wtorek, 24 marca 2015

30. wpisz tutaj swój tekst

Cisza. Poza szumem opon prujących po asfalcie. Nikt się nie odzywał. Jechali wojskowym samochodem Lisy. Ich auto musiało zostać w zoo (pod opieką Marleny), było zbyt jaskrawe, a poza tym padał deszcz. Nie padało od początku lata. A to był wielki prezent nie tylko dla nich – zwierząt, ale też i dla ludzi. Ten dzień miał być spokojny: Rano rozgrzewka i trening, który miał im zająć ze dwie godziny. Potem śniadanie, machanie do ludzi… kolejny trening… Teraz jednak Teodor, zwany Szeregowym, jechał wojskową półciężarówką. Spał. Jego głowa bezwiednie uderzała o szybę pojazdu. To nie była najlepsza przejażdżka, a droga była długa. Aktualnie siedział obok Rico. Psychopata drzemał lekko, wydając przy tum dźwięk chrapania, ale nie taki jak w komiksach: ZZZZzzz, chrapał tak normalnie. Komandosi co jakiś czas się zmieniali przy kierownicy, oprócz Korneli – nie chcieli ryzykować uszkodzeniem auta. Dziewczyna nie była najlepszym kierowcom, o ile w ogóle kiedyś prowadziła… Wieczorem, inspektor, która przed chwila przybyła na inspekcje, dostała nakaz powrotu. Ale tym razem z większą ilością załogi. Skipper natychmiast rozdzielił zadania: On, Rico i Kowalski mieli zająć się poinformowaniem o „wyjeździe” pingwinów. Teodor i Kolik pakowali w tym czasie najpotrzebniejsze rzeczy. Teraz, jechali. Polną drogą, ale nie po jakiś polach. Drogami najbliższymi do autostrad. Było około drugiej nad ranem. Słońce jeszcze nie pokazało się na niebie. Jechali w nieznane, na zbliżającą się wojnę, o której nikt jeszcze nie wiedział… nikt. Ale czy na pewno? Zatrzymali się. Nadszedł czas zmiany. Teraz ster miał przejąć Szeregowy. Pingwinek obudził się ze snu. Obudził go Skipper – to on teraz prowadził. On prowadził, a Kowalski pilotował. W tym czasie naukowiec chciał obudzić Kornelię, ale ona nie spała. Czytała – chociaż wiedziała, że nie zda się tu mała latarka oświecająca biały papier. Zamienili się miejscami. Teodor usiadł na miejscu kierowcy, a Kolik na miejscu pasażera. Czekały ich dwie, trzy godziny jazdy. Szeregowy niepewnie włączył silnik, a Kolik ziewnęła. Za godzinę wyjrzy już słońce. Zostanie im około pięciuset mil do punktu docelowego. San Francisco. Tajna, największa baza pingwinów – komandosów. Tak tajna, że oddział Skippera nie miał o niej pojęcia. A nawet on sam. Podróż od razu zwolniła. Niepewny  niepewnie jechał. Coś się działo. Albo ktoś. Ktoś ich obserwował, Kornelia to czuła. Ale nie był to Teodor, czy też ktoś z pozostałych w samochodzie. Ktoś z zewnątrz, a tam ciemność. Zresztą za szybko jechali, aby ktoś mógł patrzeć. Nie to tylko… Co? Nic…
Trzy godziny później… Zmiana. Lisa i Rico objęli stery. Niedługo wjadą do Kalifornii. Piękna kraina – pomyślała Kolik. Zostało około trzystu pięćdziesięciu mil. Dojadą całkiem szybko. W końcu teraz Rico prowadzi…
* * *
