wtorek, 24 marca 2015

30. wpisz tutaj swój tekst

Cisza. Poza szumem opon prujących po asfalcie. Nikt się nie odzywał. Jechali wojskowym samochodem Lisy. Ich auto musiało zostać w zoo (pod opieką Marleny), było zbyt jaskrawe, a poza tym padał deszcz. Nie padało od początku lata. A to był wielki prezent nie tylko dla nich – zwierząt, ale też i dla ludzi. Ten dzień miał być spokojny: Rano rozgrzewka i trening, który miał im zająć ze dwie godziny. Potem śniadanie, machanie do ludzi… kolejny trening… Teraz jednak Teodor, zwany Szeregowym, jechał wojskową półciężarówką. Spał. Jego głowa bezwiednie uderzała o szybę pojazdu. To nie była najlepsza przejażdżka, a droga była długa. Aktualnie siedział obok Rico. Psychopata drzemał lekko, wydając przy tum dźwięk chrapania, ale nie taki jak w komiksach: ZZZZzzz, chrapał tak normalnie. Komandosi co jakiś czas się zmieniali przy kierownicy, oprócz Korneli – nie chcieli ryzykować uszkodzeniem auta. Dziewczyna nie była najlepszym kierowcom, o ile w ogóle kiedyś prowadziła… Wieczorem, inspektor, która przed chwila przybyła na inspekcje, dostała nakaz powrotu. Ale tym razem z większą ilością załogi. Skipper natychmiast rozdzielił zadania: On, Rico i Kowalski mieli zająć się poinformowaniem o „wyjeździe” pingwinów. Teodor i Kolik pakowali w tym czasie najpotrzebniejsze rzeczy. Teraz, jechali. Polną drogą, ale nie po jakiś polach. Drogami najbliższymi do autostrad. Było około drugiej nad ranem. Słońce jeszcze nie pokazało się na niebie. Jechali w nieznane, na zbliżającą się wojnę, o której nikt jeszcze nie wiedział… nikt. Ale czy na pewno? Zatrzymali się. Nadszedł czas zmiany. Teraz ster miał przejąć Szeregowy. Pingwinek obudził się ze snu. Obudził go Skipper – to on teraz prowadził. On prowadził, a Kowalski pilotował. W tym czasie naukowiec chciał obudzić Kornelię, ale ona nie spała. Czytała – chociaż wiedziała, że nie zda się tu mała latarka oświecająca biały papier. Zamienili się miejscami. Teodor usiadł na miejscu kierowcy, a Kolik na miejscu pasażera. Czekały ich dwie, trzy godziny jazdy. Szeregowy niepewnie włączył silnik, a Kolik ziewnęła. Za godzinę wyjrzy już słońce. Zostanie im około pięciuset mil do punktu docelowego. San Francisco. Tajna, największa baza pingwinów – komandosów. Tak tajna, że oddział Skippera nie miał o niej pojęcia. A nawet on sam. Podróż od razu zwolniła. Niepewny  niepewnie jechał. Coś się działo. Albo ktoś. Ktoś ich obserwował, Kornelia to czuła. Ale nie był to Teodor, czy też ktoś z pozostałych w samochodzie. Ktoś z zewnątrz, a tam ciemność. Zresztą za szybko jechali, aby ktoś mógł patrzeć. Nie to tylko… Co? Nic…
Trzy godziny później… Zmiana. Lisa i Rico objęli stery. Niedługo wjadą do Kalifornii. Piękna kraina – pomyślała Kolik. Zostało około trzystu pięćdziesięciu mil. Dojadą całkiem szybko. W końcu teraz Rico prowadzi…
* * *
Kalifornijskie słońce obudziło Kowalskiego. Strateg otworzył oczy. Wnioskując po znakach i wszystkich innych bilbordach, byli w San Francisco. Szybko… To przeczyło wszelkim prawom… Kowalski nie był w stanie jasno myśleć. Jeszcze nie. W końcu piętnaście minut po obudzeniu c z ł o w i e k zachowuje się jakby miał 1,5 promila we krwi… A może jechali dwa dni? Lub trzy? Podczas podróży świat zwalnia. A może przespał kilka dni? I nikt go nie obudził? Coś tu nie gra, ale nie było czasu na rozmyślanie i przemyślanie nad tym czy spał trzy dni czy nie. Dojeżdżali do bardzo tajnej bazy ABFS. Ku jego zaskoczeniu nie był to p u s t y teren. Kierowali się w stronę podziemnego wjazdu. Nad nim był, albo były budynki. Na pewno nie były one przeznaczone dla pingwinów, czy też jakichkolwiek innych zwierząt. Innych zwierząt – poza ludźmi. Tylko, czemu? Gdy słońce zniknęło nad dachem zapanował przyjemny chłód. Rozgrzana, ciemna blacha pojazdu stopniowo się ochładzała. Rico zwinnie zaparkował na wyznaczonym przez Lise miejscu. Wysiedli z pojazdu. Trzeba było jeszcze obudzić Teodora i Kornelię. Po kilku jękach i nawet uderzeniach od Kolik, wszyscy opuścili auto. Przeszli kilka metrów za Lisą i stanęli na baczność, ponieważ miał przyjść jej przełożony. Jakież zdziwienie ich nawiedziło, kiedy okazało się, że przyszedł… najpierw generał Cen [gdyby Skipper miał laser w oczach, ten już by nie żył], a zaraz po nim szedł… Człowiek… Rico już chciał rozpocząć atak, ale przelotnie spojrzał na Lise – stała zadowolona, nie zdziwiło ja wcale pojawienie się mężczyzny.
- Eee… Co? – wybełkotał wzruszając ramionami.
- Ta Max, nasz opiekun – odparła pingwina.
Opiekun? Komandosi mają opiekuna? Kowalski nie rozumiał ani trochę tej całej sytuacji, a sądząc po minach reszty załogi – oni także.
- Witam z powrotem – powiedział Max.
- Eee? Co to jakieś jaja? – zapytał ponownie psychopata.
- Rico, żołnierzu, mnie nie pytajcie… – odparł Skipper i wszyscy spojrzeli na Lise.
Pingwinica uśmiechnęła się przyjaźnie. Wszyscy spodziewali się wyjaśnień od niej, ale udzielił ich… ten facet.
- Znaleźliście się w tajnej tajnej bazie ABFS. Wszystko jest tu pod ścisłą kontrolą. Ten ośrodek jest przeznaczony dla… agentów rasy pingwin, jednakże możecie tu spotkać też kilka innych.
- To jest…? – zaczęła Kolik.
- Nie wiem… – dokończył Kowalski.
- Nie martwcie się wasze dane nie zostaną rozpowszechnione – dodał Max.
- Co tu się do diabła morskiego wyrabia? – zapytał Skipper.
- Nie unoś się mój przyjacielu – rzekł Max.
- Skąd ty możesz wiedzieć… rozumiesz nas?! – zawołał lider.
- Tak – odparł człowiek. – To zaczęło się trzydzieści lat temu… – powiedział i zaczął opowiadać swoja historię.
W tym momencie [tak jak jest w kreskówkach] można wstawić retrospekcję.Max zaczął opowiadać swoja, dłuuuuuuuuugą historię – swoje życie. Jak to w wieku dwudziestu lat znalazł w sobie chęć walki za złem i miłość do zwierząt. Jak to powstała Agencja Bez Fajnego Skrótu i czemu ma ona taki skrót. Opowiedział o swoim najlepszym agencie – jakiś zielony dziobak (Kowalski zaczał narzekać, że to nie możliwe, iż nastąpił taki paradoks – zielony ssak). I na koniec jak zaczął rozumieć mowę zwierząt. Całe jego życie. Tak, c a ł e. Jak poznał Carla. I jak został majorem. Przez jakiś czas był też w wojsku, ale po sześciu latach się wycofał. I założył agencję, ale nie chciał pomijać swojego stanowiska. A że przeważnie rozdawał zadania przez monitor – dostał przydomek Monogram. Major Monogram. To długie, prawie dwugodzinne opowiadanie i tak prawie nic nie dało – nikt nic nie zapamiętał. Kilka innych pingwinów i z dziewięć psów i kotów dołączyło się do słuchania, co zapewniło Im drzemkę. Nikt nie dotrwał do końca historii.
Skipper, Rico, Kowalski, Teodor i Kornelia spali na zmianę –gdy prawie jeden zasnął budził następnego, a gdy MM skończy, Rico szturchnął siedzących obok Skippera i Kolik, a tamci obudzili resztę. Ukrywając zmęczenie, nie tylko oni, przytakiwali interesującej historii. Major otarł łzę, która zakręciła mu się w oku i oznajmił, że czas wracać do pracy. Wszyscy się natychmiast podnieśli i wrócili do pracy.
- Chodźcie, zaprowadzę was do pokoi – oznajmiła Lisa i wszyscy ruszyli za nią.
Pokoje były dwuosobowe.Pomieszczenia były małe, z ciemno-kremowymi ścianami. Okno i dwupiętrowe łóżko, małe biurko z lampka, półka, szafa. Mało, ale zawsze coś. Skipper miał być z Kowalskim, a psychopata z fanem słodko-rożców. Kolik miała być w pokoju z inną pingwinką, którą miała dopiero poznać. Najpierw pokój dostali szef i naukowiec – od razu wiadomo kto zajmie biurko… Potem zostawili nieco smutnego Teodora w towarzystwie Rico, który od razu rzucił się na dolne łóżko. Na koniec Kolik podążyła za Lisą w stronę „damskiego skrzydła”. Pokój 104. Jej współlokatorką była Abana. Dziewczyna mogła mieć z dwadzieścia trzy lata.
- Kornelio, to jest Abana, twoja współlokatorka. Ab to jest Kornelia. O piętnastej będzie obiad. Teraz macie czas wolny – powiedziała Lisa i opuściła pokój.
- Słyszałam, że niedawno dołączyłaś do oddziału… – zaczęła Abana. Jej głos zdradzał, że ceniła sobie władzę.
- Owszem – odparła Kolik. – Niecały miesiąc temu…
- A twój oddział, a bardziej ten wariat, był tak zacofany i chciał zaatakować Majora – dodała.
Żeby w drugim zdaniu już zaczynać wojnę? – pomyślała Kolik.
- Nie jest zacofany, tylko nie był wystarczająco poinformowany – odparła Kornelia, starając się tłumić złość. Jeszcze nie, ale chwila i wybuchnie.
- A. No tak… Zapomniałam… – powiedziała niewinnie. – Ja śpię na dole, twoja może być ta wolna półka w szafie… –oznajmiła.
Kolik westchnęła. Zaciągnęła walizkę pod ścianę. Dopiero teraz zobaczyła, że całe biurko było zastawione i to nie książkami czy czymś podobnym – stały tam kosmetyki. Pudry, szminki, cienie, błyszczyki, tusze i jeszcze jakieś inne, które Kolik widziała po raz pierwszy. Otworzyła walizkę. Mało tam było rzeczy – głównie książki, szczotka do włosów, telefon, sukienka, która kupiła z Marlenką, kilka sweterków i inne drobiazgi. Gdy otworzyła szafę okazało się, że to co ona wzięła to nie było nawet jedną dziesiątą tego co Abana zabrała. Stos sukienek, jedwabne koszule, buty… Czego to pingwin nie wymyśli… Korneli przypadła półka na samej górze. Widocznie Abanusi było za wysoko… Wsadziła swoje ubrania i poukładała książki na półkach. Potem postanowił się rozejrzeć po agencji. Nie miała najmniejszego zamiaru zwiedzać z Abaną – według Kolik na kilometr było widać, że się rządzi i lubi mieć rację. Poszła w stronę pokojów chłopaków. Zastanawiała się czy w ogóle tam trafi. Szła korytarzami, wszystkie wyglądały prawie tak samo! Po dziesięciu minutach tułaczki i witaniu się każdej osobie, którą spotkała, dotarła chyba w odpowiednie miejsce, z kimś się zderzyła. Był to pingwin – ich akurat było najwięcej. Widziała go pierwszy raz, ale coś jej mówiło, że go zna.
- Przepraszam… – bąknęła.
- Nic się nie stało – odparł. – My się chyba jeszcze nie znamy. Jestem Jack.
- Ko… Kornelia… – odparła trochę zawstydzona.
- Co tu robisz? – zapytał.
- Ja, czekam na… – zaczęła Kolik i w tym momencie pokoju obok wyleciał Teodor.
Za pingwinkiem z pokoju wyłonił się dym.
- Co się stało? – zapytała Kornelia i pomogła Szeregowemu wstać. Ten odkaszlnął i wziął pare wdechów.
- Ri… Rico ma… Chyba ma jakąś… kolke czy coś… –powiedział Teodor.
- No i? – ciągnęła dziewczyna, wywracając oczami, miała niezbyt miłe wspomnienia co do „kolki”.
- No i chyba łóżko już nie stoi… – powiedział, a zaraz po tym psychopata opuścił pomieszczenie.
- Rico? – zapytał Jack. – Rico! Bracie!
Rico spojrzał w stronę pingwina i uśmiechnął się. Przywitali się braterskim uściskiem.
- To wy się znacie? – zapytał fan kucyków.
Psychopata pokiwał głową i zwymiotował jakiś dynamit. Kolik i Teodor od razu rzucili się w stronę dynamitu i zaczęli dmuchać i gasić. W ostatniej chwili płomień zgasł i wrzucili do pokoju, ale Rico ponownie zwrócił jakiś przedmiot – był to telefon, który od razu zaczął dzwonić. Z sąsiedniego pokoju wyskoczył Skipper, a za nim Kowalski ze słownikiem w skrzydłach.
- Co się dzieje? – zapytał lider.
- Wy jesteście braćmi?! – zapytał Teodor otwierając dziób.
- E.. nie – odparł ze śmiechem Jack. – Bardziej…
- Kuzyni – dokończył za niego Rico.
- to ty Jack? – zapytał oto któryś już raz Skipper.
- Jasne, Skipper – odparł i podali sobie skrzydło.
- Fajnie, to w dniu dzisiejszym już się wszyscy znamy –oznajmiła ponuro Kornelia.
- Sie wie – odparł Jack. – Rico, mam ci tyle do powiedzenia… – razem z Rico poszli w kolejny korytarz.
Przez chwilę cała czwórka stała w milczeniu, zastanawiając się czy kolka znowu nie dopadnie Rico.Nic nie usłyszeli i ciszę przerwał Kowalski.
- Kornelio, kwestionuję twoje zdolności pedagogiczne.
Pingwina wybuchła śmiechem, ale gdy przechodzące obok dwie pingwinki posłały jej dziwne spojrzenia, ucichła.
- To pewnie przez to, że znasz tylko alfabet – wyjaśniła.
- A co alfabet ma do czytania książek? – zapytał naukowiec.
Weszli do niezdemolowanego przez Rico pokoju i Kolik odebrała strategowi książkę. Otworzyła ją i wskazała jakiś wyraz.
- Patrz tu masz na przykład… „ściana” – rzekła i zaczęła tłumaczyć. – Przed „ścianą” masz napisaną literę „a”, co alfabetycznie czytasz jako „ej”, ale przecież nie mówisz „ej” tylko „e”. KPW?
- ….Jakby… – mruknął.
- O ludzie… – westchnęła pingwina. Po chwili dodała. –Strasznie małe te pokoje.
- U ciebie też tak jest? – zapytał ze zdziwieniem Szeregowy.
- No… ale przez Abane, wydaje się jeszcze mniejszy… –westchnęła.
- Czemu? – pytał dalej.
- Wiesz… w sumie nie wiem, tak jakoś mi się powiedziało. Może przez to, że cały stół jest zastawiony jakimiś pudrami i szminkami, a mi przypada jedna, najwyższa półka w szafie –powiedziała z sarkazmem.
- Aha… – odparł cicho Teodor.
- Która godzina? – zapytał po jakimś czasie lider.
Wszyscy spojrzeli na mały zegarek stojący na biurku. Czternasta trzydzieści. Kornelia od razu wstała.
- Dobra, to ja już idę.. Spotkamy się na obiedzie –powiedziała z uśmiechem i opuściła pokój.
Znalazła jakąś skrótową drogę, bo wróciła w ciągu trzech minut. Otworzyła drzwi, ale klamka nie ustąpiła.
Abana wyszła i zamknęła dzwi.

29. Unannounced visit

Minęły trzy dni od lunatycznego snu Kolik, w prawdzie miewała jeszcze takie sny, ale już odróżniała je od rzeczywistości. Zdarzało jej się jeszcze „pomylić”, ale nie dawała tego po sobie poznać. Głównym powodem był Szeregowy. Nie to, że się go bała, ale nie mogła znieść jego przypomnień i odnoszenia się do słodko-rożców. Od trzech dni także Kowalski rozpoczął naukę czytania. Pierwotnie chciał uczyć się z książek, albo raczej książeczek edukacyjnych dla dzieci, ale że i tak nawet w pierwszym stopniu zaawansowania trzeba było czytać, więc nauczycielem została Kornelia. Dzisiejszego dnia naukowiec kończył naukę alfabetu. Nie była to szybka nauka. Według pingwinki strateg mógł się go nauczyć już wcześniej. Za wszystko winiła jego pewność siebie. Sadził, że jeśli umiał chemię, fizykę, matematykę i w jakimś stopniu język, to wiedział lepiej od niej jak się pisze litery czy też niektóre wyrazy. Kłótnie o graficzną poprawność zajmowały pingwinom połowę „lekcji”. W końcu gdy dzień dobiegał ku końcowi naukowiec posiadł całą wiedzę. …o alfabecie.
- Dzięki tobie, otworzyły się przede mną drzwi nauki! – orzekł Kowalski. Miało to być w rodzaju podziękowania.
- Nie ma za co… - mruknęła Kolik.
Oświadczenie naukowca usłyszał Skipper, akurat przechodzący obok laboratorium. Szef zajrzał do pokoju.
- Ja myślałem, że już nauka była na was wystarczająco otwarta… - rzekł.
Kowalski niezbyt zorientowany spojrzał w stronę lidera.
- Ale, szefie, tu chodzi o otwarcie się książek! – wyjaśnił podekscytowany Kowalski.
- Książki też zawsze były otwarte – dodała pingwinka.
Naukowiec westchnął. Odszedł od biurka, gdzie siedziała Kornelia podpierając się skrzydłami i stanął koło półki. Sięgnął po stojącą tam dość gruba książkę o astronomii. Otworzył ją, pokazując jej tytuł. Skipper nie wiedział co na niej pisze i nieco się zdziwił gdy Kolik parsknęła śmiechem.
- Teraz jeszcze kosmos chcesz podbić? – zapytała i dodała z rozbawieniem. – Na twoim miejscu wzięłabym się na początek za jakąś książkę dla dzieci. O przecież masz tą swoją początkującą księgę… - swoją wypowiedź zakończyła śmiechem.
- No, Kowalski, mimo, że prawie nie zrozumiałem przekazu Korneli, ma ona rację… Po co wam kosmos? – zapytał Skipper.
- Szefie, ja nie chcę nic podbijać, ale poszerzyć swoją wiedzę – odparł oburzony, po czym ciszej dodał. – w razie nagłego wypadku…
- Kowalski – zaczął ponownie lider. – Ja już widziałem takie nagłe wypadki, jak Manfredi  i Johnson chcieli w nagłym wypadku opuścić statek pełen klatek z lampartami morskimi. Rzuciły się na nich i poobgryzały im nogi.
Kornelia otworzyła szerzej oczy i spojrzała z przestrachem w stronę lidera. Tamten wzruszył ramionami i upijając łyk napoju wyszedł z laboratorium. Jego miejsce zastąpił Teodor.
- Usłyszałem, że Kowalski już umie czytać – zainteresował się pingwinek.
- Tak – potwierdziła Kolik. Wstała i podchodząc do Szeregowego zapytała. – Czy i ty chcesz posiąść tą magiczną moc czytania?
- Magia nie istnieje – wtrącił naukowiec. – Wszystko da się wyjaśnić…
- Taa – mruknęła pingwinka.
- Owszem, chciałbym – powiedział Teodor.
- Dobra… - rzekła Kolik.
Podeszła do niego bliżej i popatrzyła na jego oczy.
- Czy coś nie tak? – zapytał trochę zmieszany Szeregowy.
- Nie… - mruknęła. - Masz troszkę… zielone… - Kolik nie dokończyła tylko ruchem skrzydła wskazała na oko.
- To pewnie tylko światło – odparł naukowiec. Nie był zbytnio zainteresowany tym zdarzeniem.
- Tak… - mruknęła pingwinka.
Szeregowy odetchnął. Po chwili jak burza do pokoju wpadł Rico. Zaczął szaleńczo machać skrzydłami i bełkotać nieskładnie wyrazy.
- Co? – zapytał Kowalki. – Co się dzieje?
- Ee eleghu glekm ehelem r buuu – bełkotał Rico.
- Ktoś tu przyjechał i zaraz tu będzie? – zapytał ze zdziwieniem Teodor.
Psychopata energiczne przytaknął głową. Komandosi wybiegli z pomieszczenia. Skipper już tam czekał i zawołał:
- Baczność oddziale! Zaraz przybędzie tu inspektor!
- Inspektor? – zapytała Kornelia.
- Tak – odparł lider.
- Czyli będzie tu kiedy? – pytała dalej dziewczyna.
Nikt już nie zdążył nic powiedzieć, gdy „drzwi” bazy się otworzyły i do środka wskoczyła inspektor. Była ona mniej więcej wzrostu Kolik, ale miała długie blond włosy. Nosiła kapelusz, czerwonego koloru. Zgrabna, wyprostowana pingwinka stanęła przed oddziałem.
- Witam panią inspektor – przywitał szef.
- Witam Skipperze – odparła dziewczyna. – podpułkownik Lisa.
- Miło mi – rzekł lider. – Kowalski, strateg i nasz naukowiec – zaczął przedstawiać, a żołnierze kolejno występowali z szeregu. – Rico, ekspert od broni. Szeregowy. Kornelia.
- Tylko dwójka ma jakieś zadania? – zdziwiła się Lisa.
- Nie… - zaprzeczył. – Szeregowy to też nasza broń specjalna… - powiedział i spojrzawszy na Kowalskiego, dodał. - …w nagłym wypadku…
- Dobrze, na dzisiaj starczy – oznajmiła podpułkownik. – Jutro z samego rana trening. Tymczasem, jeśli można, chciałabym zwiedzić okolicę.
- Tak jest – zgodził się natychmiast Skipper. Poszedł za pingwinką w stronę wyjścia. Wychodząc spojrzał na komandosów porozumiewawczo – mieli posprzątać cała bazę.
Gdy właz ponownie został zamknięty komandosi zaczęli biegać po całym pomieszczeniu układając rzeczy, przesuwając meble i zamiatając podłogę. Krótko mówiąc: robili za trzech sprzątając trzy pomieszczenia. W końcu Kornelia zatrzymała i oparła się skrzydłem o kanapę, a drugie trzymała na biodrze.
- Wiecie, o ile dobrze pamiętam to miała przyjechać jakaś agentka… - rzekła.
- Z ABFS – dodał Rico.
- A tu jakaś inspektor – dodał Teodor.
- Dobrze, że poszli na ten… patrol… - powiedziała Kolik.
- Tak… - zaczął Terodor, chowając swojego konika. – A mi się wydawało, że ma być później.
- Herlongrh – odparł psychopata.
- Dobrze, już koniec – oznajmił Kowalski. – Miejmy tylko nadzieje, że nie będzie chciała sprawdzać pokoju Kolik.
- Czemu? – zapytała pingwina.
Wstała i podeszła w stronę swojego pokoju. Otworzyła drzwi i na podłogę spadło kilka rzeczy. Między innymi słodko-rożec Szeregowego. Ogólnie ledwo było widać podłogę, nie mówiąc już o łóżku.
- Taa – mruknęła. – To wszystko wyjaśnia… - Ponownie schowała zbędne rzeczy, zamknęła drzwi i wróciła na swoje miejsce. – Ale rozumiem, że szef już pomyślał o wszystkim i wie, gdzie będzie spać Lisa – powiedziała pewnie.
Rico wzruszył ramionami, a Teodor i Kowalski spojrzeli na siebie.
- Dziwnie będzie wyglądało spanie na kanapie – stwierdził Szeregowy.
- No wiecie… - zaczęła Kornelia. – Czytałam w takiej jednej książce, że pingwiny to na Antarktyce śpią na stojąco.
- Naprawdę? – zdziwił się Rico?
- A skąd to wiesz? – zapytał Teodor.
- Przeczytałam.
- Gdzie?
- W książce.
- Jakiej?
- O pingwinach…
- Starczy! – zawołał Kowalski. – Zachowujecie się jak… pingwiny z klatek.
Kornelia i Rico wybuchli śmiechem.
- To znaczy, że ty jesteś wspaniałym pingwinem prosto z Antarktydy? – zapytała kpiąco Kolik.
- Prawie… - mruknął. – A ty?
Pingwina nie odpowiedziała, tylko spojrzała na niego w stylu „serio?” Po chwili milczenia naukowiec chciał coś powiedzieć, ale rozległ się dźwięk spadającego… lemura.
- Matko, ale upał… - jęknął Julian.
- Król się znalazł… - warknęła Kolik.
Za samozwańcem wskoczyły jeszcze dwa lemury – Maurice oraz Mort. Julian szybko podbiegł do telewizora i włączył go.
- Czego tu szukasz? – zapytał Kowalski.
- Ćii – uciszył go. – Zaraz pudełko zacznie gadać, gdzie podziała się woda.
Postanowili dać mu spokój i posłuchać wiadomości. Od wczoraj panował wielki ukrop i duchota. Wszyscy siedzieli w cieniu. Do zoo przychodziło niewielu, naprawdę niewielu gości. Alice też siedziała cały dzień w biurze, przy wiatraku i co jakiś czas sprawdzała na monitoring czy ktoś podejrzany nie kręci się po zoo.
- Ostatnie dni dla naszego miasta były strasznie upalne – rozległ się głos z telewizora. – Jednak takie podwyższenie temperatury nastąpiło w całym kraju – tu pokazała się mapa Stanów ze słońcami i gdzie niegdzie występowały chmurki. – Takie temperatury będą utrzymywać się w Nowym Jorku przynajmniej do wieczora – Wszyscy przed telewizorem jęknęli – fajne pocieszenie. – Ale nocą przejdzie fala deszczowych chmur i chłodny wiatr.
- Co to za taktyka? – zdenerwowała się pingwina. – Najpierw straszą upałami w całym kraju, a dopiero na koniec łaskawie mówią o deszczu.
- Lepsze to niż sama słoneczna prognoza – dodał Teodor.
Strateg mimowolnie spojrzał na zegar. Sprzątanie zajęło im pół godziny. Wiadomości pięć minut… Plus minus dziesięć minut… W końcu do niego dotarło… Kto normalny wytrzyma godzinę w takim upale?! Zaraz wracają.
- Koniec! Koniec! – zawołał.
- Co? – zapytał Rico.
- Zaraz wracają! – odparł krzykiem.
- No i? Kto wraca? – zapytał Julian.
Szeregowy szybko wyłączył telewizor i wszyscy zaczęli pchać lemury w stronę wyjścia.
- Zaraz, co tom siem dziejem? – oburzył się król.
- Wychodź! – wszyscy naraz.
- Ogoniasty?! – zawołał Skipper.
Szef i pani inspektor właśnie wrócili, i oczywiście zastali lemury.
- Czy to reszta twojego oddziału? – zapytała Lisa.
- Co? Nie! To jest tylko…
- Jestem królem tegoż zoo! – zawołał Julek. – Jestem król Julian, ale możesz mi mówić król Julian, droga ma.
- Koleś, który w zdaniu powiedział trzy razy słowo król… - westchnęła Lisa. – Wyczuwam tu napad lub brak odpowiedniej ochrony!
- Idź stad… - powiedział lider do lemura.
Julian niechętnie opuścił bazę komandosów. Po drodze jeszcze oznajmił, że tu wróci, że tak nie godzi się traktować króla i jeszcze kilka innych rzeczy.
- To był raczej mimowolne, niedopuszczone wtargniecie na teren posesji – oznajmił Kowalski.

28. Forward with dreams

Ciemność... dookoła nic nie było widać... Przestrach, lęk przepełniały głowę Korneli. Przeszła kilka kroków po szklanej, lekko błyszczącej podłodze. Po kilku sekundach pingwinka straciła grunt pod stopami. Spadała... Przestałą o czymkolwiek myśleć...
Przed nią pojawił się obraz tak jak w telewizorze, najpierw czarno-białe, rozbiegane kropki, a potem odzyskał sygnał. Biały ekran... Jednak ta biel nie rozjaśniała otoczenia... zupełnie jakby była w próżni. W kosmosie...
Znowu ciemność. I kolejna oznaka przebywania w nicości kosmosu. Gwiazdy. A Kolik nie spadała. Unosiła się, jakby pod nią był ogromny wiatrak lub wisiała na linach. Nie czuła jednak ucisku czy też najmniejszego podmuchu powietrza.
Znowu obraz.
Obrazy.
Chwile z życia Korneli, pojawiały się i znikały. Na sekundę. Jeden i kolejny. Jednak dla pingwinki były one jak wieczność...
Jej mama, tata, Nasturcja... Przyjaciele. Ludzie. Inne zwierzęta. Drzewa. Słońce. Skrzynia. Madagaskar. Indi. Dom, jej dom rodzinny. Kolejna przeprowadzka. Śmierć jej taty. Ludzie. Znajomi. Ciemność. Samotność... Nowy Jork. Noc. Park. Skipper. Rico. Kowalski. Szeregowy. Zoo. Julian. Maurice i kopnięty Mort. Kornelia Pingwin. Chwile zaczęły zwalniać, albo przyśpieszać dla Kolik. Test na komandosa. Marlenka. Bulgot...
Znów ciemność. Grawitacja. Bez dźwięcznie opadła na szklaną podłogę. Znowu coś się zaczęło dziać. Wszystko przesunęło się, całe otoczenie. A może to ona się przemieściła...
Szeregowy. Teodor stał koncie zaciemnionego pomieszczenia, obok stał Skipper. Kolik się uśmiechnęła, albo tak myślała, że się uśmiechnęła. Chciała do nich podejść, ale jakaś siła jej na to nie pozwalała. Nagle znikąd pojawiły się ninja. Dziesięć wojowników, przeciwko dwóm komandosom.
- Uważajcie! - zawołała odruchowo Kolik.
Jednakże głos nie wydobył się. Dźwięk odbijał się echem po jej głowie. Nie mogła im pomóc. Tylko stała i patrzyła.
Jeden z ninja, niepostrzeżenie podbiegł do młodszego komandosa i zadał mu cios. Teodor nie zdążył zareagować i upadł na kamienną posadzkę, łapiąc się za brzuch. W tym czasie Skipper walczył z trzema przeciwnikami. Jemu szło o wiele lepiej, jednakże też przyjął kilka ciosów. Szeregowy naskoczył na jednego z wrogów. Zadał mu mocny cios w rękę i wydając przy tym dźwięk łamanych kości. Inny ninja rzucił w niego czymś metalowym. Suriken wbił się w jego stopę. Pingwinek krzyknął z bólu. Krew zebrała się w czerwoną kałużę. Skipper skoczył w stronę swojego żołnierza by mu pomóc. Po drodze jednak został zaatakowany. Pokonał go odrzucając w stronę ściany. Ten upadł, ale po chwili podniósł się, gotowy do dalszego ataku. Jednak trochę okulał na lewą nogę. Kilka sekund później znowu skoczył w stronę lidera. Pingwin "przywitał" go szybkimi ciosami. W końcu kopnął go z całej siły i ten upadł na posadzkę. Skipper ślizgiem przybliżał się do rannego i ciągle atakowanego Teodora. W jego stronę leciały surikeny, noże i inne ostre przedmioty. Jeden z nich przeciął mu ramię. Potem skoczył na niego i Skipper zatrzymał się i upadł. Ninja odskoczył. W pingwinie zostały dwa ostre patyczki. Trucizna. Cała reszta rzuciła się w stronę rannego Szeregowego.
Ponownie ciemność... Wszystko, cała walka działa się kilka minut. Kornelia próbowała krzyczeć lub chociaż odwrócić wzrok. Niestety nie mogła się odwrócić - coś ciągle ją trzymało w jednym miejscu. Kosmos zniknął i znowu pojawił się jakiś pokój. Nie to była polana.
- Kolik? - to był głos Teodora.
- Szerciu? - zapytała pingwinka. - Teodorze ty żyjesz! - zawołała i przytuliła go.
- E tak... - odparł nieco zmieszany.
Kornelia odwróciła się i zobaczyła źródło niepokoju komandosa. Stało tam pełno psów, wilków, wiewiórek i kilka kotów. Wszyscy byli wrogo do nich nastawieni. Przestraszona pingwinka spojrzała w stronę Szeregowego. Dopiero teraz zobaczyła, że jest więcej sprzymierzeńców. Stał tam Skipper z zaciętą miną, gotowy na nagły atak. Dalej stał Rico i Kowalski, a za nimi całe oddziały pingwinów! Pingwiny i pingwinki, starsi i w wieku Teodora. Poczuła czyjeś skrzydło na ramieniu.
- Nie martw się, Kornelio, wygramy.
Pingwinka odwróciła się i zmarszczyła brwi. Stał tam jakiś pingwin. Nie znała go. Albo nie poznała... Usłyszała jakiś krzyk z przeciwnej strony polany, potem z "ich" strony i bieg. Wszyscy biegli, więc Kolik też się przyłączyła. W jednej chwili niebo z jasnego, słonecznego, zaciemniło się. Ciemne, burzowe chmury zasłoniły słońce.
Pierwsze starcie. Pierwsze ofiary tej dziwnej wojny. Ktoś zaatakował Kolik, nie czując bólu, ani nie rozumiejąc całej tej sytuacji, oddała napastnikowi. Uderzyła go z całej siły, a ten upadł na ziemię. Nie czekając, czy przeciwnik się z powrotem podniesie, pobiegła w stronę najbliższej znanej osoby. Tym kimś był Kowalski.
- Co się tu dzieje? - zawołała unikając uderzenia wiewiórki.
- Nie uważasz, że to zły moment na rozmowę? - zapytał naukowiec uderzając jakiegoś niewinnie wyglądającego pieska. Nie podniósł się.
- Wiem.. - zaczęła.
Rozległ się krzyk, zewsząd pojawiły się strzały. Strateg został ranny.
- Kowalski! - wrzasnęła Kolik i podbiegła do tracącego przytomność pingwina.
- Uciekaj... - szepnął i zamknął oczy.
Pingwinka zaczęła płakać. Wstała i zaczęła się rozglądać. Wszystko zwolniło. Zaczął padać deszcz. Wszędzie leżały jakieś zwierzęta. Nie zobaczyła więcej szczegółów, przez łzy w jej oczach. Kolejny deszcz strzał. Kolik stanęła wyprostowana. Była gotowa na strzał. Gdy strzała była już blisko, bardzo blisko, coś ją szarpnęło za rękę. Przewróciła się na ziemię. Ktoś pomógł jej wstać i zaczęli biec.
To ponownie był ten pingwin co na początku. Kim on był?
- Biegnij... - krzyknął i upadł.
Kolik pobiegła dalej. Nagle i ona się przewróciła. Zobaczyła strzałkę, nic ją nie bolało, ale czuła, że przestaje być zdolna do ruchu. Jakaś postać do niej się zbliżała, był to jakiś ptak... Znowu była w kosmosie.
***
Trochę wcześniej...
Kroki i upadek jakiś naczyń. Skipper natychmiast się obudził. Zobaczył znikającą Kornelię i przewrócony stół. Dziewczyna opuściła bazę. Lider obudził resztę oddziału.
- Wstawać panowie!
- Co się dzieje szefie? - zapytał zaspany Szeregowy.
- Właśnie nie wiem - odparł bez sensu szef.
- Czyli to prawdopodobnie nic - rzekł Kowalski.
- Powtarzacie się - przypomniał Skipper.
- A... Faktycznie... - powiedział.
Rozległ się plusk. Komandosi wyskoczyli z bazy. Zobaczyli jak Kornelia wyskakuje z wody i z krzykiem wykonuje ruchy jak w walce. Oddział stał i patrzył na to całe zamieszanie.
- Wy głupie pingwiny!! - rozległ się krzyk Juliana.
- Czego chcesz wariacie?! - wrzasnął Skipper, wskakując na ogrodzenie wybiegu.
- Sami chcecie bym wyłonczał mój bum boxik, a teraz sami krzyczycie w nocy!! - darł się.
Kolejny dziki krzyk Korneli i walka z jej niby przeciwnikiem.
- Nom uciszcie siem!! - Krzyczał król.
- To ty się ucisz!! - odkrzyknął lider.
- Zamknijcie się oboje!! - usłyszeli kolejny krzyk. Tym razem to był Joe.
- Właśnie! Krzyczycie na pół zoo!! - dołączył Roy.
- Nie ważcie mi siem uciszać króla waszego!! - wrzasnął Julian. - Król sam sobie rozkazuje!!
- To sobie rozkaż być cicho! - krzyknął Burt.
- Coś w tym jest... - mruknął do siebie Julek.
Kolik dalej "walczyła" z cieniem. Skipper westchnął i rozkazał Rico:
- Rico, uciszcie ją zanim obudzi resztę zoo...
Psychopata - jak zawsze uśmiechnięty - podszedł do pingwinki i złapał ją za skrzydło. Ta próbowała się wyrwać, ale jej się nie udało. W końcu wyrwała się z uścisku i pobiegła przed siebie, niestety jej próba ucieczki nie powiodła się, gdyż pod koniec trasy wpadła do wody. Po chwili się wynurzyła, lekko wyszła z wody i... spała.
- Ee... Kowalski, analiza...? - zapytał Skipper.
- Najprawdopodobniej, ona lunatykuje - oznajmił Dryblas.
- Tak... to wszystko wyjaśnia - rzekł sarkastycznie lider.
Kolik ziewnęła i otworzyła oczy.
- Dzień... dobry? - powiedziała nieco zdenerwowana.
- Dzień dobry? - zawołał Skipper. - Jest środek nocy! - wrzasnął.
- Właściwie to jest około drugiej... - poprawił Kowalski.
- Prosiłem o dokładną godzinę? - zapytał Skipper.
- Nie... - odparł skruszony naukowiec.
- Właśnie... - rzekł lider. - A teraz... jak się wytłumaczycie?
Kornelia stała przez chwilę z coraz większym uśmiechem. W końcu zawołała:
- Wy żyjecie! - podbiegła i przytuliła Szeregowego, który "umarł" dwa razy.
- Co? - zapytał Skipper, a ona zrobiła to samo z nim. Uniósł brew.
- Nic wam nie jest!? - zapytała, odsuwając się.
- Nie - odparł Rico.
- A umarliście... - ciągnęła Kolik. - Najpierw szef i Teodor, a potem Kowalski, wszyscy i jeszcze inni...
- Kowalski? - zapytał Skipper.
- Chyba to był tylko sen...
- Chyba? - zapytał lider.
- no... nawet na pewno - powiedział naukowiec z krzywym uśmiechem.
Skipper westchnął i uderzył się skrzydłem w czoło.
- Dobra wracajmy już.. - zarządził i udali się z powrotem do bazy.
- To był tylko sen - powtórzył po raz kolejny Szeregowy.
- Tak... - powiedziała Kornelia. - No bo jesteście, a ja się nie ruszyłam z zoo - stwierdziła.
Rico gdy tylko wszedł rzucił się na pryczę. Kowalski też po chwili poszedł spać, tak jak i Teodor. Kornelia też z powrotem poczłapała do swojego pokoju.
Na koniec Skipper też wrócił do spania, ale baardzo krótkiego. Wstawał bowiem za trzy i pół godziny.

27. We come back

Na twarz Kornelii spadło kilka kropel zimnej wody. Deszcz? - zdziwiła się, ale ciągle miała zamknięte oczy i ponownie spróbowała zasnąć. Po chwili spadło na nią całe wiadro wody, ale bez wiadra.
- Co jest...? - zapytała gwałtownie się podnosząc, co poskutkowało uderzeniem głowy w wyższą pryczę.
Skipper uderzył się skrzydłem w twarz i przedrzeźnił wcześniej mówiącego Teodora.
- Tak będzie lepiej... Jak jest lepiej, to ja jestem królową.
Pingwinek skrzyżował skrzydła i uniósł "brodę" do góry.
- No bo by było, gdyby Rico całego wiadra nie wylewał. - powiedział.
- egblhryhll? - zapytał psychopata.
- Ehh... to co ja mówię, a Szeregowy to dwie inne rzeczy - rzekł Skipper klepiąc żołnierza po plecach.
- eeel... nemaneg tom... - odparł bełkotliwie Rico, uśmiechając się.
Teodor spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Przywołuję was do porządku Rico! - zawołał Skipper. - Jeszcze chwila i wszyscy będziemy z powrotem normalni... No... prawie...
Rico uśmiechnął się jak to on i wystawił język, co mimo wyglądu Skippera dawało mu 'śladowe ilości' psychopaty.
- Czemu...? - zaczęła pytanie Kolik wyczuwając, iż jest mokra.
Niepewnie wstała z pryczy.
- Nieudana próba - wyjaśnił szef.
- Zalania mnie? - zapytała sarkastycznie pingwinka. - Jak tak to ją zatwierdzam...
- Raczej obudzenia - zaprzeczył Teodor.
- A czemu? A tam był ten Bulgot... Zemdlałam? - pytała. Popatrzyła przez chwilę na Skippera unosząc brew.
- Co się stało? - zapytał lider.
- Nic, szefie, tylko dziwnie mi się rozmawia ze sobą - wyjaśniła.
- Dla mnie tez, ale większe rozczarowanie jest w tedy, gdy rozmawiając z Kowalskim tak naprawdę rozmawiam z tobą - odparł, a dziób Kornelii wygiął się w podkówkę.
Skipper jeszcze do końca nie wybaczył Kolik jej ciągłego gadania w drodze na misję. Cała czwórka przez chwilę jeszcze stała w całkowitym milczeniu. Ciszę przerywały tylko oddechy pingwinów i wskazówka sekundowa zegara ściennego. Nagle, tą gryzącą w uszy ciszę, przerwał tryumfalny okrzyk Kowalskiego i trzask otwieranych drzwi od laboratorium.
- Tak! Udało się! - zawołał naukowiec, wyskakując ze swojego 'pokoju'. - Skończone!
- No wspaniale! - ucieszył się Skipper. - Rozpoczynamy operację: - dramatyczna pauza. - Maszyna.
Wszyscy komandosi spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
- Dobra, dobra... Kowalski zaczynaj - rozkazał lider.
Dryblas podszedł do Teodora i nałożył mu "hełm", gdyż maszyna pracuje teraz jak wcześniej - analogowo. Drugie 'nakrycie' dostał Rico. Kowalski powciskał kilka przycisków i po chwili Rico był już sobą. Po chwili psychopata podreptał po Kornelię. Dziewczyna przyszła i stanęła przy maszynie. Naukowiec powtórzył czynność, ale tym razem i on nałożył poddała się "przemianie". Po kilku błyskach było po wszystkim. Następnie tę samą czynność Kowalski powtórzył ze sobą i z Szeregowym. Potem jeszcze raz Teodor i Skipper.
- No, Kowalski - zaczął szef, po wszystkim. - W związku z tym, że to naprawiliście to macie plus - oznajmił. - Ale nie zmienia to faktu, iż to wasza wina i to wszystko się stało!
- Rozumiem szefie, ale... już nie będzie problemu... - powiedział pingwin.
- Ehgablabano? - wybełkotał Rico.
- Właśnie co się z nim stało? - zapytał Szeregowy.
- Ee... No ja... on wybuchł... - powiedział cicho.
- Tak? - zdziwił się lider.
- A co się jeszcze stało bo tak jakby trochę nie pamiętam... - wtrąciła Kolik.
- Co? - zapytał Skipper. - A tak... To wy se gadajcie, a ja idę sprawdzić, czy nic się nie stało...
Oznajmił Skipper i wyszedł z laboratorium. Usłyszeli otwierany właz i deszcz.
- Deszcz? - wybełkotał psychopata, a gdy Teodor skinął głową, pingwin wyleciał z bazy.
- No to... walczyliśmy... - rzekł Szeregowy, a Kornelia przewróciła oczami.
- Tego akurat mogłam się domyślić - odparła pingwinka.
Wyszli z laboratorium do głównego pomieszczenia. Naukowiec został w swoim małym świecie i zaczął rozmyślać... Może wymyśli jakiś nowy wynalazek...

piątek, 20 marca 2015

26. Powrót zemsty, zemsty Bulgota

- Nie jestem pewna czy jestem dostatecznie gotowa – jęczała Kolik.
- Ależ jesteś – zapewniał już zdenerwowany Skipper.
- Właściwie powinnam powiedzieć, że szef nie jest gotowy… – dodała Kornelia z przekąsem.
Skipper westchnął głęboko. Od trzydziestu minut Kornelia dręczy go jakimiś niedorzecznymi pytaniami i wytyka niesłuszność jej udziału w tej misji.
- Czy mogłabyś zamilknąć choć na chwilę? – zapytał zrezygnowany.
- W sumie to tak, ale moją głowę wypełnia za dużo danych, którymi muszę się z w wami podzielić, wiec wątpię, że przestanę… – potok słów wylewał się z dzioba Kolik. Szef westchnął i podczas dalszego monologu pingwinki zapytał naukowca.
- Kowalski, może jakieś opcje?
Wysoki pingwin, który aktualnie był niski – najniższy, zastanowił się chwilę i powiedział niezbyt logicznie.
- Można by dać jej coś do czytania lub też oglądania, albo najzwyczajniej w świecie zając ją rozmową. Kobiety tak mają…
Lider popatrzył na niego zdziwiony. Nic nie powiedział a za nimi dało się słyszeć charakterystyczny dźwięk jaki Rico wydaje gdy wyrzyguje jakiś sprzęt. Tyle, że tym razem nie był to drużynowy psychopata, ale Teodor. Z żołądka wydobył bombę, która potoczyła się w stronę  ulicy. Wybuchła, rozległ się dźwięk alarmu i czyjś głos:
- Moje auto!!
- …i ci ludzie zawsze krzyczą to samo… Jakby to zawsze tego samego właściciela… – ciągnęła dalej Kolik. – A tak z innej beczki, kto to właściwie ten cały Bulgot? Bo jakoś dokładniej mi nie wytłumaczyliście, tylko Rico próbował… ale mu nie wyszło za bardzo więc to się nie liczy…
Skipper już nie wytrzymał i krzyknął.
- Dość! Przestań! Cisza! Nie mów! – krzyczał szef.
Kornelia się popatrzyła na Skippera, unosząc brew jak to zwykle robi Kowalski… Co wyszło na jedno, bo aktualnie ona była owym wysokim pingwinem.
- Ale ja chciałam tylko zapytać… – znowu nie dane jej było dokończyć.
- Nie!! – krzyknął szef. – Kornelio, ja was szanuję i rozumiem, ale przestań przez chwilę paplać.
Pingwinka zrobiła minę zbitego pieska, ale żeby ‚nie tracić w jego oczach’ powiedziała tylko:
- Tak jest szefie – zamilknęła i przesunęła się na tył grupy.
Po krótkiej chwili marszu przez miasto, Kowalski zatrzymał się. Reszta oddziału uczyniła tak samo i popatrzyli na stratega. Ten patrząc to na mapę, na budynki, okręcił się wokół własnej osi. Jego dziób przybrał pokerowy wyraz i powiedział cicho.
- To tu…

Pingwiny cicho weszły do budynku wyznaczonego na spotkanie z ich nemezis. Było zacienione pomieszczenie, a meble przykryte białym materiałem wyglądały jak z horroru.
- Cicho… – szepnął Skipper. – Za cicho…
Powoli, przygotowani na niespodziewany atak, przesuwali się do przodu. Kornelia z ciemno-fioletowym kapeluszem na głowie, przesunęła się na koniec. Podeszła do skrzyni, bo miała wrażenie, że coś zauważyła i głęboko odetchnęła z ulgą gdy nic nie zobaczyła. Nagle BRZDĘK! i poczuła ruch powietrza za plecami.
- Co to!… – pisnęła, obracając się podskokiem w stronę dźwięku.
Komandosi siedzieli w klatce. A z ciemności wyłaniał się zarys sylwetki delfina na swoim segway’u. Szeregowy szturchnął lekko Skippera skrzydłem i wzrokiem wskazał na Kolik stojącą za skrzynią. Na twarzy lidera pojawił się cień uśmiechu, ale natychmiast spochmurniał gdy usłyszał…
- Piingwiiinkiiii – oraz wysoki śmiech swojego nemezis-ssaka.
- Bulgot – warknął szef, zaciskając płetwy na prętach.
- No no, Skipper, znowu was mam – zaśmiał się, ale przyjrzawszy się dokładniej swoim więźniom i dodał. – Poprawka mam wasza trójkę… Co to za jedna?
- Nie jedna tylko Skipper! – wrzasnął lider do ucha, nachylającemu się delfinowi.
Bulgot wyprostował się gwałtownie i zakrył dziurę uszną płetwą. Kiedy dotarł do niego cały komizm tej sytuacji zaczął się śmiać.
- A co ci się stało? Za dużo was było w oddziale i poświęciłeś się? – drwił Bulgot.
Skipper był już maksymalnie wkurzony i jedyne co go dzieliło do zabicia tego delfina to pręty klatki.
Kornelia próbując wspiąć się na jakąś szafę usłyszała wypowiedzi Bulgota i już prawie zawróciła. Stanęła niepewnie na górze mebla.
- A gdzie jest…? – zaczął delfin, gdy powstrzymał śmiech.
- Ej! Ni rybo ni ssaku! – usłyszał z góry i wyszczerzył rząd białych zębów.
- O wilku mowa… – szepnął i krzyknął. – Homary! Łapcie go!
Nim pingwinka zdążyła zareagować i zrozumieć o co chodziło z tymi homarami, leżała na podłodze, związana.
- I tyle z mojego bohaterstwa… – mruknęła.
- Niemądry Kowalski – zaczął delfin, podjeżdżając segway’em do leżącego pingwina. – Naprawdę myślałeś, że uda ci się mnie przechytrzyć? A przy okazji, siostra pozdrawia…
- Kto? – zapytała, siadając.
- Doris…
- Kto? A, tak przy mojej okazji, albo okazji Kowalskiego… Jestem Kolik.
- Co? – zapytał zdezorientowany Bylgot i spojrzał w stronę pingwinów. – To jednak jest was więcej?!
- Niby masz się za inteligentnego, a nie umiesz liczyć… – powiedział Kowalski.
- Co? Mam poziom inteligencji 120 – prychnął delfin. – A więc Kowalski jest Szeregowym… Co się z wami, kurcze dzisiaj dzieje?
- Długo by gadać.. – wybełkotał Rico.
- Lepiej mów czego chcesz Bulgot! – zawołał Teodor.
- Może lepiej wy się wytłumaczcie, bo to bardziej priorytet, czy coś… – rzekł delfin, a popatrzywszy na swoich wrogów uśmiechnął się. – A to ty Kowalski…
Na dziobie naukowca pojawił się grymas. DLACZEGO NA MNIE W PIERWSZEJ KOLEJNOŚCI ZWALAJĄ? – pomyślał.
- Nie zmieniaj tematu! – krzyknął Skipper.
- No dobra… – warknął Bulgot. – Widzicie, jesteśmy w najlepszym miejscu na inwazje…
Kolik, siedząca prawie za Bulgotem, właśnie zdjęła kapelusz i próbowała zamachnąć nim w stronę delfina. Strateg, który to widział uśmiechnął się, bo była to szansa na uwolnienie ich z pułapki. Bulgot to zauważył i zwrócił się do niego machając jakimś urządzeniem przed jego dziobem.
- Tak cię to bawi? A może chcesz to wypróbować? – był to paralizator.
Pingwin spojrzał jeszcze raz w stronę Kolik.
- Co…? – zaczął delfin.
Kornelia stała nie związana i rzuciła kapeluszem w stronę Bulgota. Nic się nie stało. Wszyscy patrzyli na nią zdziwieni.
- Myślałam, że mocniej rzucam – rzekła wzruszając ramionami, skoczyła kopnęła delfina, który spadł.
Podbiegła do segway’a.
- Musisz wcisnąć zielony! – zawołał Kowalski.
Kornelia wcisnęła odpowiedni przycisk w ostatniej chwili. Bulgot się podniósł i przewrócił pingwinkę ruchem płetwy. Komandosi zdążyli wyskoczyć z klatki i zaczęli walczyć z homarami, które rzuciły się do ataku.
- Myślałaś, że mnie tym pokonasz? – zapytał delfin podjeżdżając do Kolik. – Jak tak, to się mylisz! Może zakończymy tą walkę szybciej…
- Wątpię… – warknęła i uderzyła nadchodzącego homara. – Szefie, za tobą!
Skipper w ostatniej chwili się obrócił i oba stawonogi się zderzyły ze sobą.
- Rico miotacz ognia! – krzyknął, uderzając intruza, który wydał przy tym dźwięk pękającego pancerza.
Psychopata, jako że nie miał aktualnie swojego, pojemnego żołądka spojrzał na Daniela. Ten spróbował coś z siebie wyciągnąć, ale nie udało się. Rico podbiegł do niego i uderzył w brzuch. Przy drugiej próbie pojawił się miotacz. Kilka bliższych homarów się podpaliło, ale na ich miejsce pojawiło się kilka nowych.
Bulgot, prawie potrącając przy tym Teodora, podjechał do Korneli, która próbował dotrzeć do jakiegoś panelu. Delfin ją złapał. Pingwinka przez chwilę wierzgała nogami i skrzydłami, a potem ssak ścisnął ją mocniej.
- Dobra, mam waszą panienkę, więc może się poddacie? – zaproponował delfin.
- Zostaw mnie! – krzyczała Kolik.
Kowalski spróbował się dostać do Bulgota, ale homarów się pojawiało coraz więcej i blokowały przejście.
- Aaaał! – wrzasnął delfin, bo Kolik zaczęła go dziobać.
Chwycił paralizator i dotknął nim dziewczynę. Krzyknęła i przestała się ruszać. Kowalski podbiegł i kopnął delfina, który upadł na podłogę.
- Stój! – krzyknął i podniósł Kolik. – Chcesz, żebym zawołał swojego króliczka? – zapytał uśmiechając się złośliwie.
Naukowiec zrobił przerażoną minę i się odsunął. Bulgot zaśmiał się złowieszczo.
- To już wiem kiedy ją łapać…
Pod drugiej stronie pomieszczenia rozległ się wybuch, spowodowany przez Szeregowego.
Nagle delfin się przewrócił i cały ruch zamarł. Za Bulgotem stał Rico z rurką w dziobie.
- No co? – wybełkotał.
- Żołnierzu, macie u mnie duży plus! – pochwalił Skipper.
- W zasadzie – zaczął jeden z homarów. – Gdy szef nie wydaje rozkazów to nie mamy poco walczyć – wyjaśnił.
Komandosi spojrzeli na siebie.
- Tak, przełóżmy tą walkę na kiedy indziej – dodał drugi. – Zadzwoni czy coś tam , jak będzie chciał się jeszcze raz zemścić.
Homary zaczęły oddalać się ze swoim szefem.
- No to wracamy panowie… – podsumował Skipper i gdy wzięli Kolik, też udali się do wyjścia.

25. bez tytułu

Noc, około pierwszej godziny. Z laboratorium do dłuższego czasu wydobywało się zielone światło… Można by je wziąć za niegroźne, ale…
***
Godzina piąta czterdzieści osiem. Skipper jak zwykle wstał dwie minuty przed piątą pięćdziesiąt, jednakże tym razem nie leżał na swojej pryczy. Był w jakimś małym pokoju i spał na łóżku. TO BULGOT ZAATAKOWAŁ – pomyślał. Ale w takiej sytuacji na pewno zdążył by się obudzić. CHYBA, ŻE ZASTOSOWAŁ GRANATY NASENNE… Wstał i zastanowił się. Coś jakby poznawał to otoczenie. ALE GDZIE JA JESTEM? zastanawiał się. Rozglądał się i coś mu przysłoniło oczy. Sięgnął po leżące na szafce obok, lusterko. Patrzył i patrzył, a jego odbicie, wprawdzie jego, ale jakby nie. Zdecydowanie nie on. Wpadł do głównej bazy i krzyknął:
- Kowalski!!
Trójka komandosów natychmiast się obudziła i stanęli w rzędzie przed szefem. Na pierwszy rzut oka byli to: Rico, Szeregowy oraz… Skipper?
- Kolik? – zapytał niepewnie Rico, dziwnie niebełkotliwym głosem.
- Co?! To wasz przełożony, żołnierzu! Czemu on jeszcze leży? – zawołał lider, podchodząc do ściany.
- Szefie, ale ja… – zaczął , ale Teodor Skipper nie pozwolił mu dokończyć.
Szef podszedł do drugiej pryczy. Z pod koca wystawały pomarańczowe stopy oraz głowa, na którą była naciągnięta szlafmyca. Lider po raz drugi zawołał imię naukowca, ale w odpowiedzi usłyszał:
- Co? Jaki Kowalski… – teoretyczny Kowalski obrócił się na drugi bok, otworzył ledwo widoczne oczy i pisnął wysokim głosem, zakrywając się ponownie. – Dlaczego ja siebie widzę?
Skipper uderzył się skrzydłem w twarz.
- Sze-szefie, ja chyba wiem co zaszło… – zaczął niepewnie Szeregowy.
- Kowalski? – zapytał z nadzieją w głosie lider, a gdy tamten kiwnął głową huknął. – Wyjaśnijcie mi to!
- Nie jestem pewien, ale chyba coś się stało z moją maszyną… – nie skończył, bo wbiegł do laboratorium i się zaczął rozglądać. Nagle – Aaa! Ona pracowała całą noc!
Reszta komandosów pobiegła za młodszym naukowcem.
- Czyżby promieniowanie? – zapytał Rico głosem Teodora.
- *Promieniowanie? Jakie promieniowanie?* – zapytał strateg.
Kornelia wyglądająca jak Kowalski odsłoniła oczy i rozejrzawszy się po pomieszczeniu chciała się coś spytać od stojącego obok szefa, ale gdy go zobaczyła znowu pisnęła i upadła na kuper. Rico pomógł jej wstać.
- Dlaczego ja jestem od ciebie wyższa? – zapytała Kornelia, wstając.
- Ogólnie to zawsze byłaś, ale teraz to przez ten Zamieniacz Mózgów – odpowiedział pingwin.
- Teodor? – zapytała Kolik przyglądając się chłopakowi. Ten skinął głową, a pingwinka westchnęła. – To ja już nic nie ogarniam… – wyszła z pokoju i usiadła na kanapie podpierając skrzydłami brodę (?).
Rozległ się dźwięk wybuchu.
- Niee! Nie da się tego naprawić! – krzyczał panicznie naukowiec.
Wszyscy spojrzeli na niego z przerażeniem.
- Jak to się: nie da? – zapytał szef.
- Znaczy, ten no… tego nie da się naprawić, ale mogę zbudować nową – wyjaśnił.
Skipper westchnął i zamknął oczy.
- Dobra… To ty to buduj, a my sprawdzimy jakie szkody wyrządziła twoja zabawka – rzekł i komandosi wyszli z pomieszczenia, zabierając ze sobą przy okazji Kornelię.
Na zewnątrz wszystko wyglądało jak dawniej. Nie spodziewanie pojawiła się Marlenka. Wydra prawie padła na Skippera.
- Hej! Co u was? Mam twój aparat Kolik…
- Wybacz siostro, to nie czas na takie… coś – przerwał szef.
- Hę? – zdziwiła się wydra.
W tym momencie z bazy jak oparzony wyskoczył Kowalski, dzierżąc swój notes.
- Już wszystko wiem! – zawołał.
- Poważnie? bo ja nic, a nic – odparła Marlena.
- O cześć Marlenko – przywitał się strateg i kontynuował. – Otóż mój wynalazek, w nocy, nie wiem jakim cudem, się włączył i zrobił to… Czyli teraz ja to Szeregowy. On to Rico. Rico to szef. Szef to Kolik, a ona…
- To ja – przerwała pingwinka i naukowiec zrobił pochmurną minę, bo ktoś mu przerwał.
- Tak więc – kontynuował. – Nie jest aż tak źle. Chyba, że… – podszedł do wydry. – Czy to na pewno ty Marlenko? – dziewczyna spojrzała na niego jak na wariata, więc potraktował to jako stwierdzenie. – tak.. Najwidoczniej cząsteczki H2O zatrzymały promieniowanie maszyny – zadowolony zakończył wykład.
- H2O? – zapytał psychopata.
- To woda… – odpowiedziała pingwinka podchodząc do wejścia bazy.
Nagle, cała reszta coś usłyszała. Komandosi wskoczyli do bazy i ujrzeli włączony telewizor. Ekran był ciemny, było tylko słychać głos. Głos, który Skipper rozpozna wszędzie. Głos pewnego ssaka wodnego…
- Akurat teraz? – zapytał do urządzenia psychopata.

24. Fred

- To było dziwne… – zaczęła Kornelia, wchodząc do habitatu Marleny z aparatem w skrzydle.
- Co? – zapytała pogodnie, niczego nieświadoma wydra.
- Jakaś maszyna wybuchła i teraz może się nam pomieszać… nie wiem… Zamieniacz Mózgów? tak, tak to się nazywa… – odparła pingwinka siadając na krzesełku.
- Słucham?! – zawołała zdenerwowana Marlenka.
- No właśnie ja też nie rozumiem… – rzekła Kornelia wzruszając ramionami. – A czy wiesz, że w warunkach naturalnych pingwiny żyją na Antarktydzie?
- Aha… A skąd to wiesz? – zapytała wydra stawiając herbatę na stoliku.
- Przeczytałam. W końcu, jeśli jestem teraz pingwinem to muszę coś wiedzieć w tej dziedzinie – wyjaśniła Kolik.
- Masz rację – odparła nadal lekko zdenerwowana. – To może już pójdziemy fotografować te twoje cuda przyrody.
Koleżanki dokończyły herbatę i poszły w stronę parku. Robiły sobie zdjęcia, biegały, śmiały się. Po pewnym czasie doszły do domu Freda.
- Cześć Fred! – przywitała się Marlenka. – Znasz już Kolik?
Fred obrócił głowę w stronę wydry i pingwinki.
- Witaj Marlenko – przywitał się, popatrzył przez chwilę, przechylił głowę i zapytał. – Nie. A kto to jest Kolik?
- No właśnie chciałam ci ją przedstawić – wyjaśniła wydra. – Kolik Fred. Fred Kolik – przedstawiła gestykulując.
- O cześć – oddpowiedział cicho.
- Czyżby twoja babcia znowu była chora? – zapytała Marlena obserwując zachowanie wiewiórki.
- Co? Nie. Tym razem tylko śpi – odparł.
Kornelia spojrzała na wydre. Ta uśmiechnęła się i wzrószyła ramionami.
- Chciałbyś z nami skoczyć na lody? – zapytała ponownie wydra.
- Nie jestem zbyt dobry w skakaniu – odparł bez namysłu.
- Ale nam chodziło o pójście – odezwała się po raz pierwszy Kolik.
Fred pomyślał chwilkę, ugryzł żołędzia, który wyglądał jak orzeszek i rzekł.
- Nie. Nie mają tam lodów o smaku co ja lubię i muszę zacząć szukać orzechy.
Kornelia wyglądała na zdezorientowaną i przypomniała sobie w myślach jaki dzisiaj jest dzień. 2 lipca. Szybko ten czas leci – pomyślała.
- Szkoda może następnym razem – podsumowała wydra. – Do zobaczenia.
Fred tylko machnął ręką i znikną w głębi dziupli. Koleżanki odeszły w stronę ‚lodziarni’.
- Czy on tak zawsze? – zapytała pingwinka.
- Tak. Zawsze bierze wszystko na serio – odparła Marlena.
- Taki nieogarnięty typ – podsumowała Kolik.
Kolik z Marlenką szybko przechwyciły dla siebie po gałce tenczowych lodów. Pingwince spadł kawałeg loda, a gdy niechcący na niego stanęła, odskoczyła jak oparzona.
- Ale ziimnee! – zawołała, prawie się przewracając.
Wydra wybuchła śmiechem.
- To co ty ztobisz w zimę? – zapytała przez łzy.
- W zimę? – zapytała Kornelia liżąc zamarznięty syrop.
- No wiesz… – zaczęła Marlena i wyliczała na palcach. – Śnieg, lód, mróz…
Pingwinka jej przerwała machnięciem skrzydła.
- Miem co to zima. Tylko tak mówiłam… Nigdy nie widziałam śniegu…
- Nie? – zdziwiła się wydra. – Teraz jest lato, ale niedługo się skończy… – wyjaśniła. – Myślałam, że mieszkałaś gdzieś, gdzie jest śnieg.
Kornelia przez chwilę się zastanowiła sięgając pamięcią w swoje dzieciństwo. To było tak dawno… – myślała. – Człowiek może się odzwyczajić.
Była tak spokojna, że jak tylko pomyślała o sobie przez tą metaforę, wybuchła niekontrolowanym śmiechem. I straciła resztę swojego loda. Marlena popatrzyła na nią jak na wariatkę.
- Yyy… are you ok? – zapytała wydra.
Kornelia pozbierawszy się po tym napadzie wyjaśniła:
- Tak, ja tylko… hihihi.. już… – wzięła głęboki wdech. – Ja, no tak, byłam w Polsce. Tam jest śnieg, ale ja byłam wtedy bardzo mała i wszyscy mi mówili, że to niebezpieczne.
- Może i tak. Dla lemura, ale jesteś teraz pingwinem. Ptakiem śnieżnym – przypomniała Marlena.
Wydra i pingwinka wracały w stronę zoo, przy okazji rozmawiając, o tym że Kolik nie wyobraża sobie siebie na Antarktyce, na co druga odpowiadała śmiechem. Że Marlenka chce aby do zoo przywieźli jakąć dziewczynę, najlepiej wydrę. Oraz, że obie by zjadły ciasto z malinami.
Pożegnały się jakby nie miały zobaczyć się dopiero za rok.
U pingwinów, wyszło, że Kolik spóźniła się na kolację. Z powodu Rico, Korneli zostały dwie małe rybki. Jadła sama, prawie, bo obok stał Daniel i opowiadał o ostatnim odcinku „słodko-rożców”. Ponieważ nie chciała robić mu przykrości, udawała że słucha, co jakiś czas kiwając głową. Po kolacji wszyscy, a raczej cała reszta, bo Rico już to zrobił, udali się na spoczynek. Sen pełen ‚spokoju’, ciszy i zielonego promieniowania pochodzącego z laboratorium.

23. W stronę kłopotów

Ranek…
- Dzień dobry… – przywitała się Kornelia wchodząc do bazy.
- Witaj! Śniadanie już czeka – przywitał Skipper.
Pingwinka chwiejnym krokiem podeszła do stołu. Usiadła i omiotła wzrokiem pomieszczenie.
- Czy już pamiętasz? – zapytał skrzekliwie Rico.
- Co? A! Tak… – odpowiedziała.
- To dobrze – odparł.
- A co właściwie się stało? – zapytała Kolik. – Bo za bardzo nie pamiętam…
- Eee… – zaczął psychopata.
- To jest… – przerwał Kowalski, ale przerwał mu szef.
- Ściśle tajne łamane przez nieważne!
Kornelia podniosła kanapkę z rybą i przybliżyła ją w stronę dzioba, kiedy Skipper przesunął w jej stronę Szeregowego i zawołał.
- Pogadaj z młodym, może ci coś powie.
Przestraszona dziewczyna upuściła kanapkę, z czego jej zawartość wylądowała na dziobie Teodora.
- Taa… Fajnie – mruknęła podnosząc jedzenie. – To co szef ma dziś w planach?
- Dziś zrobimy kolejny wyjątek, ale w następnym tygodniu będzie tydzień szkolenia żołnierzy. – rzekł lider i komandosi zamarli.
- Aaaha… A co to takiego? – pytała dalej pingwinka.
- Nie chcesz wiedzieć… – powiedział cicho Szerciu.
Kowalski cicho powiedział do psychopaty.
- Trzeba będzie schować kalendarze…
W odpowiedzi pingwin pokiwał głową.
- Dobra… – zaczęła szeregowa. – W związku z tym, że nic już raczej się nie dowiem o tym całym tygodniu i tym co zaszło wczoraj przeze mnie… Oświadczam iż wybieram się do Marleny.
Wyszła…
- Wie szef, ostatnio myślałem nad ulepszeniem mojego zmieniacza mózgów – zaczął Kowalski.
- Nad jakim, konkretnie? – zapytał lider.
- Na przykład, aby nie trzeba było używać cedzaków jako łącza, tylko od razu… Ti. To. Tu. – zademonstrował w swoim notatniku.
- Ciekawa koncepcja… – pochwalił szef. – Macie pozwolenie na wybuch – rzekł i upił łyk kawy.
Prawie w tym samym momencie weszła Kolik.
- Ja tylko po aparat przyszłam… – zaczęła, ale przerwał jej…
Spodziewany przez Skippera, wybuch. Tak zwane KA-BOOM! Momentalnie cały pokój wypełnił się szarym, duszącym, drażniącym oczy dymem. Siła uderzenia przemieściła wszystkie pingwiny na drugą stronę bazy. Wszyscy zaczęli kaszleć. Gdy dym opadł znaczna część bazy i Kowalski, była pokryta ciemną warstwą węgla i innych substancji… Drzwi laboratorium, pod wpływem wybuchu wypadły z zawiasów i zwisały lekko się trzymając.
- Co tym razem? – zapytał przytomnie Skipper.
- Coś chyba… – kaszlnął kilka razy. – Chyba znowu podzieliłem przez zero.
- Dobra, to może od teraz będę się ciebie pytał: Czy znowu podzieliłeś przez zero?! – zawołał lider.
- Dobra myśl… – dodał Rico.
- A czy to w ogóle jest możliwe? – zapytała Kornelia.
- Teoretycznie nie – odparł naukowiec.
- Ale pan K. jak i Rico nie przejmują się teorią, jak widać – wtrącił Skipper.
- Spokojnie, już wszystko dobrze… – uspokajał strateg, a szef znowu mu przerwał.
- Tak, zawsze tak mówicie. A potem co? Co się jeszcze może stać?
- Może wybuchnąć jeszcze raz lub wszyscy w okolicy trzech mil zamienią się podświadomością – odparł.
- Ja nie chcę się z nikim zamieniać – żalił się Teodor.
- Ale to w najgorszym wypadku! – dodał Kowalski.
- To po co nas straszysz? – zawołała pingwinka.
- Jakby co, w raporcie napiszemy, że to Kowalski – oznajmił Skipper.
Kornelia się lekko uśmiechnęła i powiedziała.
- No bo to jego wina…
- Ta jasne… na was można polegać… – odparł ponuro naukowiec i wrócił do swojego małego świata.
Zamknął drzwi, ale one się z powrotem otworzyły z powodu zepsutego zamka. Kolik pomyślała, że jeśli zaraz nie wyjdzie to zrobi coś co będzie żałować, więc chwyciła aparat i rzekła.
- To ja już sobie pójdę… – wyszła…

czwartek, 12 marca 2015

22. Powrót do normalności

- I jak tam? - zapytał Skipper gdy dwa pingwiny pojawiły się w bazie.
- Mam takie przeczucie, że... - zaczął wolno Kowalski.
- Że co? - przerwał lider.
- ...że sobie niedługo przypomni... - odparł naukowiec i poszedł napić się lemoniady, którą niedawno przygotował Szeregowy.
- O woda z cytryną! - zawołała Kornelia widząc napój.
Teodor nalał jej do szklanki lemoniadę.
- Właściwie jest to bardziej sama woda, bo Julian nie chciał dać więcej niż dwie cytryny - wyjaśnił fan słodko-rożców.
- Łee... ale słodkie... - powiedziała pingwinka po dwóch łykach. - Ile dam jest tego C12H24O12? - zapytała.
Kowalski patrzył się na nią zdziwionym wzrokiem, a Szeregowy jak zwykle nic nie rozumiał.
- Co? - zapytał po chwili pingwinek.
- Nasz niedoedukowany Szeregowy - zaczął jak zwykle naukowiec. - To cukier.
- Aaaa... - zrozumiał Teodor. - No e... Tam są trzy łyżki.. lub cztery... - dodał spoglądając w stronę Rico.
- Nawet jedna to będzie za dużo... - dodała Kolik. - Gdzie jest ten Julian? - zapytała. - Trzeba go poprosić o więcej cytryn.
- Może już nie - odparł Teodor. - I tak się już kończy.
- No dobra, ale następnym razem musi być minimum cztery owoce - powiedziała pingwinka.
- Dobra, wy to załatwicie - powiedział Skipper do Kornelii.
- Ok - odparła wzruszając ramionami.
Kowalski wszedł do swojego laboratorium, zostawiając cała resztę swoich towarzyszy. Szeregowy włączył telewizor i od razu pojawiły się tęcze, motylki, serduszka, cukierki i kucyki. Rico niepostrzeżenie gdzieś wyszedł. Skipper spróbował czytać gazetę, a Kolik poszła do swojego pokoju. Po jakimś czasie. Po bajce Teodora...
- Szeregowy przestańcie wydawać te dźwięki - powiedział Skipper.
- Kiedy, szefie, ja nic nie robię - bronił się młody.
- To jak nie wy, to kto? - pytał szef niezbyt przekonany.
- To chyba stamtąd - odparł Teodor wskazując skrzydłem w stronę tunelu.
Oboje spojrzeli w stronę rzeczonego tunelu. Było tam ciemno, nie licząc małych diod zamontowanych przez Kowalskiego. Kilka metrów dalej ktoś stał.
- Szeregowy, czy wy też to widzicie? - zapytał lider.
- Tak... To chyba jest Kolik -odparł pingwinek.
Skipper spojrzał na niego niedowierzająco. Szeregowy podszedł do drzwi od pokoju Kornelii i zapukał.
- Kolik, jesteś tam? - zapytał.
Odpowiedziała mu tylko cisza. Otworzył drzwi. Pusto. Teodor spojrzał na szefa.
- A nie mówiłem?
- Ehh... dobra... - poddał się Skipper. - Ale poco ona tam poszła?
- Nie wiem, ale jest tu bardzo ciemno... - odparł Szeregowy. - Bardzo...
W związku z tym, że Kolik nic nie pamiętała, komandosi poszli jej szukać. Szeregowy był bardzo przerażony tym korytarzem. Ciemności nie było tylko w miejscach, gdzie znajdywały się diody, które mrugały. Jasno, Ciemno. Jasno, ciemno. To jeszcze bardziej przerażało młodego komandosa. Skipper szedł, nie zważając na niedogodność w oświetleniu. Chociaż jakby teraz zgasły, nie byłoby widać nic. Teodor nagle się zatrzymał. Krzyknął i schował się za przełożonego. Ten już miał go upomnieć, ale w mroku ujrzał odblask światła. Potem zarys czyjejś sylwetki. Po chwili zobaczyli Kornelię. Szeregowy o mało nie zemdlał.
- Nie warto iść w tamtą stronę... - zaczęła sennie pingwinka. - Nic tam nie ma...
Skipper spojrzał porozumiewawczo na Szercia. Wszyscy zwrócili się w stronę, z której przyszli. Nagle Kornelia stanęła.
- Co ja tu robię? - zapytała.
- Poszłaś na spacer - odparł wesoło Teodor.
- Miałaś mały problem z pamięcią - wyjaśnił Skipper.
Kornelia zaśmiała się nerwowo.
- Szef niech nie żartuje - powiedziała. - Ja się naprawdę pytam.
- To prawda - zawołał fan słodko-rożców.
- Aa... co konkretnie? - zapytała Kornelia.
- Ja się tam nie znam... - odparł szef.
- Kowalski wie - dodał Szeregowy.
Kolik wzięła głęboki wdech. Poszli dalej... w stronę normalności...

21. Amnezja i pomoc innych

Kowalski właśnie kończył montować zawartość paczki przy telewizorze.
- Jeszcze tylko połączyć ten kabel z... - z telewizora poleciały iskry i obłok dymu. Odkaszlnął. - No tak... nie ta wtyczka... Już!
Coś buczało i nagle pojawił się obraz. Białe tło i czarne litery oznajmujące sygnał oczekiwania. Na ekranie pojawił się pingwin. Wyglądał na wysoko ustawionego, a jednocześnie dbającego o swą urodę. Szeregowy przez chwile przyglądał się osobnikowi i zawołał.
- To generał Cen 4996!
- Wspaniała spostrzegawczość młodzieńcze! - zawołał głębokim głosem. - Oddział Bez Nazwy jak mniemam... Szef Skipper - zwrócił się do prawie najniższego pingwina. - Widzę, że powiększyłeś swoją małą armię - na jego dziobie pojawił się cień uśmiechu. - Kim jest ta dama?
Skipper nie lubił generała Cena głównie przez to, że razem się szkolili i Cen wygrał tylko dlatego, że był wyższy. To go dołowało. Jednakże za nic by nie zmienił swojego stanowiska. Za nic, nie po tym co przeszedł ze swymi podwładnymi. Byli dla niego jak rodzina... Jedyna rodzina...
- To jest Kornelia Ane... O. - odparł lider.  - I owszem jest nowa.
Kolik stała, nie bardzo sobie zdając sprawę z tego co się dzieje. Podeszła i stanęła więc miedzy Danielem, a Kowalskim i starała się przysłuchiwać rozmowie, ale marnie jej to wychodziło, bo się wciąż rozglądała. Nie, patrzyła w jedno miejsce... a może raczej to nie było miejsce...
- Nowa, ale bardzo zdolna - dodał Szeregowy. - Choć teraz tego nie widać...
Generał Cen wyglądał na zmieszanego.
- A no tak, zapomniałem wam powiedzieć... Jeśli ona ma teraz coś na kształt amnezji, to przez tą paczkę... - Kowalski uderzył się skrzydłem w twarz. - Chcieliśmy mieć pewność, że żaden wróg jej normalnie nie przechwyci, a jak tak to... - nie dokończył, bo przerwał mu Skipper.
- I ty zostałeś generałem?! - krzyknął. - Przecież, takie coś to się od razu mówi! Przywódca powinien mieć idealną pamięć, a jak nie to mieć kalendarz! - znikąd wyjął mały notes i wskazał go skrzydłem. - Na przykład o taki.
Pingwin w TV poczuł się speszony i dodał.
- Tak... To przechodzi po, od sześciu do dwunastu godzin...
Skipper nic już nie mówił. Rico oglądał tą cała scenę w naturalny dla siebie sposób. Szeregowy postanowił się już nie odzywać. Kornelia, na chwilę spojrzała na kłócących się z obojętnym wyrazem twarzy i dalej patrzyła w to samo miejsce. Kowalski chcąc, aby generał go zobaczył lepiej i odsunąć się od przyklejonej od jakiegoś czasu pingwinki, odkaszlnął i powiedział jak najbardziej zniżając głos.
- Tak, a poco generał chciał się z nami skontaktować?
- Dobrze, Za nie cały miesiąc przyjedzie do was jedna z naszych ludzi z ABFS - odpowiedział.
- ABFS? - wybełkotał Rico.
- Agencja bez fajnego skrótu - westchnął obraz. - Zawsze się o to pytają... Dobrze więc. To tyle. Agentka przyjedzie nieoficjalnie - dodał. - Do zobaczenia.
Rozłączył się.
- Jakby brakowało nam jeszcze jakiegoś agenta... - powiedział Skipper.
- Szefieee? - zapytała Kolik podchodząc do lidera.
- Tak?
- Mogę wyjść na zewnątrz? - zapytała jak małe dziecko. Ale ona w tym stanie uważała, że tak trzeba.
- Tak - powiedział i wskazał skrzydłem drzwi. - Kowalski?
Naukowiec spojrzał w jego stronę i zrozumiał, że ma iść za tą pozbawioną pamięci dziewczyną. Zły, poczłapał w stronę wyjścia.
Kornelia szła spokojnie, bardzo wolnym spacerkiem. Pingwin od razu ją dogonił, chociaż teoretycznie szedł wolniej.
- O! Witaj - przywitała się pingwinka.
- Przecież się przed chwilą widzieliśmy... - powiedział naukowiec. - Dlaczego zwolniłaś?
Pingwinka wzruszyła ramionami i spojrzała na niego. Naukowiec szedł dalej przed siebie, a ona ciągle się patrzyła. Kowalski tylko przewrócił oczami. Doszli do Marlenki, a właściwie przechodzili obok jej wybiegu. Wydra zauważyła ich i zawołała.
- Cześć Kolik i Kowalski! Co robicie?
Pingwinka, przelotnie spojrzała na wydrę.
- Ma chwilową amnezję - wytłumaczył.
- Spoko - odparła Marlena. - To niech da mi znać jak już będzie po wszystkim.
I zniknęła. Za murem. Kilka kroków dalej, Kolik zatrzymała się i usiadła.
- Wiesz mam wrażenie, że wszystko robię źle... - powiedziała za smutkiem.
- No nie pamiętasz tego i owego, ale nie jest tak źle - odparł.
- Czy ja kogoś zostawiłam? - zapytała niespodziewanie.
Kowalski przez chwilę stał w bezruchu, zastanawiając się co odpowiedzieć.
- Nie... a przynajmniej w pewnym sensie... - pingwinka spojrzała na niego pytająco. - Nie długo sobie przypomnisz - powiedział i wyciągnął do niej skrzydło. - Chodź, wracajmy.
Skorzystała z pomocy. Wstała i poszli w stronę 'domu'.

piątek, 6 marca 2015

20. tajemnicza przesyłka

Po pewnym czasie szeregowy Teodor wyszedł na zewnątrz, ażeby poszukać Kornelii. Gdy ją ujrzał wydał z siebie tylko:
- Aaaaa!
***
- I jak? - zapytał Skipper.
- Chyba już lepiej - odparł Kowalski zniżając głos.
Kolik leżała na najniższej pryczy a nad nią stali szef i strateg. Obok, pod wypchaną rybą Szeregowego stała paczka, której przyglądał się Rico. Teodor siedział na kanapie i przytulał królewnę Dziękuje Bardzo. Chwilę później pingwinka nieznacznie się poruszyła.
- Wszystko dobrze? - zapytał naukowiec.
Odpowiedział mu stłumiony chichot. Skipper i Kowalski spojrzeli na siebie.
- Dlaczego tak śmiesznie mówisz? - zapytała dziewczyna.
Kowalski zorientował się, że nadal ma zniekształcony głos, więc za niego powiedział szef.
- Kornelio, przecież to wszystko stało się za twoją sprawą.
Pingwinka przez chwilę patrzyła się z nieodgadniętym wyrazem twarzy na Skippera, aż powiedziała.
- Jaka Kornelia? Kim wy jesteście?
Skipper pobladł, a raczej pobladłby gdyby nie i tak białe pierze na twarzy.
- Co? Kowalski... analiza... - powiedział lekko przestraszony.
Po dziesięciu sekundach przemyśleń, naukowiec orzekł:
- Kornelia ma amnezję lub... chce nas nabrać - potem dodał ciszej. - albo nie nas tylko mnie.
Pingwinka niezgrabnie ześlizgnęła się z pryczy i rozejrzała się wokoło.
- Gdzie ja jestem? - zapytała podchodząc do Teodora. - Jak się nazywasz?
Szeregowy wyglądał na zdezorientowanego.
- Jestem... Teodor... - odparł, a dziewczyna złapała go za skrzydło i potrząsnęła nim.
- Miło mi! - zawołała.
Skipper, ze wzrokiem proszącym o opcje, spojrzał na Kowalskiego.
- Można mieć nadzieję, że po wspomnieniu różnych sytuacji Kolik przypomni sobie o wszystkim - powiedział pingwin i podszedł do dziewczyny. - Chodź Kornelio, spróbujemy tobie co nieco przypomnieć.
Złapał ją za skrzydło i mimo opierania, zaprowadził ją do laboratorium. Gestykulując przy okazji, żeby Szeregowy poszedł z nimi.
- Co to? - zapytała Kolik wlepiając wzrok w kolorowe probówki.
- To są takie płyny, które służą do... czegoś tam - wyjaśnił pingwinek, a dziewczyna posłała mu uśmiech.
Kowalski ustawił krzesło tyłem do ściany i powiedział, żeby Kolik na nim usiadła.
- No to może... jak się nazywasz? - zaczął naukowiec.
- Podobno jestem Kornelią i jestem pingwinem - powiedziała przechylając głowę.
- Co robiłaś ostatnio?
- Byłam w tamtym pokoju... - odparła.
- A wcześniej? - pytał dalej naukowiec.
- Eee... nie pamiętam... - odparła.
- I nikogo z nas nie pamiętasz? - zapytał, a Kolik potrząsnęła głową.
Kowalski zaczął coś notować. Teodor zapatrzył się w jakieś diody, stworzone przez Kowalskiego, a Kornelia wstała i podeszłą do wysokiego pingwina. Zaczęła się przyglądać jego pracy i jemu.
- Tak... Masz częściowy zanik pamięci - powiedział i spojrzał w jej stronę. - Tak?
Pingwinka lekko się uśmiechnęła i pokręciła przecząco głową. Skipper wszedł do środka z hukiem otwierając drzwi. Szeregowy natychmiast oderwał wzrok od diod.
- Kowalski - zaczął szef. - Mamy dobre wieści! W kartonie nie było bomby, ani nic, tylko jakieś sprzęty do telewizora.
Kowalski odsunął się od Kolik, kiwnięciem głowy przyjął informację szefa i wyszedł z nim z laboratorium. Teodor z Kolik jeszcze chwilę zostali w środku.
- Fajny jest - oznajmiła po chwili pingwinka.
Szeregowy popatrzył na nią zdziwiony.
- Kto?
Nie usłyszał odpowiedzi, bo dziewczyna opuściła pokój...

19. Truskawki

- Co robisz?! - zawołał wesoło Kolik na progu laboratorium.
Przestraszony Kowalski aż podskoczył, łapiąc kurczowo to co akurat trzymał w skrzydłach. Z przyśpieszonym oddechem, spojrzał z przerażeniem na gościa.
- Matko! - zawołał, a Kornelia wybuchła śmiechem.
- Nie spodziewałam się, że przypominam czyjaś matkę... - powiedziała, ocierając łzę. Gdy skończyła dostała kolejnego napadu śmiechu.
- Czy ty kiedyś przestaniesz mnie straszyć? - zapytał, patrząc w ścianę przed nim.
- Nie. Ten widok gdy podskakujesz jest nie zastąpiony - powiedziała dalej chichocząc.
Chwilę później do środka wszedł Szeregowy. Wyglądał na zdziwionego. Zaczął się przypatrywać Kolik. Po krótkiej chwili myślenia powiedział.
- Chyba zmieniłaś swój image.
Pingwinka po raz kolejny wybuchła śmiechem.
- To ona ciągle się tak śmieje? - zapytał Teodor naukowca wskazując skrzydłem na śmiejącą się Kolik.
- Tak - odparł sucho Kowalski.
- Skąd wiedziałeś? - zapytała już normalnie pingwinka.
- Coś masz... - nie dokończył i zaczął skrzydłami wykonywać ruch układania włosów.
- Truskawkowy blond - poinformowała dziewczyna.
Jej włosy miały odcień blondu, przypominający truskawki z jogurtem pomarańczowym. On dołu czerwień była bardziej intensywna.
- Faktycznie coś masz z fryzują... - powiedział Kowalski nie odrywając wzroku od czegoś czego tworzenie zaczął kontynuować. - Kto jest takim dobrym fryzjerem?
- Marlena - odparła Kolik. - i ja.
Szeregowy postał jeszcze chwile w zamyśleniu aż na jego dziobie pojawiło się przerażenie - zapomniał o swoim serialu, i wybiegł z laboratorium. Kornelia niby ode niechcenia podeszła do stołu przy którym pracował naukowiec. Spojrzała na te wszystkie probówki z różnokolorowymi zawartościami.
- A co jest w tej? - zapytała dotykając jedną z probówek zamkniętą korkiem.
- Nie dotykaj to kwas cyjanowy! Toksyczny - ostrzegł strateg.
- To po co ci takie trucizny? - zapytała z wyrzutem pingwinka.
- Nigdy nie wiem co może się przydać - odparł wzruszając ramionami. - Poza tym to jest bardzo mała ilość. Gdy się przyda to można go użyć, a jak nie to nie stanowi większego niebezpieczeństwa.
- Spoko... - odparła. Następnie zapytała. - A co robisz?
- To jest... jeszcze nie wiem, ale ma zmieniać głos jak po nawdychaniu się helu - oznajmił.
- Uuu... O! a mogę wymyślić nazwę? - zapytała.
- Eee... W zasadzie to owszem - odparł.
Kornelia zaczęła chodzić po pomieszczeniu i myśląc o nazwie.
- Helvoice... Helosay... dziwne te moje nazwy... - denerwowała się. - A może... helotonoszyzer? - zapytała.
- Czemu nie? Sam pewnie wymyślił bym coś koło tego - rzekł naukowiec. - A więc... Helotonoszyzer za chwilę będzie gotowy.
Chwilę później...
- Skończone! - zawołał Kowalski i pokazał Kolik swój wynalazek.
- Mogę? - zapytała Kornelia wyciągając skrzydła w stronę pingwina.
Kowalski niepewnie podał Kolik maszynę.
- Tylko... nie naciskaj tego...
Nie dokończył bo dostał promieniem z maszyny. Kornelia zatrzymała się gwałtownie i odłożywszy sprzęt podeszła do trafionego promieniem chłopaka.
- Ni-nic ci się nie stało? - zapytała, pomagając mu wstać.
Powstawszy, Kowalski lekko zachwiał się i przy pomocy pingwinki usiadł na krześle.
- Chyba nie... I chyba też nie działa...
[Po raz kolejny tego dnia] Kornelia zaczęła się śmiać. Kowalski popatrzył na nią pytająco.
- Czy coś się stało? - zapytał zdenerwowany, a Kolik nie wytrzymała i wybiegła z laboratorium, padając na kanapę.
Wszyscy - Rico, Skipper i Teodor, popatrzyli zdziwieni na chichoczącą pingwinkę.  Gdy tylko wszedł Kowalski spojrzeli na niego, w oczekiwaniu na odpowiedź.
- Kowalski, analiza - powiedział szef.
- Właściwie to nie wiem... - odparł.
- Kowalski... - zaczął lider. - Macie coś z głosem... - powiedział ledwo powstrzymując śmiech.
- A więc działa! - zawołał i wszyscy zaczęli się śmiać.  - Rozumiem, że po tym promieniu mój głos jest teraz wyższy, a ja sam tego nie słyszę - zanalizował.
- Prze-przepraszam, sze-szefie, ale wyjdę na zewnątrz - powiedział przez śmiech Kornelia, wstając.
- Zezwalam - odparł Skipper.
Oburzony naukowiec wszedł z powrotem do laboratorium.
***
Już letnie powietrze miło otuliło pingwinke. Wzięła głęboki wdech. Po chwili zauważyła cień, padający na jej głowę. Spojrzała do góry i zobaczyła sześcian, spadającym jej stronę. Wydała z siebie tylko ciche:
- Ał...
Jeszcze dwie sekundy przed upadkiem. Potem straciła przytomność, a wokół rozniósł się dźwięk wypuszczonego gazu.

18. Wspomnienia wracają do tych, którzy je znajdują...

- Cóż to za piękny poranek, pa… oddziale – powiedział Skipper po wyjściu na wysepkę. – Noc cicha, bez jazgotów lemurów…
- Tak – przytaknął Teodor. – Ale dla mnie za krótka… - ziewnął.
- Osoby w twoim wieku powinny spać o wiele dłużej – wtrąciła Kornelia.
Kowalski odchrząknął.
- Pewnie by spał, gdyby nie kanapa.
- Masz coś do kanapy? – zapytała.
Naukowiec uniósł brew, nim zdążył coś powiedzieć zjawił się…
- Ekhem! – zaczął Julian. – Rozumiem, że to wasssa sssprawa?
- O co nas… - zaczął głośno Kowalski, a potem dodał ciszej. – …pewnie bez podstaw… - i znów głośno. - … oskarżasz? – zapytał Kowalski.
- O co? – zapytał. – Może o to, że ktoś mnie zabiera mego bum bum bum boxa?
- Twierdzisz, że mogliśmy coś wam zabrać nie ruszając się z miejsca? – zapytał Szeregowy.
- Co? Nie! To ta wariatka A-lisss – odparł król. – Ale to pewnie przez wasss nieloty!
- Aha… - mruknęła Kornelia patrząc w stronę oddziału.
- No i teraz nie mam w posiadaniu mojego bum bum bum boxa. Sss… - żalił się lemur.
- A dlaczego do każdego zdania dodajesz ‘sss’? – zapytał fan jednorożców.
- Bo sss moje HOBBY sss – odparł król literując słowo hobby.
Skipper miał już dość niepoprawnego wysławiania się Juliana (i nie tylko).
- Czego ty w ogóle od nas chcesz? – zapytał po chwili bezsensownej paplaniny Ogoniastego.
- No ja bym chciał mój 3bum boxik – odpowiedział. – Bo bez tańca to jak król bez korony…
- A może wymyśl sobie jakieś inne zajęcie na ten dzień? – zaproponował Teodor.
"Ale ten Szeregowy jest pomocny…" Pomyślał lider i przewrócił oczami "ten szaleniec pewnie znowu coś wymyśli…"
- O możem dokończem me przebranie Draculi! – zawołał samozwaniec i zawołał swojego sługę. – Mauricee! Przynieś mnie mom królewskom charakteryzacje!
Prawa ręka przyniósł małe pudełko. Julian otworzył je i wyjął z niego żelkowe zęby. "No nie jeszcze będzie pluł żelkami!" - Pomyślał szef. Lemur wsadził ‘charakteryzację’ do ust.
- Hahahaha – zaśmiał się „złowrogo”.
Wszystkie lemury opuściły wybieg.
- Dobra  t e r a z  rozpoczynamy normalny dzień – powiedział po chwili Skipper. – Kowalski: tworzycie coś co wybuchnie. Rico…
- Popcorn! - przerwał psychopata i wbiegł do bazy.- Zezwalam - odpowiedziałem. - Szeregowy... - nie dokończył. Oczywistością było, że będzie oglądał tą kreskówkę. - ...to co zwykle... Kornelia...
- Mogłabym pójść do Marlenki? - zapytała dziewczyna.
- Jasne, czemu nie - odparł i już jej nie było.
Weszli do bazy. Zbliżała się 8.00 i Teodor włączył swój serial, automatycznie zapominając o całym świecie.
***
- Cześć Marlenko, przyjaciółko ma!
Wydra aż podskoczyła, usłyszawszy niecodzienny sposób witania się pingwinki.
- Hmm... Cześć... Czy coś się stało? - zapytała Marlena, widząc szczęście w oczach przyjaciółki. - Zachowujesz się dzisiaj dość... niecodziennie...
Kornelia wesoło weszła w głąb mieszkania wydry. Ciągnęła za sobą ciemno-fioletową walizkę.
- Oczywiście, że coś się stało! - zawołała. - Znalazłam swoją walizkę i... nigdy nie zgadniesz co w niej znalazłam!
Marlenka zastanowiła się przez chwilę.
- Nie mam zielonego pojęcia. Mów - nalegała zniecierpliwiona.
- Moja siostra wsadziła list zanim jeszcze wyjechałam! - zawołała.
Wydra z nierozumiejącym wyrazem twarzy spoglądała na pingwinkę.
- Ty masz siostrę? - zapytała bez sensu.
- E.. no tak... nawet dwie... - odparła, po czym zmieniła temat. - No i Nasta napisała, że jak będą mogły to przyjedzie! - pingwinka wręcz skakała z radości.
- A czemu sama? - zapytała Marlena, już rozumiejąca całe zajście.
Nieoczekiwanie w oczach Kolik pojawiły się łzy i zaczęły spływać po opierzonych policzkach.
- Nie mogą... wszyscy nie mogą...
- Przepraszam cię, że się spytałam - powiedziała wydra przytulając Kornelię.
- To nic... - uśmiechnęła się słabo. - Ja tylko... Nie mogę przestać myśleć o tacie... - powiedziała ocierając łzy. - Około rok temu gdy nas przewozili... Tata miał już słabe serce... nie wytrzymał... i... - pingwinka nie zdołała już nic powiedzieć.
Marlena siedziała i pocieszała przyjaciółkę. Po jakiś 30 minutach, Kornelia wypełniona miłym wspomnieniem, wyprostowała się i lekko drżącym głosem powiedziała.
- Masz może farbę?
- Jaką farbę? - zapytała zdziwiona wydra.
- No do włosów - odparła Kolik. - A w tym wypadku do piór.
Oczy Marlenki zrobiły się okrągłe. Kornelia zachichotała i wyjaśniła.
- Zawsze, tylko ja jedna w rodzinie miałam białe futerko. Teraz i tak jestem biała z dodatkiem czerni, ale to ciągle to samo. Chcę to teraz zmienić - oznajmiła.
- Też miałam ten problem - powiedziała wydra. - tyle, że ja zostałam biała... - pingwinka spojrzała na nią zachęcająco. - Długo by gadać... Wiesz tak się składa, że mam jakąś farbę... - podeszła i zajrzała do szafy. - Jest... jedna... Czerwona...
Wydra wróciła na miejsce pokazując buteleczkę. Pingwinka się uśmiechnęła od 'ucha do ucha' (:D).
- Może być... - powiedziała...