Ciemność... dookoła nic nie było widać... Przestrach, lęk
przepełniały głowę Korneli. Przeszła kilka kroków po szklanej, lekko
błyszczącej podłodze. Po kilku sekundach pingwinka straciła grunt pod
stopami. Spadała... Przestałą o czymkolwiek myśleć...
Przed nią pojawił się
obraz tak jak w telewizorze, najpierw czarno-białe, rozbiegane kropki, a
potem odzyskał sygnał. Biały ekran... Jednak ta biel nie rozjaśniała
otoczenia... zupełnie jakby była w próżni. W kosmosie...
Znowu
ciemność. I kolejna oznaka przebywania w nicości kosmosu. Gwiazdy. A
Kolik nie spadała. Unosiła się, jakby pod nią był ogromny wiatrak lub
wisiała na linach. Nie czuła jednak ucisku czy też najmniejszego
podmuchu powietrza.
Znowu obraz.
Obrazy.
Chwile z życia Korneli, pojawiały się i znikały. Na sekundę. Jeden i kolejny. Jednak dla pingwinki były one jak wieczność...
Jej
mama, tata, Nasturcja... Przyjaciele. Ludzie. Inne zwierzęta. Drzewa.
Słońce. Skrzynia. Madagaskar. Indi. Dom, jej dom rodzinny. Kolejna
przeprowadzka. Śmierć jej taty. Ludzie. Znajomi. Ciemność. Samotność...
Nowy Jork. Noc. Park. Skipper. Rico. Kowalski. Szeregowy. Zoo. Julian.
Maurice i kopnięty Mort. Kornelia Pingwin. Chwile zaczęły zwalniać, albo
przyśpieszać dla Kolik. Test na komandosa. Marlenka. Bulgot...
Znów
ciemność. Grawitacja. Bez dźwięcznie opadła na szklaną podłogę. Znowu
coś się zaczęło dziać. Wszystko przesunęło się, całe otoczenie. A może
to ona się przemieściła...
Szeregowy. Teodor stał koncie
zaciemnionego pomieszczenia, obok stał Skipper. Kolik się uśmiechnęła,
albo tak myślała, że się uśmiechnęła. Chciała do nich podejść, ale jakaś
siła jej na to nie pozwalała. Nagle znikąd pojawiły się ninja. Dziesięć
wojowników, przeciwko dwóm komandosom.
- Uważajcie! - zawołała odruchowo Kolik.
Jednakże głos nie wydobył się. Dźwięk odbijał się echem po
jej głowie. Nie mogła im pomóc. Tylko stała i patrzyła.
Jeden z
ninja, niepostrzeżenie podbiegł do młodszego komandosa i zadał mu cios. Teodor nie zdążył zareagować i upadł na kamienną posadzkę, łapiąc się za
brzuch. W tym czasie Skipper walczył z trzema przeciwnikami. Jemu szło o
wiele lepiej, jednakże też przyjął kilka ciosów. Szeregowy naskoczył na jednego z wrogów. Zadał mu mocny cios w rękę i wydając przy tym
dźwięk łamanych kości. Inny ninja rzucił w niego czymś metalowym.
Suriken wbił się w jego stopę. Pingwinek krzyknął z bólu. Krew zebrała
się w czerwoną kałużę. Skipper skoczył w stronę swojego żołnierza by mu
pomóc. Po drodze jednak został zaatakowany. Pokonał go odrzucając w
stronę ściany. Ten upadł, ale po chwili podniósł się, gotowy do dalszego
ataku. Jednak trochę okulał na lewą nogę. Kilka sekund później znowu
skoczył w stronę lidera. Pingwin "przywitał" go szybkimi ciosami. W
końcu kopnął go z całej siły i ten upadł na posadzkę. Skipper ślizgiem
przybliżał się do rannego i ciągle atakowanego Teodora. W jego stronę
leciały surikeny, noże i inne ostre przedmioty. Jeden z nich przeciął mu
ramię. Potem skoczył na niego i Skipper zatrzymał się i upadł. Ninja
odskoczył. W pingwinie zostały dwa ostre patyczki. Trucizna. Cała reszta
rzuciła się w stronę rannego Szeregowego.
