Cisza. Poza szumem opon prujących po asfalcie. Nikt się nie odzywał.
Jechali wojskowym samochodem Lisy. Ich auto musiało zostać w zoo (pod
opieką Marleny), było zbyt jaskrawe, a poza tym padał deszcz. Nie padało
od początku lata. A to był wielki prezent nie tylko dla nich –
zwierząt, ale też i dla ludzi. Ten dzień miał być spokojny: Rano
rozgrzewka i trening, który miał im zająć ze dwie godziny. Potem
śniadanie, machanie do ludzi… kolejny trening… Teraz jednak Teodor,
zwany Szeregowym, jechał wojskową półciężarówką. Spał. Jego głowa
bezwiednie uderzała o szybę pojazdu. To nie była najlepsza przejażdżka, a
droga była długa. Aktualnie siedział obok Rico. Psychopata drzemał
lekko, wydając przy tum dźwięk chrapania, ale nie taki jak w komiksach:
ZZZZzzz, chrapał tak normalnie. Komandosi co jakiś czas się zmieniali
przy kierownicy, oprócz Korneli – nie chcieli ryzykować uszkodzeniem
auta. Dziewczyna nie była najlepszym kierowcom, o ile w ogóle kiedyś
prowadziła… Wieczorem, inspektor, która przed chwila przybyła na
inspekcje, dostała nakaz powrotu. Ale tym razem z większą ilością
załogi. Skipper natychmiast rozdzielił zadania: On, Rico i Kowalski
mieli zająć się poinformowaniem o „wyjeździe” pingwinów. Teodor i Kolik
pakowali w tym czasie najpotrzebniejsze rzeczy. Teraz, jechali. Polną
drogą, ale nie po jakiś polach. Drogami najbliższymi do autostrad. Było
około drugiej nad ranem. Słońce jeszcze nie pokazało się na niebie.
Jechali w nieznane, na zbliżającą się wojnę, o której nikt jeszcze nie
wiedział… nikt. Ale czy na pewno? Zatrzymali się. Nadszedł czas zmiany.
Teraz ster miał przejąć Szeregowy. Pingwinek obudził się ze snu. Obudził
go Skipper – to on teraz prowadził. On prowadził, a Kowalski pilotował.
W tym czasie naukowiec chciał obudzić Kornelię, ale ona nie spała.
Czytała – chociaż wiedziała, że nie zda się tu mała latarka oświecająca
biały papier. Zamienili się miejscami. Teodor usiadł na miejscu
kierowcy, a Kolik na miejscu pasażera. Czekały ich dwie, trzy godziny
jazdy. Szeregowy niepewnie włączył silnik, a Kolik ziewnęła. Za godzinę
wyjrzy już słońce. Zostanie im około pięciuset mil do punktu docelowego.
San Francisco. Tajna, największa baza pingwinów – komandosów. Tak
tajna, że oddział Skippera nie miał o niej pojęcia. A nawet on sam.
Podróż od razu zwolniła. Niepewny niepewnie jechał. Coś się działo.
Albo ktoś. Ktoś ich obserwował, Kornelia to czuła. Ale nie był to Teodor, czy też ktoś z pozostałych w samochodzie. Ktoś z zewnątrz, a tam
ciemność. Zresztą za szybko jechali, aby ktoś mógł patrzeć. Nie to
tylko… Co? Nic…
Trzy godziny później… Zmiana. Lisa i Rico objęli
stery. Niedługo wjadą do Kalifornii. Piękna kraina – pomyślała Kolik.
Zostało około trzystu pięćdziesięciu mil. Dojadą całkiem szybko. W końcu
teraz Rico prowadzi…
* * *
Kalifornijskie słońce obudziło
Kowalskiego. Strateg otworzył oczy. Wnioskując po znakach i wszystkich
innych bilbordach, byli w San Francisco. Szybko… To przeczyło wszelkim
prawom… Kowalski nie był w stanie jasno myśleć. Jeszcze nie. W końcu
piętnaście minut po obudzeniu c z ł o w i e k zachowuje się jakby miał
1,5 promila we krwi… A może jechali dwa dni? Lub trzy? Podczas podróży
świat zwalnia. A może przespał kilka dni? I nikt go nie obudził? Coś tu
nie gra, ale nie było czasu na rozmyślanie i przemyślanie nad tym czy
spał trzy dni czy nie. Dojeżdżali do bardzo tajnej bazy ABFS. Ku jego
zaskoczeniu nie był to p u s t y teren. Kierowali się w stronę
podziemnego wjazdu. Nad nim był, albo były budynki. Na pewno nie były
one przeznaczone dla pingwinów, czy też jakichkolwiek innych zwierząt.
Innych zwierząt – poza ludźmi. Tylko, czemu? Gdy słońce zniknęło nad
dachem zapanował przyjemny chłód. Rozgrzana, ciemna blacha pojazdu
stopniowo się ochładzała. Rico zwinnie zaparkował na wyznaczonym przez
Lise miejscu. Wysiedli z pojazdu. Trzeba było jeszcze obudzić Teodora i
Kornelię. Po kilku jękach i nawet uderzeniach od Kolik, wszyscy opuścili
auto. Przeszli kilka metrów za Lisą i stanęli na baczność, ponieważ
miał przyjść jej przełożony. Jakież zdziwienie ich nawiedziło, kiedy
okazało się, że przyszedł… najpierw generał Cen [gdyby Skipper miał
laser w oczach, ten już by nie żył], a zaraz po nim szedł… Człowiek…
Rico już chciał rozpocząć atak, ale przelotnie spojrzał na Lise – stała
zadowolona, nie zdziwiło ja wcale pojawienie się mężczyzny.
- Eee… Co? – wybełkotał wzruszając ramionami.
- Ta Max, nasz opiekun – odparła pingwina.
Opiekun?
Komandosi mają opiekuna? Kowalski nie rozumiał ani trochę tej całej
sytuacji, a sądząc po minach reszty załogi – oni także.
- Witam z powrotem – powiedział Max.
- Eee? Co to jakieś jaja? – zapytał ponownie psychopata.
- Rico, żołnierzu, mnie nie pytajcie… – odparł Skipper i wszyscy spojrzeli na Lise.
Pingwinica uśmiechnęła się przyjaźnie. Wszyscy spodziewali się wyjaśnień od niej, ale udzielił ich… ten facet.
-
Znaleźliście się w tajnej tajnej bazie ABFS. Wszystko jest tu pod
ścisłą kontrolą. Ten ośrodek jest przeznaczony dla… agentów rasy
pingwin, jednakże możecie tu spotkać też kilka innych.
- To jest…? – zaczęła Kolik.
- Nie wiem… – dokończył Kowalski.
- Nie martwcie się wasze dane nie zostaną rozpowszechnione – dodał Max.
- Co tu się do diabła morskiego wyrabia? – zapytał Skipper.
- Nie unoś się mój przyjacielu – rzekł Max.
- Skąd ty możesz wiedzieć… rozumiesz nas?! – zawołał lider.
- Tak – odparł człowiek. – To zaczęło się trzydzieści lat temu… – powiedział i zaczął opowiadać swoja historię.
W
tym momencie [tak jak jest w kreskówkach] można wstawić
retrospekcję.Max zaczął opowiadać swoja, dłuuuuuuuuugą historię – swoje
życie. Jak to w wieku dwudziestu lat znalazł w sobie chęć walki za złem i
miłość do zwierząt. Jak to powstała Agencja Bez Fajnego Skrótu i czemu
ma ona taki skrót. Opowiedział o swoim najlepszym agencie – jakiś
zielony dziobak (Kowalski zaczał narzekać, że to nie możliwe, iż
nastąpił taki paradoks – zielony ssak). I na koniec jak zaczął rozumieć
mowę zwierząt. Całe jego życie. Tak, c a ł e. Jak poznał Carla. I jak
został majorem. Przez jakiś czas był też w wojsku, ale po sześciu latach
się wycofał. I założył agencję, ale nie chciał pomijać swojego
stanowiska. A że przeważnie rozdawał zadania przez monitor – dostał
przydomek Monogram. Major Monogram. To długie, prawie dwugodzinne
opowiadanie i tak prawie nic nie dało – nikt nic nie zapamiętał. Kilka
innych pingwinów i z dziewięć psów i kotów dołączyło się do słuchania,
co zapewniło Im drzemkę. Nikt nie dotrwał do końca historii.
Skipper,
Rico, Kowalski, Teodor i Kornelia spali na zmianę –gdy prawie jeden
zasnął budził następnego, a gdy MM skończy, Rico szturchnął siedzących
obok Skippera i Kolik, a tamci obudzili resztę. Ukrywając zmęczenie, nie
tylko oni, przytakiwali interesującej historii. Major otarł łzę, która
zakręciła mu się w oku i oznajmił, że czas wracać do pracy. Wszyscy się
natychmiast podnieśli i wrócili do pracy.
- Chodźcie, zaprowadzę was do pokoi – oznajmiła Lisa i wszyscy ruszyli za nią.
Pokoje
były dwuosobowe.Pomieszczenia były małe, z ciemno-kremowymi ścianami.
Okno i dwupiętrowe łóżko, małe biurko z lampka, półka, szafa. Mało, ale
zawsze coś. Skipper miał być z Kowalskim, a psychopata z fanem
słodko-rożców. Kolik miała być w pokoju z inną pingwinką, którą miała
dopiero poznać. Najpierw pokój dostali szef i naukowiec – od razu
wiadomo kto zajmie biurko… Potem zostawili nieco smutnego Teodora w
towarzystwie Rico, który od razu rzucił się na dolne łóżko. Na koniec
Kolik podążyła za Lisą w stronę „damskiego skrzydła”. Pokój 104. Jej
współlokatorką była Abana. Dziewczyna mogła mieć z dwadzieścia trzy
lata.
- Kornelio, to jest Abana, twoja współlokatorka. Ab to jest
Kornelia. O piętnastej będzie obiad. Teraz macie czas wolny –
powiedziała Lisa i opuściła pokój.
- Słyszałam, że niedawno dołączyłaś do oddziału… – zaczęła Abana. Jej głos zdradzał, że ceniła sobie władzę.
- Owszem – odparła Kolik. – Niecały miesiąc temu…
- A twój oddział, a bardziej ten wariat, był tak zacofany i chciał zaatakować Majora – dodała.
Żeby w drugim zdaniu już zaczynać wojnę? – pomyślała Kolik.
-
Nie jest zacofany, tylko nie był wystarczająco poinformowany – odparła
Kornelia, starając się tłumić złość. Jeszcze nie, ale chwila i
wybuchnie.
- A. No tak… Zapomniałam… – powiedziała niewinnie. – Ja śpię na dole, twoja może być ta wolna półka w szafie… –oznajmiła.
Kolik
westchnęła. Zaciągnęła walizkę pod ścianę. Dopiero teraz zobaczyła, że
całe biurko było zastawione i to nie książkami czy czymś podobnym –
stały tam kosmetyki. Pudry, szminki, cienie, błyszczyki, tusze i jeszcze
jakieś inne, które Kolik widziała po raz pierwszy. Otworzyła walizkę.
Mało tam było rzeczy – głównie książki, szczotka do włosów, telefon,
sukienka, która kupiła z Marlenką, kilka sweterków i inne drobiazgi. Gdy
otworzyła szafę okazało się, że to co ona wzięła to nie było nawet
jedną dziesiątą tego co Abana zabrała. Stos sukienek, jedwabne koszule,
buty… Czego to pingwin nie wymyśli… Korneli przypadła półka na samej
górze. Widocznie Abanusi było za wysoko… Wsadziła swoje ubrania i
poukładała książki na półkach. Potem postanowił się rozejrzeć po
agencji. Nie miała najmniejszego zamiaru zwiedzać z Abaną – według Kolik
na kilometr było widać, że się rządzi i lubi mieć rację. Poszła w
stronę pokojów chłopaków. Zastanawiała się czy w ogóle tam trafi. Szła
korytarzami, wszystkie wyglądały prawie tak samo! Po dziesięciu minutach
tułaczki i witaniu się każdej osobie, którą spotkała, dotarła chyba w
odpowiednie miejsce, z kimś się zderzyła. Był to pingwin – ich akurat
było najwięcej. Widziała go pierwszy raz, ale coś jej mówiło, że go zna.
- Przepraszam… – bąknęła.
- Nic się nie stało – odparł. – My się chyba jeszcze nie znamy. Jestem Jack.
- Ko… Kornelia… – odparła trochę zawstydzona.
- Co tu robisz? – zapytał.
- Ja, czekam na… – zaczęła Kolik i w tym momencie pokoju obok wyleciał Teodor.
Za pingwinkiem z pokoju wyłonił się dym.
- Co się stało? – zapytała Kornelia i pomogła Szeregowemu wstać. Ten odkaszlnął i wziął pare wdechów.
- Ri… Rico ma… Chyba ma jakąś… kolke czy coś… –powiedział Teodor.
- No i? – ciągnęła dziewczyna, wywracając oczami, miała niezbyt miłe wspomnienia co do „kolki”.
- No i chyba łóżko już nie stoi… – powiedział, a zaraz po tym psychopata opuścił pomieszczenie.
- Rico? – zapytał Jack. – Rico! Bracie!
Rico spojrzał w stronę pingwina i uśmiechnął się. Przywitali się braterskim uściskiem.
- To wy się znacie? – zapytał fan kucyków.
Psychopata
pokiwał głową i zwymiotował jakiś dynamit. Kolik i Teodor od razu
rzucili się w stronę dynamitu i zaczęli dmuchać i gasić. W ostatniej
chwili płomień zgasł i wrzucili do pokoju, ale Rico ponownie zwrócił
jakiś przedmiot – był to telefon, który od razu zaczął dzwonić. Z
sąsiedniego pokoju wyskoczył Skipper, a za nim Kowalski ze słownikiem w
skrzydłach.
- Co się dzieje? – zapytał lider.
- Wy jesteście braćmi?! – zapytał Teodor otwierając dziób.
- E.. nie – odparł ze śmiechem Jack. – Bardziej…
- Kuzyni – dokończył za niego Rico.
- to ty Jack? – zapytał oto któryś już raz Skipper.
- Jasne, Skipper – odparł i podali sobie skrzydło.
- Fajnie, to w dniu dzisiejszym już się wszyscy znamy –oznajmiła ponuro Kornelia.
- Sie wie – odparł Jack. – Rico, mam ci tyle do powiedzenia… – razem z Rico poszli w kolejny korytarz.
Przez
chwilę cała czwórka stała w milczeniu, zastanawiając się czy kolka
znowu nie dopadnie Rico.Nic nie usłyszeli i ciszę przerwał Kowalski.
- Kornelio, kwestionuję twoje zdolności pedagogiczne.
Pingwina wybuchła śmiechem, ale gdy przechodzące obok dwie pingwinki posłały jej dziwne spojrzenia, ucichła.
- To pewnie przez to, że znasz tylko alfabet – wyjaśniła.
- A co alfabet ma do czytania książek? – zapytał naukowiec.
Weszli do niezdemolowanego przez Rico pokoju i Kolik odebrała strategowi książkę. Otworzyła ją i wskazała jakiś wyraz.
-
Patrz tu masz na przykład… „ściana” – rzekła i zaczęła tłumaczyć. –
Przed „ścianą” masz napisaną literę „a”, co alfabetycznie czytasz jako
„ej”, ale przecież nie mówisz „ej” tylko „e”. KPW?
- ….Jakby… – mruknął.
- O ludzie… – westchnęła pingwina. Po chwili dodała. –Strasznie małe te pokoje.
- U ciebie też tak jest? – zapytał ze zdziwieniem Szeregowy.
- No… ale przez Abane, wydaje się jeszcze mniejszy… –westchnęła.
- Czemu? – pytał dalej.
-
Wiesz… w sumie nie wiem, tak jakoś mi się powiedziało. Może przez to,
że cały stół jest zastawiony jakimiś pudrami i szminkami, a mi przypada
jedna, najwyższa półka w szafie –powiedziała z sarkazmem.
- Aha… – odparł cicho Teodor.
- Która godzina? – zapytał po jakimś czasie lider.
Wszyscy spojrzeli na mały zegarek stojący na biurku. Czternasta trzydzieści. Kornelia od razu wstała.
- Dobra, to ja już idę.. Spotkamy się na obiedzie –powiedziała z uśmiechem i opuściła pokój.
Znalazła jakąś skrótową drogę, bo wróciła w ciągu trzech minut. Otworzyła drzwi, ale klamka nie ustąpiła.
Abana wyszła i zamknęła dzwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz