czwartek, 9 kwietnia 2015

31. jelly fish

Ciemna postać zwinnie wylądowała na ziemi. Kilka kroków przed nim stał ptak – pingwin. Wróg specjalnie podszedł bliżej robiąc hałas. Przerażony ptak szybko się odwrócił i zawołał.
- Odejdź!
Do obrony miał mały pistolet, ale i tak na nic się zdawał – jego skrzydła się tak trzęsły, że nie trafiłby w drzewo stojące dwa kroki przed nim.
Ciemny osobnik wyszedł z cienia. Był to kot, o równie czarnym futrze co cień. Jedyne widoczne były jego zielone ślepia, zarys sylwetki, miecz i pistolet stylizowany na kuszę.
- Spokojnie – powiedział niskim głosem.
- Czego chcesz kocie?! – zapytał pingwin drżącym głosem. Broń trzymał w obu wyprostowanych skrzydłach, a cały się trząsł jak galareta.
- Jestem na spacerze – zażartował i roześmiał się ze swojego dowcipu. – Ilu was jest? – zapytał ciszej.
Pingwin nic nie odpowiedział tylko cały czas stał wyprostowany. Kot obszedł go dookoła, smerając go ogonem po dziobie. Ptak po chwili znowu wycelował w ssaka. Ten jednak szybko doskoczył do niego wyciągając nóż i przyłożył my go do gardła.
- Może pójdziemy na mały układ – zaczął, a pingwinek prawie przestał oddychać. – Ja cię puszczę wolno, a ty powiesz swoim przyjaciołom, że przybyłem ma herbatkę. Zgoda? – zapytał.
Lekko rozluźnił uścisk, a ptak energicznie, bez słowa pokiwał głową.
- Pysznie… - mruknął obnażając białe kły.
Gdy tylko pingwin był wolny, rzucił się do ucieczki. W sumie… sami by się dowiedzieli… - pomyślał Kot.
Pingwin zbiegał z pagórka, przewracając się i oglądając za siebie. W końcu, na prostej drodze ruszył panicznym biegiem. Został przed nim jeszcze zakręt i zniknie z pola widzenia Kota.
Łowca uniósł broń i strzelił. Ptak nic nie poczuł – po prostu upadł.
- Zmieniłem zdanie – oznajmił Kot i dodał szeptem. – Jednak jestem głodny…
Ruszył przed siebie w stronę martwego komandosa.
*             *             *
- O! Witaj Kornelio – zawołał Jack.
Kolik prawie podskoczyła jak usłyszała jego głos. Odwróciła się i zobaczyła, że goło niego idzie jeszcze ktoś.
- O… hej… - odpowiedziała.
- Poznaj Petera. Można by rzec, że jest na takim stanowisku jak u was Kowalski. Tyleż, że w naszej jednostce – wyjaśnił. Podali sobie skrzydło. – Co tu robisz?
- Jaa… chciałam… iść na obiad, teraz… - odparła nieskładnie.
Jack uśmiechnął się promiennie.
- Idziesz w złym kierunku – wyjaśnił. – Chodź, zaprowadzimy cię.
Trzy pingwiny poszły w stronę stołówki. W związku z tym, że Peter i Jack już tu jakiś czas byli znali drogę w tym labiryncie. Mniej więcej opowiedzieli też Korneli plan dnia. Rozgrzewka o piatej trzydzieści. Śniadanie o siódmej – bez przerwy po treningu. Na wspomnienie wszyscy westchnęli smutno. Potem ćwiczenia… Trochę wolnego czasu, ćwiczenia, obiad, sjesta, znowu ćwiczenia i czas wolny powiązany z jakąś imprezą i kolacją. Mogło być gorzej…
Dotarli do stołówki.
- A każdy siada gdzie chce, czy jakiś grafik jest? – zapytała Kolik, gdy już weszli.
- Nie – odparł wesoło Jack.
Kornelia uśmiechnęła się do niego złośliwie. Ileż można się uśmiechać?
Usiedli przy stoliku i zaczęli się rozglądać, czy nie idzie reszta oddziału pingwinki. Stołówka powoli się zapełniała, a dyżurna grupa, zaczęła roznosić posiłek. Po kilku chwilach w wejściu pokazała się uśmiechnięty Kowalski. Zaraz po nim wyłonił się zdenerwowany Skipper, Rico… jak zwykle i Daniel. Pingwina pomachała w ich stronę, a Szeregowy z uśmiechem odmachał. Komandosi podeszli do stolika, do wolnych miejsc, o które Kolik dzielnie walczyła z przybywającymi komandosami.
- Po wielu nieudanych próbach pana K. dojścia tu… Jesteśmy – oznajmił Skipper i zajął miejsce obok Alex’a, który musiał się odsunąć.
- Ale jednak mój zmysł orientacji nas nie zawiódł – dodał zadowolony naukowiec.
- Taa… - mruknął w odpowiedzi Rico i usiadł koło Jack’a i Korneli.
- Co robiliście do końca czasu wolnego? – zapytał Szeregowy.
- Zwiedzałam korytarz – odparła poważnie Kolik. – A ty?
- Cóż… trzeba było coś zrobić z tym łóżkiem… - westchnął.
- Nie wiedziałem, że korytarze są takie fascynujące – rzekł lider.
- Ja też – odparła dziewczyna. – A wy? – zwróciła się do Jack’a i Peter’a, patrząc na przeciwny brzeg stołu.
Szła tam Abana z trzema innymi Barbie. Spojrzała w stronę Kolik i szepnęła coś do kumpel. Cała czwórka odeszła w stronę stolika zostawiając po sobie wysoki chichot. Kornelia zmrużyła oczy i wróciła do rozmowy.
- … No i wychodzi na to, że Szeregowy jest tu najmłodszy – powiedział strateg.
- Prawie – dodał młody.
- Taak? – zapytał z uśmiechem Rico.
- No – mówił dalej Kowalski. – Przez to nie jest sam ze swoimi słodko-rożcami.
- Nigdy nie byłem sam – fuknął Daniel zakładając skrzydła.
- Taa… - westchnął Skipper. No przecież… Wszyscy zapomnieli o jego znajomych z wyobraźni.
Zaczęli jeść na pierwsze danie był rosół. W czasie oczekiwania na następne danie Rico pochłonął kilka dokładek i porcję Kowalskiego – nie był do niego przekonany. Na drugie danie była ryba. Nie, to zbyt ogólne określenie. To była jakaś galareta.
- Fu… - jęknęła Kolik dotykając żelatyny widelcem.
- Co to jest? – zapytał Jack.
- Trudno zgadnąć… - mruknął Peter. – Wiecie, jest takie coś jak galaretka z nóżek… to wygląda na jakąś… taką galarete… tylko z rybą…
- Ja podziękuję… - powiedziała Kolik odsuwając talerz od siebie.
Reszta podobnie uczyniła i tylko Rico wyszedł ze stołówki najedzony.
Po obiedzie udali się do auli. Było około trzystu zwierząt. Mowę rozpoczął… generał Cen.
- Szanowni przyjaciele! – zaczął.- Jesteśmy tu wszyscy, ponieważ doszły nas słuchy o atakach na poszczególne jednostki. Nie osobne, ale to byli ci sami atakujący. Może to było ostrzeżenie, lub tylko zbieg okoliczności, że za każdym razem znaleziono kocie łapy. Ten sam rozmiar. Ktoś czyha na tą kryjówkę. Zebraliśmy więc was, najlepsze jednostki w Stanach i nie tylko.
Przez salę przeszedł szum i chichot – pewnie Abany.
- Podzielimy teraz was na mniejsze grupy, aby łatwiej było nam przygotować się na nagły atak.
Tym razem przemówiła Lisa. Wszyscy ustawili się w jako takie rzędy i zostali podzieleni na dziesięcioosobowe oddziały. Do oddziału Alfa – najlepszych komandosów – dołączył Skipper. Byli tam między innymi Lisa i Cen. Do oddziału Któregoś Tam z Kolei (KTK) należała Kornelia, Jack, Eva, Seth, Alex, Sabina, Anna, Stefan, Viktor… i Abana. Od razu było wiadomo, że dziewczyny nie będą miło nastawione do Kolik…
- Oddziały będą miały za zadanie: Przygotowywać i sprzątać po posiłkach, sprawować patrole, prowadzić poszczególne ćwiczenia i ewentualnie przygotować wieczorny czas wolny – oznajmiła Lisa. – Trzydzieści minut na przygotowanie się do treningu wstępnego w grupach.
Koniec. Wszyscy zaczęli opuszczać aulę. Cen podszedł do Skippera.
- Skipper, spotykamy się za dwadzieścia pięć minut w tym miejscu. Będziemy rozdzielać kto gdzie będzie prowadzić trening – powiedział Cen. Starał się brzmieć swobodnie, ale mu coś nie wyszło…
- Rozumiem, że znowu jesteśmy na tym samym poziomie – rzekł chłodno Skipper.
Cen kiwnął głową i odszedł.
- Ja lecę, bo znowu nie wejdę do pokoju – zawołała Kornelia i już jej nie było.
- Skąd ona jest? – zapytał Jack, gdy opuścili aulę.
- Kolik….? Zależy… - zaczął Teodor.
- Pierwotnie z… Polski… A bliżej z Madagaskaru – odpowiedział Skipper.
- A co pingwin robił by w Afryce? – zdziwił się Jack.
Komandosi spojrzeli na siebie.
- Właściwie to… Kornelia nie jest takim pingwinem od zawsze – zaczął strateg. – Ona była lemurem…
Jack i Peter patrzyli na niego ze zdziwieniem i aż im się dzioby otworzyły. Naukowiec skrótowo opowiedział historię od kąt spotkali Kolik w parku do wybuchu DNAprzekierowywatora.
- Ogólnie wina Kowalskiego – podsumował Skipper.
- To jest… - zaczął Peter, ale nie potrafił znaleźć odpowiednich słów.
- Dobrze, pogadacie sobie potem, a teraz musimy jeszcze ogarnąć pokój Szeregowego i waszego kuzyna po pobojowisku – przerwał lider.
- Do zobaczenia – wybełkotał Rico i odszedł za swoim oddziałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz