piątek, 20 marca 2015

24. Fred

- To było dziwne… – zaczęła Kornelia, wchodząc do habitatu Marleny z aparatem w skrzydle.
- Co? – zapytała pogodnie, niczego nieświadoma wydra.
- Jakaś maszyna wybuchła i teraz może się nam pomieszać… nie wiem… Zamieniacz Mózgów? tak, tak to się nazywa… – odparła pingwinka siadając na krzesełku.
- Słucham?! – zawołała zdenerwowana Marlenka.
- No właśnie ja też nie rozumiem… – rzekła Kornelia wzruszając ramionami. – A czy wiesz, że w warunkach naturalnych pingwiny żyją na Antarktydzie?
- Aha… A skąd to wiesz? – zapytała wydra stawiając herbatę na stoliku.
- Przeczytałam. W końcu, jeśli jestem teraz pingwinem to muszę coś wiedzieć w tej dziedzinie – wyjaśniła Kolik.
- Masz rację – odparła nadal lekko zdenerwowana. – To może już pójdziemy fotografować te twoje cuda przyrody.
Koleżanki dokończyły herbatę i poszły w stronę parku. Robiły sobie zdjęcia, biegały, śmiały się. Po pewnym czasie doszły do domu Freda.
- Cześć Fred! – przywitała się Marlenka. – Znasz już Kolik?
Fred obrócił głowę w stronę wydry i pingwinki.
- Witaj Marlenko – przywitał się, popatrzył przez chwilę, przechylił głowę i zapytał. – Nie. A kto to jest Kolik?
- No właśnie chciałam ci ją przedstawić – wyjaśniła wydra. – Kolik Fred. Fred Kolik – przedstawiła gestykulując.
- O cześć – oddpowiedział cicho.
- Czyżby twoja babcia znowu była chora? – zapytała Marlena obserwując zachowanie wiewiórki.
- Co? Nie. Tym razem tylko śpi – odparł.
Kornelia spojrzała na wydre. Ta uśmiechnęła się i wzrószyła ramionami.
- Chciałbyś z nami skoczyć na lody? – zapytała ponownie wydra.
- Nie jestem zbyt dobry w skakaniu – odparł bez namysłu.
- Ale nam chodziło o pójście – odezwała się po raz pierwszy Kolik.
Fred pomyślał chwilkę, ugryzł żołędzia, który wyglądał jak orzeszek i rzekł.
- Nie. Nie mają tam lodów o smaku co ja lubię i muszę zacząć szukać orzechy.
Kornelia wyglądała na zdezorientowaną i przypomniała sobie w myślach jaki dzisiaj jest dzień. 2 lipca. Szybko ten czas leci – pomyślała.
- Szkoda może następnym razem – podsumowała wydra. – Do zobaczenia.
Fred tylko machnął ręką i znikną w głębi dziupli. Koleżanki odeszły w stronę ‚lodziarni’.
- Czy on tak zawsze? – zapytała pingwinka.
- Tak. Zawsze bierze wszystko na serio – odparła Marlena.
- Taki nieogarnięty typ – podsumowała Kolik.
Kolik z Marlenką szybko przechwyciły dla siebie po gałce tenczowych lodów. Pingwince spadł kawałeg loda, a gdy niechcący na niego stanęła, odskoczyła jak oparzona.
- Ale ziimnee! – zawołała, prawie się przewracając.
Wydra wybuchła śmiechem.
- To co ty ztobisz w zimę? – zapytała przez łzy.
- W zimę? – zapytała Kornelia liżąc zamarznięty syrop.
- No wiesz… – zaczęła Marlena i wyliczała na palcach. – Śnieg, lód, mróz…
Pingwinka jej przerwała machnięciem skrzydła.
- Miem co to zima. Tylko tak mówiłam… Nigdy nie widziałam śniegu…
- Nie? – zdziwiła się wydra. – Teraz jest lato, ale niedługo się skończy… – wyjaśniła. – Myślałam, że mieszkałaś gdzieś, gdzie jest śnieg.
Kornelia przez chwilę się zastanowiła sięgając pamięcią w swoje dzieciństwo. To było tak dawno… – myślała. – Człowiek może się odzwyczajić.
Była tak spokojna, że jak tylko pomyślała o sobie przez tą metaforę, wybuchła niekontrolowanym śmiechem. I straciła resztę swojego loda. Marlena popatrzyła na nią jak na wariatkę.
- Yyy… are you ok? – zapytała wydra.
Kornelia pozbierawszy się po tym napadzie wyjaśniła:
- Tak, ja tylko… hihihi.. już… – wzięła głęboki wdech. – Ja, no tak, byłam w Polsce. Tam jest śnieg, ale ja byłam wtedy bardzo mała i wszyscy mi mówili, że to niebezpieczne.
- Może i tak. Dla lemura, ale jesteś teraz pingwinem. Ptakiem śnieżnym – przypomniała Marlena.
Wydra i pingwinka wracały w stronę zoo, przy okazji rozmawiając, o tym że Kolik nie wyobraża sobie siebie na Antarktyce, na co druga odpowiadała śmiechem. Że Marlenka chce aby do zoo przywieźli jakąć dziewczynę, najlepiej wydrę. Oraz, że obie by zjadły ciasto z malinami.
Pożegnały się jakby nie miały zobaczyć się dopiero za rok.
U pingwinów, wyszło, że Kolik spóźniła się na kolację. Z powodu Rico, Korneli zostały dwie małe rybki. Jadła sama, prawie, bo obok stał Daniel i opowiadał o ostatnim odcinku „słodko-rożców”. Ponieważ nie chciała robić mu przykrości, udawała że słucha, co jakiś czas kiwając głową. Po kolacji wszyscy, a raczej cała reszta, bo Rico już to zrobił, udali się na spoczynek. Sen pełen ‚spokoju’, ciszy i zielonego promieniowania pochodzącego z laboratorium.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz