!
Rico spojrzał w stronę pingwina i uśmiechnął się. Przywitali się braterskim uściskiem.
- To wy się znacie? – zapytał fan kucyków.
Psychopata pokiwał głową i zwymiotował jakiś dynamit. Kolik i Teodor od razu rzucili się w stronę dynamitu i zaczęli dmuchać i gasić. W ostatniej chwili płomień zgasł i wrzucili do pokoju, ale Rico ponownie zwrócił jakiś przedmiot – był to telefon, który od razu zaczął dzwonić. Z sąsiedniego pokoju wyskoczył Skipper, a za nim Kowalski ze słownikiem w skrzydłach.
- Co się dzieje? – zapytał lider.
- Wy jesteście braćmi?! – zapytał Teodor otwierając dziób.
- E.. nie – odparł ze śmiechem Jack. – Bardziej…
- Kuzyni – dokończył za niego Rico.
- to ty Jack? – zapytał oto któryś już raz Skipper.
- Jasne, Skipper – odparł i podali sobie skrzydło.
- Fajnie, to w dniu dzisiejszym już się wszyscy znamy –oznajmiła ponuro Kornelia.
- Sie wie – odparł Jack. – Rico, mam ci tyle do powiedzenia… – razem z Rico poszli w kolejny korytarz.
Przez chwilę cała czwórka stała w milczeniu, zastanawiając się czy kolka znowu nie dopadnie Rico.Nic nie usłyszeli i ciszę przerwał Kowalski.
- Kornelio, kwestionuję twoje zdolności pedagogiczne.
Pingwina wybuchła śmiechem, ale gdy przechodzące obok dwie pingwinki posłały jej dziwne spojrzenia, ucichła.
- To pewnie przez to, że znasz tylko alfabet – wyjaśniła.
- A co alfabet ma do czytania książek? – zapytał naukowiec.
Weszli do niezdemolowanego przez Rico pokoju i Kolik odebrała strategowi książkę. Otworzyła ją i wskazała jakiś wyraz.
- Patrz tu masz na przykład… „ściana” – rzekła i zaczęła tłumaczyć. – Przed „ścianą” masz napisaną literę „a”, co alfabetycznie czytasz jako „ej”, ale przecież nie mówisz „ej” tylko „e”. KPW?
- ….Jakby… – mruknął.
- O ludzie… – westchnęła pingwina. Po chwili dodała. –Strasznie małe te pokoje.
- U ciebie też tak jest? – zapytał ze zdziwieniem Szeregowy.
- No… ale przez Abane, wydaje się jeszcze mniejszy… –westchnęła.
- Czemu? – pytał dalej.
- Wiesz… w sumie nie wiem, tak jakoś mi się powiedziało. Może przez to, że cały stół jest zastawiony jakimiś pudrami i szminkami, a mi przypada jedna, najwyższa półka w szafie –powiedziała z sarkazmem.
- Aha… – odparł cicho Teodor.
- Która godzina? – zapytał po jakimś czasie lider.
Wszyscy spojrzeli na mały zegarek stojący na biurku. Czternasta trzydzieści. Kornelia od razu wstała.
- Dobra, to ja już idę.. Spotkamy się na obiedzie –powiedziała z uśmiechem i opuściła pokój.
Znalazła jakąś skrótową drogę, bo wróciła w ciągu trzech minut. Otworzyła drzwi, ale klamka nie ustąpiła.
Abana wyszła i zamknęła dzwi.