Ponownie ciemność...
Wszystko, cała walka działa się kilka minut. Kornelia próbowała krzyczeć
lub chociaż odwrócić wzrok. Niestety nie mogła się odwrócić - coś
ciągle ją trzymało w jednym miejscu. Kosmos zniknął i znowu pojawił się
jakiś pokój. Nie to była polana.
- Kolik? - to był głos Teodora.
- Szerciu? - zapytała pingwinka. - Teodorze ty żyjesz! - zawołała i przytuliła go.
- E tak... - odparł nieco zmieszany.
Kornelia
odwróciła się i zobaczyła źródło niepokoju komandosa. Stało tam pełno
psów, wilków, wiewiórek i kilka kotów. Wszyscy byli wrogo do nich
nastawieni. Przestraszona pingwinka spojrzała w stronę Szeregowego.
Dopiero teraz zobaczyła, że jest więcej sprzymierzeńców. Stał tam
Skipper z zaciętą miną, gotowy na nagły atak. Dalej stał Rico i
Kowalski, a za nimi całe oddziały pingwinów! Pingwiny i pingwinki,
starsi i w wieku Teodora. Poczuła czyjeś skrzydło na ramieniu.
- Nie martw się, Kornelio, wygramy.
Pingwinka
odwróciła się i zmarszczyła brwi. Stał tam jakiś pingwin. Nie znała go.
Albo nie poznała... Usłyszała jakiś krzyk z przeciwnej strony polany,
potem z "ich" strony i bieg. Wszyscy biegli, więc Kolik też się
przyłączyła. W jednej chwili niebo z jasnego, słonecznego, zaciemniło
się. Ciemne, burzowe chmury zasłoniły słońce.
Pierwsze starcie.
Pierwsze ofiary tej dziwnej wojny. Ktoś zaatakował Kolik, nie czując
bólu, ani nie rozumiejąc całej tej sytuacji, oddała napastnikowi.
Uderzyła go z całej siły, a ten upadł na ziemię. Nie czekając, czy
przeciwnik się z powrotem podniesie, pobiegła w stronę najbliższej
znanej osoby. Tym kimś był Kowalski.
- Co się tu dzieje? - zawołała unikając uderzenia wiewiórki.
-
Nie uważasz, że to zły moment na rozmowę? - zapytał naukowiec uderzając
jakiegoś niewinnie wyglądającego pieska. Nie podniósł się.
- Wiem.. - zaczęła.
Rozległ się krzyk, zewsząd pojawiły się strzały. Strateg został ranny.
- Kowalski! - wrzasnęła Kolik i podbiegła do tracącego przytomność pingwina.
- Uciekaj... - szepnął i zamknął oczy.
Pingwinka
zaczęła płakać. Wstała i zaczęła się rozglądać. Wszystko zwolniło.
Zaczął padać deszcz. Wszędzie leżały jakieś zwierzęta. Nie zobaczyła
więcej szczegółów, przez łzy w jej oczach. Kolejny deszcz strzał. Kolik
stanęła wyprostowana. Była gotowa na strzał. Gdy strzała była już
blisko, bardzo blisko, coś ją szarpnęło za rękę. Przewróciła się na
ziemię. Ktoś pomógł jej wstać i zaczęli biec.
To ponownie był ten pingwin co na początku. Kim on był?
- Biegnij... - krzyknął i upadł.
Kolik
pobiegła dalej. Nagle i ona się przewróciła. Zobaczyła strzałkę, nic ją
nie bolało, ale czuła, że przestaje być zdolna do ruchu. Jakaś postać
do niej się zbliżała, był to jakiś ptak... Znowu była w kosmosie.
***
Trochę wcześniej...
Kroki
i upadek jakiś naczyń. Skipper natychmiast się obudził. Zobaczył
znikającą Kornelię i przewrócony stół. Dziewczyna opuściła bazę. Lider
obudził resztę oddziału.
- Wstawać panowie!
- Co się dzieje szefie? - zapytał zaspany Szeregowy.
- Właśnie nie wiem - odparł bez sensu szef.
- Czyli to prawdopodobnie nic - rzekł Kowalski.
- Powtarzacie się - przypomniał Skipper.
- A... Faktycznie... - powiedział.
Rozległ
się plusk. Komandosi wyskoczyli z bazy. Zobaczyli jak Kornelia
wyskakuje z wody i z krzykiem wykonuje ruchy jak w walce. Oddział stał i
patrzył na to całe zamieszanie.
- Wy głupie pingwiny!! - rozległ się krzyk Juliana.
- Czego chcesz wariacie?! - wrzasnął Skipper, wskakując na ogrodzenie wybiegu.
- Sami chcecie bym wyłonczał mój bum boxik, a teraz sami krzyczycie w nocy!! - darł się.
Kolejny dziki krzyk Korneli i walka z jej niby przeciwnikiem.
- Nom uciszcie siem!! - Krzyczał król.
- To ty się ucisz!! - odkrzyknął lider.
- Zamknijcie się oboje!! - usłyszeli kolejny krzyk. Tym razem to był Joe.
- Właśnie! Krzyczycie na pół zoo!! - dołączył Roy.
- Nie ważcie mi siem uciszać króla waszego!! - wrzasnął Julian. - Król sam sobie rozkazuje!!
- To sobie rozkaż być cicho! - krzyknął Burt.
- Coś w tym jest... - mruknął do siebie Julek.
Kolik dalej "walczyła" z cieniem. Skipper westchnął i rozkazał Rico:
- Rico, uciszcie ją zanim obudzi resztę zoo...
Psychopata
- jak zawsze uśmiechnięty - podszedł do pingwinki i złapał ją za
skrzydło. Ta próbowała się wyrwać, ale jej się nie udało. W końcu
wyrwała się z uścisku i pobiegła przed siebie, niestety jej próba
ucieczki nie powiodła się, gdyż pod koniec trasy wpadła do wody. Po
chwili się wynurzyła, lekko wyszła z wody i... spała.
- Ee... Kowalski, analiza...? - zapytał Skipper.
- Najprawdopodobniej, ona lunatykuje - oznajmił Dryblas.
- Tak... to wszystko wyjaśnia - rzekł sarkastycznie lider.
Kolik ziewnęła i otworzyła oczy.
- Dzień... dobry? - powiedziała nieco zdenerwowana.
- Dzień dobry? - zawołał Skipper. - Jest środek nocy! - wrzasnął.
- Właściwie to jest około drugiej... - poprawił Kowalski.
- Prosiłem o dokładną godzinę? - zapytał Skipper.
- Nie... - odparł skruszony naukowiec.
- Właśnie... - rzekł lider. - A teraz... jak się wytłumaczycie?
Kornelia stała przez chwilę z coraz większym uśmiechem. W końcu zawołała:
- Wy żyjecie! - podbiegła i przytuliła Szeregowego, który "umarł" dwa razy.
- Co? - zapytał Skipper, a ona zrobiła to samo z nim. Uniósł brew.
- Nic wam nie jest!? - zapytała, odsuwając się.
- Nie - odparł Rico.
- A umarliście... - ciągnęła Kolik. - Najpierw szef i Teodor, a potem Kowalski, wszyscy i jeszcze inni...
- Kowalski? - zapytał Skipper.
- Chyba to był tylko sen...
- Chyba? - zapytał lider.
- no... nawet na pewno - powiedział naukowiec z krzywym uśmiechem.
Skipper westchnął i uderzył się skrzydłem w czoło.
- Dobra wracajmy już.. - zarządził i udali się z powrotem do bazy.
- To był tylko sen - powtórzył po raz kolejny Szeregowy.
- Tak... - powiedziała Kornelia. - No bo jesteście, a ja się nie ruszyłam z zoo - stwierdziła.
Rico
gdy tylko wszedł rzucił się na pryczę. Kowalski też po chwili poszedł
spać, tak jak i Teodor. Kornelia też z powrotem poczłapała do swojego
pokoju.
Na koniec Skipper też wrócił do spania, ale baardzo krótkiego. Wstawał bowiem za trzy i pół godziny.
Sen proroczy Kolik super. Ona nieświadomie podkochuje się w nim.
OdpowiedzUsuń