wtorek, 24 marca 2015

28. Forward with dreams

Ciemność... dookoła nic nie było widać... Przestrach, lęk przepełniały głowę Korneli. Przeszła kilka kroków po szklanej, lekko błyszczącej podłodze. Po kilku sekundach pingwinka straciła grunt pod stopami. Spadała... Przestałą o czymkolwiek myśleć...
Przed nią pojawił się obraz tak jak w telewizorze, najpierw czarno-białe, rozbiegane kropki, a potem odzyskał sygnał. Biały ekran... Jednak ta biel nie rozjaśniała otoczenia... zupełnie jakby była w próżni. W kosmosie...
Znowu ciemność. I kolejna oznaka przebywania w nicości kosmosu. Gwiazdy. A Kolik nie spadała. Unosiła się, jakby pod nią był ogromny wiatrak lub wisiała na linach. Nie czuła jednak ucisku czy też najmniejszego podmuchu powietrza.
Znowu obraz.
Obrazy.
Chwile z życia Korneli, pojawiały się i znikały. Na sekundę. Jeden i kolejny. Jednak dla pingwinki były one jak wieczność...
Jej mama, tata, Nasturcja... Przyjaciele. Ludzie. Inne zwierzęta. Drzewa. Słońce. Skrzynia. Madagaskar. Indi. Dom, jej dom rodzinny. Kolejna przeprowadzka. Śmierć jej taty. Ludzie. Znajomi. Ciemność. Samotność... Nowy Jork. Noc. Park. Skipper. Rico. Kowalski. Szeregowy. Zoo. Julian. Maurice i kopnięty Mort. Kornelia Pingwin. Chwile zaczęły zwalniać, albo przyśpieszać dla Kolik. Test na komandosa. Marlenka. Bulgot...
Znów ciemność. Grawitacja. Bez dźwięcznie opadła na szklaną podłogę. Znowu coś się zaczęło dziać. Wszystko przesunęło się, całe otoczenie. A może to ona się przemieściła...
Szeregowy. Teodor stał koncie zaciemnionego pomieszczenia, obok stał Skipper. Kolik się uśmiechnęła, albo tak myślała, że się uśmiechnęła. Chciała do nich podejść, ale jakaś siła jej na to nie pozwalała. Nagle znikąd pojawiły się ninja. Dziesięć wojowników, przeciwko dwóm komandosom.
- Uważajcie! - zawołała odruchowo Kolik.
Jednakże głos nie wydobył się. Dźwięk odbijał się echem po jej głowie. Nie mogła im pomóc. Tylko stała i patrzyła.
Jeden z ninja, niepostrzeżenie podbiegł do młodszego komandosa i zadał mu cios. Teodor nie zdążył zareagować i upadł na kamienną posadzkę, łapiąc się za brzuch. W tym czasie Skipper walczył z trzema przeciwnikami. Jemu szło o wiele lepiej, jednakże też przyjął kilka ciosów. Szeregowy naskoczył na jednego z wrogów. Zadał mu mocny cios w rękę i wydając przy tym dźwięk łamanych kości. Inny ninja rzucił w niego czymś metalowym. Suriken wbił się w jego stopę. Pingwinek krzyknął z bólu. Krew zebrała się w czerwoną kałużę. Skipper skoczył w stronę swojego żołnierza by mu pomóc. Po drodze jednak został zaatakowany. Pokonał go odrzucając w stronę ściany. Ten upadł, ale po chwili podniósł się, gotowy do dalszego ataku. Jednak trochę okulał na lewą nogę. Kilka sekund później znowu skoczył w stronę lidera. Pingwin "przywitał" go szybkimi ciosami. W końcu kopnął go z całej siły i ten upadł na posadzkę. Skipper ślizgiem przybliżał się do rannego i ciągle atakowanego Teodora. W jego stronę leciały surikeny, noże i inne ostre przedmioty. Jeden z nich przeciął mu ramię. Potem skoczył na niego i Skipper zatrzymał się i upadł. Ninja odskoczył. W pingwinie zostały dwa ostre patyczki. Trucizna. Cała reszta rzuciła się w stronę rannego Szeregowego.
Ponownie ciemność... Wszystko, cała walka działa się kilka minut. Kornelia próbowała krzyczeć lub chociaż odwrócić wzrok. Niestety nie mogła się odwrócić - coś ciągle ją trzymało w jednym miejscu. Kosmos zniknął i znowu pojawił się jakiś pokój. Nie to była polana.
- Kolik? - to był głos Teodora.
- Szerciu? - zapytała pingwinka. - Teodorze ty żyjesz! - zawołała i przytuliła go.
- E tak... - odparł nieco zmieszany.
Kornelia odwróciła się i zobaczyła źródło niepokoju komandosa. Stało tam pełno psów, wilków, wiewiórek i kilka kotów. Wszyscy byli wrogo do nich nastawieni. Przestraszona pingwinka spojrzała w stronę Szeregowego. Dopiero teraz zobaczyła, że jest więcej sprzymierzeńców. Stał tam Skipper z zaciętą miną, gotowy na nagły atak. Dalej stał Rico i Kowalski, a za nimi całe oddziały pingwinów! Pingwiny i pingwinki, starsi i w wieku Teodora. Poczuła czyjeś skrzydło na ramieniu.
- Nie martw się, Kornelio, wygramy.
Pingwinka odwróciła się i zmarszczyła brwi. Stał tam jakiś pingwin. Nie znała go. Albo nie poznała... Usłyszała jakiś krzyk z przeciwnej strony polany, potem z "ich" strony i bieg. Wszyscy biegli, więc Kolik też się przyłączyła. W jednej chwili niebo z jasnego, słonecznego, zaciemniło się. Ciemne, burzowe chmury zasłoniły słońce.
Pierwsze starcie. Pierwsze ofiary tej dziwnej wojny. Ktoś zaatakował Kolik, nie czując bólu, ani nie rozumiejąc całej tej sytuacji, oddała napastnikowi. Uderzyła go z całej siły, a ten upadł na ziemię. Nie czekając, czy przeciwnik się z powrotem podniesie, pobiegła w stronę najbliższej znanej osoby. Tym kimś był Kowalski.
- Co się tu dzieje? - zawołała unikając uderzenia wiewiórki.
- Nie uważasz, że to zły moment na rozmowę? - zapytał naukowiec uderzając jakiegoś niewinnie wyglądającego pieska. Nie podniósł się.
- Wiem.. - zaczęła.
Rozległ się krzyk, zewsząd pojawiły się strzały. Strateg został ranny.
- Kowalski! - wrzasnęła Kolik i podbiegła do tracącego przytomność pingwina.
- Uciekaj... - szepnął i zamknął oczy.
Pingwinka zaczęła płakać. Wstała i zaczęła się rozglądać. Wszystko zwolniło. Zaczął padać deszcz. Wszędzie leżały jakieś zwierzęta. Nie zobaczyła więcej szczegółów, przez łzy w jej oczach. Kolejny deszcz strzał. Kolik stanęła wyprostowana. Była gotowa na strzał. Gdy strzała była już blisko, bardzo blisko, coś ją szarpnęło za rękę. Przewróciła się na ziemię. Ktoś pomógł jej wstać i zaczęli biec.
To ponownie był ten pingwin co na początku. Kim on był?
- Biegnij... - krzyknął i upadł.
Kolik pobiegła dalej. Nagle i ona się przewróciła. Zobaczyła strzałkę, nic ją nie bolało, ale czuła, że przestaje być zdolna do ruchu. Jakaś postać do niej się zbliżała, był to jakiś ptak... Znowu była w kosmosie.
***
Trochę wcześniej...
Kroki i upadek jakiś naczyń. Skipper natychmiast się obudził. Zobaczył znikającą Kornelię i przewrócony stół. Dziewczyna opuściła bazę. Lider obudził resztę oddziału.
- Wstawać panowie!
- Co się dzieje szefie? - zapytał zaspany Szeregowy.
- Właśnie nie wiem - odparł bez sensu szef.
- Czyli to prawdopodobnie nic - rzekł Kowalski.
- Powtarzacie się - przypomniał Skipper.
- A... Faktycznie... - powiedział.
Rozległ się plusk. Komandosi wyskoczyli z bazy. Zobaczyli jak Kornelia wyskakuje z wody i z krzykiem wykonuje ruchy jak w walce. Oddział stał i patrzył na to całe zamieszanie.
- Wy głupie pingwiny!! - rozległ się krzyk Juliana.
- Czego chcesz wariacie?! - wrzasnął Skipper, wskakując na ogrodzenie wybiegu.
- Sami chcecie bym wyłonczał mój bum boxik, a teraz sami krzyczycie w nocy!! - darł się.
Kolejny dziki krzyk Korneli i walka z jej niby przeciwnikiem.
- Nom uciszcie siem!! - Krzyczał król.
- To ty się ucisz!! - odkrzyknął lider.
- Zamknijcie się oboje!! - usłyszeli kolejny krzyk. Tym razem to był Joe.
- Właśnie! Krzyczycie na pół zoo!! - dołączył Roy.
- Nie ważcie mi siem uciszać króla waszego!! - wrzasnął Julian. - Król sam sobie rozkazuje!!
- To sobie rozkaż być cicho! - krzyknął Burt.
- Coś w tym jest... - mruknął do siebie Julek.
Kolik dalej "walczyła" z cieniem. Skipper westchnął i rozkazał Rico:
- Rico, uciszcie ją zanim obudzi resztę zoo...
Psychopata - jak zawsze uśmiechnięty - podszedł do pingwinki i złapał ją za skrzydło. Ta próbowała się wyrwać, ale jej się nie udało. W końcu wyrwała się z uścisku i pobiegła przed siebie, niestety jej próba ucieczki nie powiodła się, gdyż pod koniec trasy wpadła do wody. Po chwili się wynurzyła, lekko wyszła z wody i... spała.
- Ee... Kowalski, analiza...? - zapytał Skipper.
- Najprawdopodobniej, ona lunatykuje - oznajmił Dryblas.
- Tak... to wszystko wyjaśnia - rzekł sarkastycznie lider.
Kolik ziewnęła i otworzyła oczy.
- Dzień... dobry? - powiedziała nieco zdenerwowana.
- Dzień dobry? - zawołał Skipper. - Jest środek nocy! - wrzasnął.
- Właściwie to jest około drugiej... - poprawił Kowalski.
- Prosiłem o dokładną godzinę? - zapytał Skipper.
- Nie... - odparł skruszony naukowiec.
- Właśnie... - rzekł lider. - A teraz... jak się wytłumaczycie?
Kornelia stała przez chwilę z coraz większym uśmiechem. W końcu zawołała:
- Wy żyjecie! - podbiegła i przytuliła Szeregowego, który "umarł" dwa razy.
- Co? - zapytał Skipper, a ona zrobiła to samo z nim. Uniósł brew.
- Nic wam nie jest!? - zapytała, odsuwając się.
- Nie - odparł Rico.
- A umarliście... - ciągnęła Kolik. - Najpierw szef i Teodor, a potem Kowalski, wszyscy i jeszcze inni...
- Kowalski? - zapytał Skipper.
- Chyba to był tylko sen...
- Chyba? - zapytał lider.
- no... nawet na pewno - powiedział naukowiec z krzywym uśmiechem.
Skipper westchnął i uderzył się skrzydłem w czoło.
- Dobra wracajmy już.. - zarządził i udali się z powrotem do bazy.
- To był tylko sen - powtórzył po raz kolejny Szeregowy.
- Tak... - powiedziała Kornelia. - No bo jesteście, a ja się nie ruszyłam z zoo - stwierdziła.
Rico gdy tylko wszedł rzucił się na pryczę. Kowalski też po chwili poszedł spać, tak jak i Teodor. Kornelia też z powrotem poczłapała do swojego pokoju.
Na koniec Skipper też wrócił do spania, ale baardzo krótkiego. Wstawał bowiem za trzy i pół godziny.

1 komentarz:

  1. Sen proroczy Kolik super. Ona nieświadomie podkochuje się w nim.

    OdpowiedzUsuń