29. Unannounced visit

Minęły trzy dni od lunatycznego snu Kolik, w prawdzie miewała jeszcze takie sny, ale już odróżniała je od rzeczywistości. Zdarzało jej się jeszcze „pomylić”, ale nie dawała tego po sobie poznać. Głównym powodem był Szeregowy. Nie to, że się go bała, ale nie mogła znieść jego przypomnień i odnoszenia się do słodko-rożców. Od trzech dni także Kowalski rozpoczął naukę czytania. Pierwotnie chciał uczyć się z książek, albo raczej książeczek edukacyjnych dla dzieci, ale że i tak nawet w pierwszym stopniu zaawansowania trzeba było czytać, więc nauczycielem została Kornelia. Dzisiejszego dnia naukowiec kończył naukę alfabetu. Nie była to szybka nauka. Według pingwinki strateg mógł się go nauczyć już wcześniej. Za wszystko winiła jego pewność siebie. Sadził, że jeśli umiał chemię, fizykę, matematykę i w jakimś stopniu język, to wiedział lepiej od niej jak się pisze litery czy też niektóre wyrazy. Kłótnie o graficzną poprawność zajmowały pingwinom połowę „lekcji”. W końcu gdy dzień dobiegał ku końcowi naukowiec posiadł całą wiedzę. …o alfabecie.
- Dzięki tobie, otworzyły się przede mną drzwi nauki! – orzekł Kowalski. Miało to być w rodzaju podziękowania.
- Nie ma za co… - mruknęła Kolik.
Oświadczenie naukowca usłyszał Skipper, akurat przechodzący obok laboratorium. Szef zajrzał do pokoju.
- Ja myślałem, że już nauka była na was wystarczająco otwarta… - rzekł.
Kowalski niezbyt zorientowany spojrzał w stronę lidera.
- Ale, szefie, tu chodzi o otwarcie się książek! – wyjaśnił podekscytowany Kowalski.
- Książki też zawsze były otwarte – dodała pingwinka.
Naukowiec westchnął. Odszedł od biurka, gdzie siedziała Kornelia podpierając się skrzydłami i stanął koło półki. Sięgnął po stojącą tam dość gruba książkę o astronomii. Otworzył ją, pokazując jej tytuł. Skipper nie wiedział co na niej pisze i nieco się zdziwił gdy Kolik parsknęła śmiechem.
- Teraz jeszcze kosmos chcesz podbić? – zapytała i dodała z rozbawieniem. – Na twoim miejscu wzięłabym się na początek za jakąś książkę dla dzieci. O przecież masz tą swoją początkującą księgę… - swoją wypowiedź zakończyła śmiechem.
- No, Kowalski, mimo, że prawie nie zrozumiałem przekazu Korneli, ma ona rację… Po co wam kosmos? – zapytał Skipper.
- Szefie, ja nie chcę nic podbijać, ale poszerzyć swoją wiedzę – odparł oburzony, po czym ciszej dodał. – w razie nagłego wypadku…
- Kowalski – zaczął ponownie lider. – Ja już widziałem takie nagłe wypadki, jak Manfredi  i Johnson chcieli w nagłym wypadku opuścić statek pełen klatek z lampartami morskimi. Rzuciły się na nich i poobgryzały im nogi.
Kornelia otworzyła szerzej oczy i spojrzała z przestrachem w stronę lidera. Tamten wzruszył ramionami i upijając łyk napoju wyszedł z laboratorium. Jego miejsce zastąpił Teodor.
- Usłyszałem, że Kowalski już umie czytać – zainteresował się pingwinek.
- Tak – potwierdziła Kolik. Wstała i podchodząc do Szeregowego zapytała. – Czy i ty chcesz posiąść tą magiczną moc czytania?
- Magia nie istnieje – wtrącił naukowiec. – Wszystko da się wyjaśnić…
- Taa – mruknęła pingwinka.
- Owszem, chciałbym – powiedział Teodor.
- Dobra… - rzekła Kolik.
Podeszła do niego bliżej i popatrzyła na jego oczy.
- Czy coś nie tak? – zapytał trochę zmieszany Szeregowy.
- Nie… - mruknęła. - Masz troszkę… zielone… - Kolik nie dokończyła tylko ruchem skrzydła wskazała na oko.
- To pewnie tylko światło – odparł naukowiec. Nie był zbytnio zainteresowany tym zdarzeniem.
- Tak… - mruknęła pingwinka.
Szeregowy odetchnął. Po chwili jak burza do pokoju wpadł Rico. Zaczął szaleńczo machać skrzydłami i bełkotać nieskładnie wyrazy.
- Co? – zapytał Kowalki. – Co się dzieje?
- Ee eleghu glekm ehelem r buuu – bełkotał Rico.
- Ktoś tu przyjechał i zaraz tu będzie? – zapytał ze zdziwieniem Teodor.
Psychopata energiczne przytaknął głową. Komandosi wybiegli z pomieszczenia. Skipper już tam czekał i zawołał:
- Baczność oddziale! Zaraz przybędzie tu inspektor!
- Inspektor? – zapytała Kornelia.
- Tak – odparł lider.
- Czyli będzie tu kiedy? – pytała dalej dziewczyna.
Nikt już nie zdążył nic powiedzieć, gdy „drzwi” bazy się otworzyły i do środka wskoczyła inspektor. Była ona mniej więcej wzrostu Kolik, ale miała długie blond włosy. Nosiła kapelusz, czerwonego koloru. Zgrabna, wyprostowana pingwinka stanęła przed oddziałem.
- Witam panią inspektor – przywitał szef.
- Witam Skipperze – odparła dziewczyna. – podpułkownik Lisa.
- Miło mi – rzekł lider. – Kowalski, strateg i nasz naukowiec – zaczął przedstawiać, a żołnierze kolejno występowali z szeregu. – Rico, ekspert od broni. Szeregowy. Kornelia.
- Tylko dwójka ma jakieś zadania? – zdziwiła się Lisa.
- Nie… - zaprzeczył. – Szeregowy to też nasza broń specjalna… - powiedział i spojrzawszy na Kowalskiego, dodał. - …w nagłym wypadku…
- Dobrze, na dzisiaj starczy – oznajmiła podpułkownik. – Jutro z samego rana trening. Tymczasem, jeśli można, chciałabym zwiedzić okolicę.
- Tak jest – zgodził się natychmiast Skipper. Poszedł za pingwinką w stronę wyjścia. Wychodząc spojrzał na komandosów porozumiewawczo – mieli posprzątać cała bazę.
Gdy właz ponownie został zamknięty komandosi zaczęli biegać po całym pomieszczeniu układając rzeczy, przesuwając meble i zamiatając podłogę. Krótko mówiąc: robili za trzech sprzątając trzy pomieszczenia. W końcu Kornelia zatrzymała i oparła się skrzydłem o kanapę, a drugie trzymała na biodrze.
- Wiecie, o ile dobrze pamiętam to miała przyjechać jakaś agentka… - rzekła.
- Z ABFS – dodał Rico.
- A tu jakaś inspektor – dodał Teodor.
- Dobrze, że poszli na ten… patrol… - powiedziała Kolik.
- Tak… - zaczął Terodor, chowając swojego konika. – A mi się wydawało, że ma być później.
- Herlongrh – odparł psychopata.
- Dobrze, już koniec – oznajmił Kowalski. – Miejmy tylko nadzieje, że nie będzie chciała sprawdzać pokoju Kolik.
- Czemu? – zapytała pingwina.
Wstała i podeszła w stronę swojego pokoju. Otworzyła drzwi i na podłogę spadło kilka rzeczy. Między innymi słodko-rożec Szeregowego. Ogólnie ledwo było widać podłogę, nie mówiąc już o łóżku.
- Taa – mruknęła. – To wszystko wyjaśnia… - Ponownie schowała zbędne rzeczy, zamknęła drzwi i wróciła na swoje miejsce. – Ale rozumiem, że szef już pomyślał o wszystkim i wie, gdzie będzie spać Lisa – powiedziała pewnie.
Rico wzruszył ramionami, a Teodor i Kowalski spojrzeli na siebie.
- Dziwnie będzie wyglądało spanie na kanapie – stwierdził Szeregowy.
- No wiecie… - zaczęła Kornelia. – Czytałam w takiej jednej książce, że pingwiny to na Antarktyce śpią na stojąco.
- Naprawdę? – zdziwił się Rico?
- A skąd to wiesz? – zapytał Teodor.
- Przeczytałam.
- Gdzie?
- W książce.
- Jakiej?
- O pingwinach…
- Starczy! – zawołał Kowalski. – Zachowujecie się jak… pingwiny z klatek.
Kornelia i Rico wybuchli śmiechem.
- To znaczy, że ty jesteś wspaniałym pingwinem prosto z Antarktydy? – zapytała kpiąco Kolik.
- Prawie… - mruknął. – A ty?
Pingwina nie odpowiedziała, tylko spojrzała na niego w stylu „serio?” Po chwili milczenia naukowiec chciał coś powiedzieć, ale rozległ się dźwięk spadającego… lemura.
- Matko, ale upał… - jęknął Julian.
- Król się znalazł… - warknęła Kolik.
Za samozwańcem wskoczyły jeszcze dwa lemury – Maurice oraz Mort. Julian szybko podbiegł do telewizora i włączył go.
- Czego tu szukasz? – zapytał Kowalski.
- Ćii – uciszył go. – Zaraz pudełko zacznie gadać, gdzie podziała się woda.
Postanowili dać mu spokój i posłuchać wiadomości. Od wczoraj panował wielki ukrop i duchota. Wszyscy siedzieli w cieniu. Do zoo przychodziło niewielu, naprawdę niewielu gości. Alice też siedziała cały dzień w biurze, przy wiatraku i co jakiś czas sprawdzała na monitoring czy ktoś podejrzany nie kręci się po zoo.
- Ostatnie dni dla naszego miasta były strasznie upalne – rozległ się głos z telewizora. – Jednak takie podwyższenie temperatury nastąpiło w całym kraju – tu pokazała się mapa Stanów ze słońcami i gdzie niegdzie występowały chmurki. – Takie temperatury będą utrzymywać się w Nowym Jorku przynajmniej do wieczora – Wszyscy przed telewizorem jęknęli – fajne pocieszenie. – Ale nocą przejdzie fala deszczowych chmur i chłodny wiatr.
- Co to za taktyka? – zdenerwowała się pingwina. – Najpierw straszą upałami w całym kraju, a dopiero na koniec łaskawie mówią o deszczu.
- Lepsze to niż sama słoneczna prognoza – dodał Teodor.
Strateg mimowolnie spojrzał na zegar. Sprzątanie zajęło im pół godziny. Wiadomości pięć minut… Plus minus dziesięć minut… W końcu do niego dotarło… Kto normalny wytrzyma godzinę w takim upale?! Zaraz wracają.
- Koniec! Koniec! – zawołał.
- Co? – zapytał Rico.
- Zaraz wracają! – odparł krzykiem.
- No i? Kto wraca? – zapytał Julian.
Szeregowy szybko wyłączył telewizor i wszyscy zaczęli pchać lemury w stronę wyjścia.
- Zaraz, co tom siem dziejem? – oburzył się król.
- Wychodź! – wszyscy naraz.
- Ogoniasty?! – zawołał Skipper.
Szef i pani inspektor właśnie wrócili, i oczywiście zastali lemury.
- Czy to reszta twojego oddziału? – zapytała Lisa.
- Co? Nie! To jest tylko…
- Jestem królem tegoż zoo! – zawołał Julek. – Jestem król Julian, ale możesz mi mówić król Julian, droga ma.
- Koleś, który w zdaniu powiedział trzy razy słowo król… - westchnęła Lisa. – Wyczuwam tu napad lub brak odpowiedniej ochrony!
- Idź stad… - powiedział lider do lemura.
Julian niechętnie opuścił bazę komandosów. Po drodze jeszcze oznajmił, że tu wróci, że tak nie godzi się traktować króla i jeszcze kilka innych rzeczy.
- To był raczej mimowolne, niedopuszczone wtargniecie na teren posesji – oznajmił Kowalski.