Kalifornijskie słońce obudziło Kowalskiego. Strateg otworzył oczy. Wnioskując po znakach i wszystkich innych bilbordach, byli w San Francisco. Szybko… To przeczyło wszelkim prawom… Kowalski nie był w stanie jasno myśleć. Jeszcze nie. W końcu piętnaście minut po obudzeniu c z ł o w i e k zachowuje się jakby miał 1,5 promila we krwi… A może jechali dwa dni? Lub trzy? Podczas podróży świat zwalnia. A może przespał kilka dni? I nikt go nie obudził? Coś tu nie gra, ale nie było czasu na rozmyślanie i przemyślanie nad tym czy spał trzy dni czy nie. Dojeżdżali do bardzo tajnej bazy ABFS. Ku jego zaskoczeniu nie był to p u s t y teren. Kierowali się w stronę podziemnego wjazdu. Nad nim był, albo były budynki. Na pewno nie były one przeznaczone dla pingwinów, czy też jakichkolwiek innych zwierząt. Innych zwierząt – poza ludźmi. Tylko, czemu? Gdy słońce zniknęło nad dachem zapanował przyjemny chłód. Rozgrzana, ciemna blacha pojazdu stopniowo się ochładzała. Rico zwinnie zaparkował na wyznaczonym przez Lise miejscu. Wysiedli z pojazdu. Trzeba było jeszcze obudzić Teodora i Kornelię. Po kilku jękach i nawet uderzeniach od Kolik, wszyscy opuścili auto. Przeszli kilka metrów za Lisą i stanęli na baczność, ponieważ miał przyjść jej przełożony. Jakież zdziwienie ich nawiedziło, kiedy okazało się, że przyszedł… najpierw generał Cen [gdyby Skipper miał laser w oczach, ten już by nie żył], a zaraz po nim szedł… Człowiek… Rico już chciał rozpocząć atak, ale przelotnie spojrzał na Lise – stała zadowolona, nie zdziwiło ja wcale pojawienie się mężczyzny.
- Eee… Co? – wybełkotał wzruszając ramionami.
- Ta Max, nasz opiekun – odparła pingwina.
Opiekun? Komandosi mają opiekuna? Kowalski nie rozumiał ani trochę tej całej sytuacji, a sądząc po minach reszty załogi – oni także.
- Witam z powrotem – powiedział Max.
- Eee? Co to jakieś jaja? – zapytał ponownie psychopata.
- Rico, żołnierzu, mnie nie pytajcie… – odparł Skipper i wszyscy spojrzeli na Lise.
Pingwinica uśmiechnęła się przyjaźnie. Wszyscy spodziewali się wyjaśnień od niej, ale udzielił ich… ten facet.
- Znaleźliście się w tajnej tajnej bazie ABFS. Wszystko jest tu pod ścisłą kontrolą. Ten ośrodek jest przeznaczony dla… agentów rasy pingwin, jednakże możecie tu spotkać też kilka innych.
- To jest…? – zaczęła Kolik.
- Nie wiem… – dokończył Kowalski.
- Nie martwcie się wasze dane nie zostaną rozpowszechnione – dodał Max.
- Co tu się do diabła morskiego wyrabia? – zapytał Skipper.
- Nie unoś się mój przyjacielu – rzekł Max.
- Skąd ty możesz wiedzieć… rozumiesz nas?! – zawołał lider.
- Tak – odparł człowiek. – To zaczęło się trzydzieści lat temu… – powiedział i zaczął opowiadać swoja historię.
W tym momencie [tak jak jest w kreskówkach] można wstawić retrospekcję.Max zaczął opowiadać swoja, dłuuuuuuuuugą historię – swoje życie. Jak to w wieku dwudziestu lat znalazł w sobie chęć walki za złem i miłość do zwierząt. Jak to powstała Agencja Bez Fajnego Skrótu i czemu ma ona taki skrót. Opowiedział o swoim najlepszym agencie – jakiś zielony dziobak (Kowalski zaczał narzekać, że to nie możliwe, iż nastąpił taki paradoks – zielony ssak). I na koniec jak zaczął rozumieć mowę zwierząt. Całe jego życie. Tak, c a ł e. Jak poznał Carla. I jak został majorem. Przez jakiś czas był też w wojsku, ale po sześciu latach się wycofał. I założył agencję, ale nie chciał pomijać swojego stanowiska. A że przeważnie rozdawał zadania przez monitor – dostał przydomek Monogram. Major Monogram. To długie, prawie dwugodzinne opowiadanie i tak prawie nic nie dało – nikt nic nie zapamiętał. Kilka innych pingwinów i z dziewięć psów i kotów dołączyło się do słuchania, co zapewniło Im drzemkę. Nikt nie dotrwał do końca historii.
Skipper, Rico, Kowalski, Teodor i Kornelia spali na zmianę –gdy prawie jeden zasnął budził następnego, a gdy MM skończy, Rico szturchnął siedzących obok Skippera i Kolik, a tamci obudzili resztę. Ukrywając zmęczenie, nie tylko oni, przytakiwali interesującej historii. Major otarł łzę, która zakręciła mu się w oku i oznajmił, że czas wracać do pracy. Wszyscy się natychmiast podnieśli i wrócili do pracy.
- Chodźcie, zaprowadzę was do pokoi – oznajmiła Lisa i wszyscy ruszyli za nią.
Pokoje były dwuosobowe.Pomieszczenia były małe, z ciemno-kremowymi ścianami. Okno i dwupiętrowe łóżko, małe biurko z lampka, półka, szafa. Mało, ale zawsze coś. Skipper miał być z Kowalskim, a psychopata z fanem słodko-rożców. Kolik miała być w pokoju z inną pingwinką, którą miała dopiero poznać. Najpierw pokój dostali szef i naukowiec – od razu wiadomo kto zajmie biurko… Potem zostawili nieco smutnego Teodora w towarzystwie Rico, który od razu rzucił się na dolne łóżko. Na koniec Kolik podążyła za Lisą w stronę „damskiego skrzydła”. Pokój 104. Jej współlokatorką była Abana. Dziewczyna mogła mieć z dwadzieścia trzy lata.
- Kornelio, to jest Abana, twoja współlokatorka. Ab to jest Kornelia. O piętnastej będzie obiad. Teraz macie czas wolny – powiedziała Lisa i opuściła pokój.
- Słyszałam, że niedawno dołączyłaś do oddziału… – zaczęła Abana. Jej głos zdradzał, że ceniła sobie władzę.
- Owszem – odparła Kolik. – Niecały miesiąc temu…
- A twój oddział, a bardziej ten wariat, był tak zacofany i chciał zaatakować Majora – dodała.
Żeby w drugim zdaniu już zaczynać wojnę? – pomyślała Kolik.
- Nie jest zacofany, tylko nie był wystarczająco poinformowany – odparła Kornelia, starając się tłumić złość. Jeszcze nie, ale chwila i wybuchnie.
- A. No tak… Zapomniałam… – powiedziała niewinnie. – Ja śpię na dole, twoja może być ta wolna półka w szafie… –oznajmiła.
Kolik westchnęła. Zaciągnęła walizkę pod ścianę. Dopiero teraz zobaczyła, że całe biurko było zastawione i to nie książkami czy czymś podobnym – stały tam kosmetyki. Pudry, szminki, cienie, błyszczyki, tusze i jeszcze jakieś inne, które Kolik widziała po raz pierwszy. Otworzyła walizkę. Mało tam było rzeczy – głównie książki, szczotka do włosów, telefon, sukienka, która kupiła z Marlenką, kilka sweterków i inne drobiazgi. Gdy otworzyła szafę okazało się, że to co ona wzięła to nie było nawet jedną dziesiątą tego co Abana zabrała. Stos sukienek, jedwabne koszule, buty… Czego to pingwin nie wymyśli… Korneli przypadła półka na samej górze. Widocznie Abanusi było za wysoko… Wsadziła swoje ubrania i poukładała książki na półkach. Potem postanowił się rozejrzeć po agencji. Nie miała najmniejszego zamiaru zwiedzać z Abaną – według Kolik na kilometr było widać, że się rządzi i lubi mieć rację. Poszła w stronę pokojów chłopaków. Zastanawiała się czy w ogóle tam trafi. Szła korytarzami, wszystkie wyglądały prawie tak samo! Po dziesięciu minutach tułaczki i witaniu się każdej osobie, którą spotkała, dotarła chyba w odpowiednie miejsce, z kimś się zderzyła. Był to pingwin – ich akurat było najwięcej. Widziała go pierwszy raz, ale coś jej mówiło, że go zna.
- Przepraszam… – bąknęła.
- Nic się nie stało – odparł. – My się chyba jeszcze nie znamy. Jestem Jack.
- Ko… Kornelia… – odparła trochę zawstydzona.
- Co tu robisz? – zapytał.
- Ja, czekam na… – zaczęła Kolik i w tym momencie pokoju obok wyleciał Teodor.
Za pingwinkiem z pokoju wyłonił się dym.
- Co się stało? – zapytała Kornelia i pomogła Szeregowemu wstać. Ten odkaszlnął i wziął pare wdechów.
- Ri… Rico ma… Chyba ma jakąś… kolke czy coś… –powiedział Teodor.
- No i? – ciągnęła dziewczyna, wywracając oczami, miała niezbyt miłe wspomnienia co do „kolki”.
- No i chyba łóżko już nie stoi… – powiedział, a zaraz po tym psychopata opuścił pomieszczenie.
- Rico? – zapytał Jack. – Rico! Bracie!
Rico spojrzał w stronę pingwina i uśmiechnął się. Przywitali się braterskim uściskiem.
- To wy się znacie? – zapytał fan kucyków.
Psychopata pokiwał głową i zwymiotował jakiś dynamit. Kolik i Teodor od razu rzucili się w stronę dynamitu i zaczęli dmuchać i gasić. W ostatniej chwili płomień zgasł i wrzucili do pokoju, ale Rico ponownie zwrócił jakiś przedmiot – był to telefon, który od razu zaczął dzwonić. Z sąsiedniego pokoju wyskoczył Skipper, a za nim Kowalski ze słownikiem w skrzydłach.
- Co się dzieje? – zapytał lider.
- Wy jesteście braćmi?! – zapytał Teodor otwierając dziób.
- E.. nie – odparł ze śmiechem Jack. – Bardziej…
- Kuzyni – dokończył za niego Rico.
- to ty Jack? – zapytał oto któryś już raz Skipper.
- Jasne, Skipper – odparł i podali sobie skrzydło.
- Fajnie, to w dniu dzisiejszym już się wszyscy znamy –oznajmiła ponuro Kornelia.
- Sie wie – odparł Jack. – Rico, mam ci tyle do powiedzenia… – razem z Rico poszli w kolejny korytarz.
Przez chwilę cała czwórka stała w milczeniu, zastanawiając się czy kolka znowu nie dopadnie Rico.Nic nie usłyszeli i ciszę przerwał Kowalski.
- Kornelio, kwestionuję twoje zdolności pedagogiczne.
Pingwina wybuchła śmiechem, ale gdy przechodzące obok dwie pingwinki posłały jej dziwne spojrzenia, ucichła.
- To pewnie przez to, że znasz tylko alfabet – wyjaśniła.
- A co alfabet ma do czytania książek? – zapytał naukowiec.
Weszli do niezdemolowanego przez Rico pokoju i Kolik odebrała strategowi książkę. Otworzyła ją i wskazała jakiś wyraz.
- Patrz tu masz na przykład… „ściana” – rzekła i zaczęła tłumaczyć. – Przed „ścianą” masz napisaną literę „a”, co alfabetycznie czytasz jako „ej”, ale przecież nie mówisz „ej” tylko „e”. KPW?
- ….Jakby… – mruknął.
- O ludzie… – westchnęła pingwina. Po chwili dodała. –Strasznie małe te pokoje.
- U ciebie też tak jest? – zapytał ze zdziwieniem Szeregowy.
- No… ale przez Abane, wydaje się jeszcze mniejszy… –westchnęła.
- Czemu? – pytał dalej.
- Wiesz… w sumie nie wiem, tak jakoś mi się powiedziało. Może przez to, że cały stół jest zastawiony jakimiś pudrami i szminkami, a mi przypada jedna, najwyższa półka w szafie –powiedziała z sarkazmem.
- Aha… – odparł cicho Teodor.
- Która godzina? – zapytał po jakimś czasie lider.
Wszyscy spojrzeli na mały zegarek stojący na biurku. Czternasta trzydzieści. Kornelia od razu wstała.
- Dobra, to ja już idę.. Spotkamy się na obiedzie –powiedziała z uśmiechem i opuściła pokój.
Znalazła jakąś skrótową drogę, bo wróciła w ciągu trzech minut. Otworzyła drzwi, ale klamka nie ustąpiła.
Abana wyszła i zamknęła dzwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz